Gdy na dwie godziny przed wczorajszym, ostatnim meczem 1/8 finału Mistrzostw Świata gruchnęła wieść, że Fernando Santos dyscyplinarnie posadzi Cristiano Ronaldo na ławce, tysiące ludzi na całym świecie zacisnęło pięść z małym “yes!” pod nosem i głupim uśmieszkiem ekscytacji tym, co nadchodzi.
Byli to nie tylko kibice portugalscy, byli to nie tylko też ci, którzy – jak ja – typowali Portugalię na mistrzostwo w tym nagle piekielnie interesującym turnieju, ale byli to też kibice Manchesteru United, którzy w tym sezonie, po kilku fatalnych meczach na starcie rozgrywek, obejrzeli nagle w 6. kolejce Premier League kompletnie inny, grający już bez 37-letniego snajpera szybszy i agresywniejszy skład United pokonujący wówczas w pięknym stylu 3-1 niepokonany Arsenal. Od momentu tamtej decyzji nowego trenera Erika Ten Haga wszystko w United zmieniło się na lepsze, a Ronaldo nie jest już w klubie.
6-1 i genialna gra Portugalii z solidnymi-plus zazwyczaj Szwajcarami, koronkowa, ale i bezpośrednia gra nie tylko jego zastępcy – który jak na złość Cristiano ustrzelił hattricka, a pierwszy gol-bomba-w-okno to być może gol całego turnieju – nie była więc znowu takim zaskoczeniem. Nie skłamałbym, że w moim typie na Portugalczyków ta ewentualność zajmowała zaszczytne miejsce.
Więc już od zakończenia meczu myślę o tym, czy w obecnej NBA znalazłaby się właśnie taka ewentualność, że zespół byłby lepszy bez (podstarzałej) gwiazdy i może nie chodzi tak bardzo o dealowanie Patricka Ewinga do Seattle, tylko o nieco młodszych graczy.
W przypadku Cristiano na piłkarskim boisku chodzi o szybszy ruch i większą przestrzeń. Chodzi o możliwość wyższego presingu młodszych graczy, ale może przede wszystkim o nie szukanie cały czas z przodu ikony piłki nożnej i przez to otwarcie gry innym. Na NBA przełożyć to można by na lepszą obronę, ale i atak, bez kogoś kto zabiera wszystkie rzuty. Sytuacja w Portugalii jest jednak tak wybitna w swojej przewrotności, że trudno nawet myśleć mi o ostatnim roku Kobiego Bryanta, czy o poprzednim sezonie 30/6-nie-29/8 Ja Moranta (w tym sezonie “nagle” Memphis z nim są +5.5, jak Bucks z Giannisem), bo obaj jednak na końcu tamtych sezonów pokazywali różnicę.
Może więc antyczni centrzy? Środkowi, którzy wyganiani są od dekady z ligi? Czy Rudy Gobert, z całą swoją, przerośniętą dziś dumą, mógłby być już takim przykładem?
A może trafiający w tym sezonie 41% rzutów Trae Young, patrzący, jak Dejounte Murray staje się też wokalnym liderem jego zespołu? Ważne byłoby też to, żeby z tyłu mieć młodych ludzi, jak Joao Felix, którzy wypełnią lukę (Diego Simeone też przy okazji można by pożegnać).
Kyrie Irving (Brooklyn)
47/32/90 24/4/4
Być może z czasem jeszcze w tym sezonie World B. Flat znajdzie groove, w końcu cały poprzedni sezon był poza rytmem i niedługo już skończy 31 lat, więc może potrzebuje czasu.
Test oka mówi jednak, że od długich miesięcy jego ankletaker zwody już nie generują tyle separacji w akcjach jeden na jednego. Test oka coraz mocniej kojarzy zakozłowywanie się Terry’ego Roziera z dryblingiem Irvinga. I choć mówi też, że drugi sezon z rzędu Kyrie stara się mocniej w obronie, to są też mecze Nets, gdy nie idzie go odróżnić w ataku Nets od Royce’a O’Neala.
W przypadku Irvinga są też oczywiste komplikacje poza boiskiem, nic więc w tym dziwnego, że Nets nie dali mu przed sezonem max-przedłużenia kontraktu.
Kevin Durant w poszerzonej roli, zdrowy Ben Simmons jako kozłujący i przede wszystkim gotowy do gry od dwóch lat Cameron Thomas mogliby tę lukę wypełnić, a w ewentualnym dealu za Kyrie’ego Nets mogliby wzmocnić się lekko, ale masarsko na pozycjach 3-4-5.
Łatwiej oczywiście powiedzieć, niż zrobić, ale Irving ma wieloletnią historię tego, że gdy nie gra, jego składy wcale nie grają gorzej, jak nie lepiej. Nie są to może legendarne poziomy Jeffa Greena, ale po prostu dzielą się piłką i lepiej bronią. W tym sezonie Nets byli 5-3 bez niego – i grali wtedy swoją najlepszą na koszykówkę – i są +1.1 na 100 posiadań z nim na boisku, ale i +1.1 na 100 posiadań bez niego. Można by więc powiedzieć, że różnicy Kyrie nie robi. Można by powiedzieć, że jak zwykle. Nie zrobił jej też w tym roku od meczu nr 2 serii z Celtics, gdy na dużej scenie – tam gdzie zazwyczaj i kiedyś błyszczał – zaliczał po 15 punktów.
James Harden?
To chyba byłaby jednak przesada, bo taki Tyrese Maxey ewidentnie lepiej gra z Hardenem, niż bez niego. Póki co, Harden wrócił do gry w tym tygodniu jako mała bułeczka i resztę kariery może spędzić na tym, że nie uda mu się do top-fizycznej formy wrócić, bo cały czas dręczyć go będą urazy i kilka wcześniejszych sezonów gry po 40 minut na warunkach Luki Doncicia.
Jest też kwestia jego osobliwego charakteru, który jest raczej zbyt mało ekstrawertyczny, by pełnić rolę jaką na boisku pełni i skupiać wokół siebie szatnię.
Kevin Porter Jr. (Houston)
41/35/76 19/6/6
KPJ to niezły przykład, bo rzucił w poprzednim sezonie w jednym meczu 50 punktów, więc ktoś niezorientowany mógłby pomyśleć “gwiazda”.
Niemała to jednak jest sztuka być w tym sezonie #2 w stratach – tylko za Joelem Embiidem – i tracić piłkę 3.9 razy w meczu, jednocześnie będąc dopiero ósmym w ilości penetracji na mecz, i do tego trafiać tylko 41% rzutów. W poprzednim tygodniu Nikola Jokić powiedział, że lepiej zrobiłoby Rockets, gdyby atak grali przez Alperena Senguna. To raz. Dwa – przesunięcie Jalena Greena na pozycję kozłującego i wstawienie obok 3-and-D gracza, takiego nawet jak Garrison Mathews, mogłoby młody skład Rockets wrzucić na wyższy bieg. Porter dostał przed sezonem nowy kontrakt, ale tylko pierwszy rok jest gwarantowany. Rockets są +3.9 na 100 posiadań lepsi, gdy nie gra-gra.
D’Angelo Russell (Minnesota)
44/32/78 15/3/7
Gdyby Minnesota dziś zaproponowałaby Nowemu Orleanowi deal D’Angelo za Jose Alvarado, to Pelicans by się na to nie zgodzili. Ostatnie pojawienie się w piątce Jaylena Nowella pokazało też, jaki zapas rzutowej kreacji chowają Timbos w swojej piwnicy. W kontekście Minnesoty chodzi jednak przede wszystkim o to, że za każdym razem, gdy Russell wozi piłkę i kozłuje do pick-n-rolla, oczy idą w kierunku stojącego w miejscu nieużywanego Anthony’ego Edwardsa – bo trudno nawet dobrze ściąć przy zasysającym środek Gobercie. Timberwolves są aż o +10.1 punktów na 100 posiadań lepsi gdy nie gra-gra.
Gdy spojrzy się w same statystyki off-court, nikt w Minnesocie nie jest nawet blisko jego +6.0 – kolejny jest właśnie Rudy Gobert (+2.6). I tu też można by się zatrzymać, żeby rozdzielić dwie kwestie. To, że Minnesota popełniła błąd, oddając za Goberta pięć pierwszorundowych picków już jest sprawą raczej oczywistą. Niepotrzebność całego tego wydarzenia podkreśla dziś tłumiona, a kilkuletnia emerżęnsja w rzut i szybkość centra Naza Reida, który spokojnie z Townsem i z może mniej wartym, zbierającym w obronie centrem mógłby wypełnić minuty, a pierwszorundowe picki można by spożytkować inaczej lub zaczekać i w ogóle jeszcze ich nie dealować.
Top-10:
1 (-) Giannis
2 (-) Luka
3 (-) Tatum
4 (5) Steph
5 (4) Morant
6 (6) Jokić
7 (7) Durant
8 (8) Embiid
9 (10) Booker
10 (-) Zion
Czyli Minnesota jest w czarnej d….e.
Czy to jest już ten moment, że Palmy trzeba szukać w dziale ”Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”?
Chyba niestety nie tylko Palmy, ale też kosztem jakości tekstów. Maciek ogląda namientnie mundial, oczywiście kosztem nba, bo przecież sezon regularny jest nudny i długi.