Flesz: Na ratunek, jak zwykle, Kevin Durant

1
fot. NBA League Pass

Są mecze NBA, w których już po pierwszych trzech minutach widać, w którą stronę pójdą. Zdecydowanie lepiej prezentują się one w highlightach, niż w rzeczywistości. Po to właśnie są highlighty.

Ostatniej nocy w poniedziałek na Brooklynie nie było energii na piłce na starcie meczu. Nie było jej nic a nic. Nagle Nets nie przypominali tego sztormu, który zaczął się dla nich dwa tygodnie temu w Portland. Kyrie Irving, który od tego czasu wrócił, lubi sobie pokozłować i powozić piłkę. Innego typu drużyną stają się Nets, gdy kontroluje ją Ben Simmons.

Orlando Magic są żadną atrakcją. 11 sezonów w dolnej dziesiątce ofensyw ligi mają wypisane na koszulkach. W dodatku Magic przyjechali do Barclays Center, będąc jedną nogą w tankowaniu – tą chorą stopą Wendella Cartera Juniora, który przez dwa ostatnie tygodnie zagrał w tylko jednym meczu. Do tego jeszcze w niedzielę przeciwko 76ers kontuzjował się Mo Bamba i nagle długi skład Magic, wraz z powrotem Paolo Banchero, zamienił się w mały, choć wciąż bez rozgrywającego – bo bez Fultza, Cole’a Anthony’ego i Jalena Suggsa.

Magic byli nagle już kompletnie inną wersją kompletnie innej wersji siebie, gdy Nets szukali czegokolwiek na starcie.

Kevin Durant żyje dla takich meczów.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.

1 KOMENTARZ