Wszyscy grali ostatniej nocy. Każdy z 30 klubów. W Dallas Kevin Durant krył na końcu Lukę Doncicia, w Memphis Jayson Tatum chciał po switchach Ja Moranta. Mieliśmy buzzer Josha Harta w Miami, mikroball Clippers pokonujący w crunchtime Cavaliers, Dejounte Murraya kończącego start sezonu Bucks bez porażki, czy spektakularne akcje, jak Scottie’ego Barnesa rozciągającego się nad Vucem, alleyoop Garlanda do Mitchella i minę Talena Hortona-Tuckera, po tym jak skończył życie Damiana Jonesa.
Wyjątkowa noc piętnastu meczów, bo głosować iść trzeba – wymyśliła NBA. Ale jeszcze tutaj, wieczorem w poniedziałek, jak daleko, siedząc w pierwszym rzędzie, jestem w stanie wychylić głowę do przodu? Jak blisko parkietu mogę być? Jak bardzo chciałbym. Wszędzie uśmiechy. Stephen Curry grał w koszykówkę i osiągał zenit.
W noc, gdy na parkiet wyszły wszystkie 30 drużyny, Stephen Curry lśnił najmocniej.
Golden State Warriors wrócili z przegranej 0-5 trasy i w pierwszej połowie tak jeszcze wyglądali w starciu z rozgrzewającym się De’Aaronem Foxem i Sacramento Kings, mniejszymi braćmi, niepoprawnymi naśladowcami. Na początku czwartej kwarty Warriors przegrywali jeszcze dwucyfrowo, zanim MVP ostatnich Finałów zgłosił się i zabrał mecz – rzucił w czwartej kwarcie 17 ze swoich season-high 47 punktów, miał 8 zbiórek, miał 8 asyst i wszystko bez ani jednej straty. Warriors wygrali 116:113.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.