Chicago Bulls wracają do playoffów, niestety tylko na chwilę

2
fot. NBA League Pass

Chicago Bulls po pięciu latach znowu zagrają w playoffach.

Mieli dużo lepszy sezon niż przewidywano w wakacje, kiedy krytykowano ich za wyrzucenie pieniędzy na DeMara DeRozana. Osiągnęli też znacznie więcej niż można by oczekiwać od drużyny tak mocno dotkniętej kontuzjami, która już na samym początku rozgrywek straciła startera, a przez ponad połowę grała też bez swojego rozgrywającego.

To były bardzo udany sezon Bulls. Niestety teraz już bardzo szybko może się zakończyć, ponieważ dotarli do tego etapu mocno zmęczeni, poobijani i nadal osłabieni.

Patrick Williams zdążył się wyleczyć, Lonzo Ball niestety nie. W Chicago do końca mieli jeszcze nadzieję, że Ball także wróci i w pełnym składzie będą mogli spróbować namieszać w playoffach. Ale rehabilitacja kolana bardzo się wydłużyła i nie uda mu się już zagrać. To ogromny cios, bo robił dużą różnicę i jego powrót mógłby dać impuls, który przywróciłby życie tej drużynie.

Lonzo był kluczową postacią obrony Bulls, tworząc świetny defensywny backcourt z Alexem Caruso. Można już o tym nie pamiętać, ale na początku stycznia mieli top-10 obronę ligi. Skończyli na 23. miejscu. Z nim też dużo lepiej funkcjonował ich atak, ponieważ wymuszali straty, po których Ball wyprowadzał kontry. Do tego zapewniał cenny spacing trafiając 42% trójek, których potem bardzo brakowało. Bulls skończyli sezon z drugą najmniejszą w lidze liczbą trafień zza łuku (Lonzo jest w tym względzie trzeci w drużynie, mimo że rozegrał tylko 35 meczów).

Jeszcze początkowo Bulls trzymali się pod nieobecność Balla i mimo że wypadł z gry w połowie stycznia, przed All-Star Weekend mieli taki sam bilans jak liderzy Wschodu. Potem jednak wszystko zaczęło się sypać. W drugiej części sezonu zanotowali bilans 8-15, trzeci najgorszy w konferencji. DeRozan odkąd zakończył swoją historyczną serię, nie był już aż tak gorący. Został mocno wyeksploatowany i zaczął odczuwać trudy długiego sezonu, tak jak cała drużyna. Zach LaVine od dłuższego czasu gra mimo kontuzji kolana, a Caruso po wyleczeniu złamanego nadgarstka, obecnie zmaga się z urazem pleców. Do tego wszystkiego Nikola Vucević nie wygląda już jak All-Star, którym był w Orlando i rozegrał swój najgorszy od dawna sezon.

Teraz to są już tylko poobijani Bulls, dlatego trudno wiele po nich oczekiwać. Zwłaszcza, że nawet kiedy znajdowali się na szczycie Wschodu, nie grali jak poważny kontender i przegrywali wszystkie pojedynki z najsilniejszymi rywalami. Może gdyby byli zdrowi, z czasem zaczęliby radzić sobie lepiej w tych starciach, ale przez cały sezon nie byli w pełnym składzie i regularnie obrywali od innych drużyn z czołówki NBA. W tym również od Milwaukee Bucks, z którymi spotkają się w pierwszej rundzie. Bucks nie tylko, że zrobili na nich sweep w czterech meczach, to jeszcze w dwóch ostatnich zdmuchnęli blowoutami, wygrywając łączną różnicą aż 49 punktów.

Dla Bucks to wręcz wymarzona sytuacja na początku drogi po obronę mistrzowskiego tytułu. Wygrali pojedynek o miejsca 2-4, lądując na tej najkorzystniejsze trzeciej pozycji i dostali rywala, z którym poradzą sobie bez większych problemów. To powinna być dla nich tylko rozgrzewka. Będą mogli ze spokojem ogrywać się ponownie z Brookiem Lopezem i szykować na kolejną rundę, wzmacniając obronę, która ostatecznie nie znalazła się w magicznym top-11.

Bulls podejmą walkę, DeRozan spróbuje znowu ich pociągnąć, a LaVine przypomnieć o swoich możliwościach przed wolną agenturą. Na pewno nie zabraknie też emocji w tej rywalizacji, bo przecież wszyscy pamiętają jak Grayson Allen kontuzjował Caruso i w kolejnych meczach zupełnie przypadkowo to jemu obrywało od rywali. Ale Bulls nie mają żadnej odpowiedzi na Giannisa Antetokounmpo, który będzie niszczył pod koszem osamotnionego Vucevica. Zostaną zdominowani w pomalowanym, a nie będą w stanie nawet poważnie zagrozić rywalom na dystansie.

Game 1 z niedzieli na poniedziałek o 0:30. Giannis ma serię 17 kolejnych zwycięstw z Bulls.

2 KOMENTARZE