Spencer Dinwiddie przed lutowym trade deadline trafił do Dallas Mavericks w wymianie z Washington Wizards i choć w ostatnich kilkunastu tygodniach pojawiały się doniesienia o jego kłopotach z aklimatyzacją w Waszyngtonie, to zawodnik pragnie teraz nieco się usprawiedliwić. Twierdzi, że wszelkie plotki o tym, jakoby nie był dobrym kolegą z drużyny należy włożyć między bajki.
Guard podpisał kontrakt z Czarodziejami w ubiegłorocznym offseason. Trzyletnia umowa o wartości 54 milionów dolarów miała zapewnić stołecznej ekipie elastyczność, a zawodnik miał być idealnym uzupełnieniem dla Bradleya Beala. 29-latek na parkiecie jednak nie zachwycał, a w styczniu pojawiły się doniesienia o tym, że nie jest lubiany w szatni Wizards. Jego starania o bycie wokalnym liderem również nie zostały dobrze przyjęte.
Myślę, że właśnie to zabolało najbardziej. Nie udało mi się zostać częścią tego miejsca, nie dano mi na to szansy, a pomimo tego nie chcę powiedzieć o Wizards złego słowa. Byłem im wdzięczny za to, że zaryzykowali i dali kontrakt komuś wracającemu po tak ciężkiej kontuzji. Doceniam to, ale tak szybki koniec mojej przygody z tamtą drużyną po prostu mnie zabolał.
W Dallas Dinwiddie z miejsca stał się wartościowym zawodnikiem rotacji i otrzymał od trenera Jasona Kidda nieco inne zadania od tych, które miał w Waszyngtonie. Dla Mavericks jako zawodnik drugiej piątki notuje średnie na poziomie 17.6 punktu i 5.1 asysty w niecałe 29 minut gry, a ekipa z Teksasu z nim w składzie zaliczyła jak na razie fantastyczny bilans 6-1 i przesunęła się na piąte miejsce w tabeli Zachodu.