NBA 2021

3
fot. NBA League Pass

2021 był kolejnym rokiem, który niestety minął pod znakiem koronawirusa, także w naszej lubionej lidze. NBA na szczęście nie musiała ponownie zamykać się w bańce, ale trzeba było rozegrać skrócony i skondensowany sezon przy pustych trybunach przez niemal całą fazę zasadniczą. Natomiast w tym obecnym, w którym wróciliśmy do normalnego kalendarza, dalej normalnie nie jest, bo co chwilę ktoś ląduje w covidowych protokołach.

Chyba nikt w NBA nie odczuł tego wszystkiego bardziej niż Toronto Raptors. Cały poprzedni sezon spędzili na Florydzie, z dala od swoich domów i dopiero po ponad półtorarocznej przerwie mogli wrócić do swojej hali. Kyle Lowry nie miał nawet okazji pożegnać się ze swoimi kibicami. Teraz już są znowu w Kanadzie, ale ze względu na obostrzenia, hala może być tylko w części wypełniona. Do tego omikron dopadł ich drużynę, a mimo zdziesiątkowanego składu, trzeba było grać, więc wystawili na parkiet zawodników na zastępstwie i oberwali 45 punktami.

Na szczęście nie tylko protokoły i covid będziemy wspominać z 2021.

Ten rok w NBA przede wszystkim należał do dwóch zawodników z Europy.

Giannis Antetokounmpo poprowadził do mistrzostwa drużynę, która wcześniej zaliczała dotkliwe porażki w playoffach i którą miał prędzej czy później opuścić, bo przecież nie da się wygrywać w małym Milwaukee. Giannis pozostał lojalny i napisał kolejny rozdział swojej fantastycznej historii, dominując w Finałach mimo kontuzji kolana. Jego 50 punktów na mistrzostwo w Game 6 to zdecydowanie najlepszy występ mijającego roku.

W Milwaukee czekali na ten tytuł 50 lat. Środkowi NBA ponad 20 na MVP dla gracza ze swojej pozycji, która wcale nie wymarła w erze smallballowej koszykówki.

Nikola Jokić był bezkonkurencyjnym MVP fazy zasadniczej. I to nie tylko tej, za którą otrzymał nagrodę, bo też teraz jest na czele wyścigu po kolejną nagrodę. Gra fantastycznie i jest dosłownie najbardziej wartościowym zawodnikiem, bo niezależnie od tego kogo ma obok siebie, z nim na parkiecie drużyna trzyma poziom. Jednak dla Denver Nuggets był to bardzo dziwy rok. Z jednej strony ich lider stał się jednym z absolutnie najlepszych zawodników ligi, a transfer po Aarona Gordona zrobił z nich realnego kontendera. Z drugiej, stracili Jamala Murraya i Michaela Portera Jr z poważnymi kontuzjami, przez co ich mistrzowskie nadzieje stoją pod dużym znakiem zapytania.

2021 był też czasem powrotów. Kevin Durant i Stephen Curry opuścili niemal cały poprzedni rok, ale szybko przypomnieli na co ich stać.

Steph był królem strzelców poprzedniego sezonu zdobywając najlepsze w karierze 32.0 punktów, a w grudniu został oficjalnym królem trójek w historii NBA, pobijając rekord Raya Allena. Ale powrót jego magii, nie przełożył się od razu na powrót Golden State Warriors do wygrywania i nie dostali się do playoffów. Dopiero teraz znowu są w gronie kontenderów.

Durant obecnie jest liderem strzelców, a wcześniej miał fantastyczne występy w playoffach, jak pamiętny Game 5 na 49-17-10, kiedy odzyskał prowadzenie w serii dla swojej drużyny. W Game 7 zdobył tylko punkt mniej, ale to już nie wystarczyło.

To jeszcze nie był rok Brooklyn Nets, mimo że już na jego początku zrobili wielki, 4-stronny trade po Jamesa Hardena. Ich gwiazdorski tercet okazał się jednym z największych rozczarowań 2021, ponieważ właściwie go nie oglądaliśmy. Wcześniej przez ciągłe problemy zdrowotne, teraz przez covidowe restrykcje wobec Kyrie’go Irvinga, który nie chce się zaszczepić. W efekcie, ta trójka rozegrała ze sobą w sumie ledwie 332 minuty w 14 meczach.

To nie był też rok LeBrona Jamesa. Mimo upływu lat nadal pozostaje Królem (właśnie ma serię sześciu meczów na 30 punktów), ale nie jest już ironmanem. To właśnie po jego coraz gorszym zdrowiu najbardziej widać, że ma już skończone dzisiaj 37 lat na karku. Nie był zdrowy w drugiej części poprzedniego sezonu i teraz na początku też miał różne problemy. W sumie przez te minione 12 miesięcy opuścił 37 meczów, co jest najgorszym wynikiem jego kariery. Do tego po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pojechał na wakacje już po pierwszej rundzie playoffów, zamiast jak zwykle grać do finałów.

Dla Los Angeles Lakers 2021 był bardzo rozczarowujący. Byli obrońcami tytułu i jeszcze na początku zeszłego sezonu wydawali się faworytami do kolejnego mistrzostwa, ale kontuzje wszystko zniszczyły. Nie nie pomogły też roszady w składzie, które popsuły atmosferę w zespole. Tymczasem transfer po Russella Westbrooka wcale nie poprawił sytuacji. Oczekiwania były wielkie, a początek sezonu kiepski i skończą grudzień będąc na minusie.

To zdecydowanie nie był rok gwiazdorskich tercetów. Poza tym z Milwaukee, który wydawał się być za mało „gwiazdorski”. Khris Middleton i Jrue Holiday mieli być niewystarczającym wsparciem dla Giannisa, a do mistrzowskiego pierścienia dołożyli jeszcze olimpijskie złoto.

W drugiej drużynie z LA było lepiej i po raz pierwszy w swojej historii znaleźli się w finałach konferencji, ale to Clippers, więc skończyło się jak zwykle – kontuzja Kawhia Leonarda pozbawiła ich marzeń o mistrzostwie.

Dla Chris Paula nie było jak zwykle. To wreszcie był ten rok, w którym udało mu się pokonać playoffowe demony i po raz pierwszy dotrzeć do wielkiego finału. Celu nie osiągnął, zatrzymując się dwa zwycięstwa przed mistrzostwem, ale to mimo wszystko był jego wielki sukces. I sukces Phoenix Suns, których pomógł przywrócić do playoffów po 10-letniej przerwie.

Suns byli jednym z największych objawień minionego roku. Zaskakująco dobrze spisali się również Atlanta Hawks, którzy znaleźli się w finale Wschodu. Dużą historią było też oczywiście odrodzenie się koszykówki w Nowym Jorku, a na koniec roku do czołówki ligi po długiej przerwie wrócili Chicago Bulls. Trzeba też wspomnieć o będących największą niespodzianką początku sezonu Cleveland Cavaliers.

Nowe drużyny przebiły się do czołówki NBA i wybiły się też młode gwiazdy.

Trae Young jeszcze został pominiemy przy wyborze All-Starów, ale potem grał już jak super gwiazda w najważniejszym momencie. W playoffach uciszył cały Nowy Jork, wyrzucił Sixers i sprawił dużo problemów przyszłym mistrzom, zanim doznał kontuzji. Ja Morant również miał imponujący debiut w playoffach, a na starcie sezonu potwierdza, że jest już jedną z największych gwiazd ligi. LaMelo Ball tymczasem był zdecydowanie najlepszym debiutantem, od razu stając się twarzą Charlotte Hornets i sprawiając, że drużyna Michaela Jordana nagle jest fun-to-watch.

Przez chwilę bardzo jasno błyszczała gwiazda Ziona Williamsona, kiedy potwierdzał swoje niesamowite możliwości i dominował w zabójczej kombinacji Point-Shaq. Tylko, że od maja już nie widzieliśmy go na parkiecie. W wakacje przeszedł operację stopy, a potem była przedłużająca się rehabilitacja i ciągłe dyskusje o jego (nad)wadze. Zion miał być gotowy na start sezonu, a kończy rok jako jeden z największych nieobecnych.

Nieobecny jest też Ben Simmons, który nie chce już grać w Filadelfii, nadal jednak nie doczekał się transferu. Simmons został symbolem niepowodzenia Philadelphii 76ers. Byli najlepszą drużyną Wschodu, ale znowu nie dotarli nawet do finałów konferencji. W dużej mierze przez to, że ich All-Star w drugiej rundzie zdobywał średnio niespełna 10 punktów, alergicznie zaczął unikać rzutów i w kluczowym momencie Game 7 odegrał piłkę zamiast wsadzić ją do kosza. To było w czerwcu i od tamtego czasu Daryl Morey bezskutecznie szuka wymiany.

Bo też historią tego roku nie stali się Damian Lillard czy Bradley Beal proszący o trade. Dużo było spekulacji, Dame nie zaprzeczał, że zastanawiał się nad swoją przyszłość, a Beal nadal nie podpisał przedłużenia kontraktu, ale obaj zostali w swoich drużynach… Przynajmniej na razie, bo kto wie co przyniesie 2022 w naszej ulubionej lidze?

3 KOMENTARZE