Dwa lata temu Kemba Walker był jedną z największych gwiazd na rynku wolnych agentów, po czym już w barwach Boston Celtics potwierdził swoją wartość i po raz czwarty z rzędu znalazł się w All-Star Game. Co więcej, po raz pierwszy został wybrany starterem tego Meczu, wyprzedzając w głosowaniu Kyrie’go Irvinga, którego zastąpił w Bostonie. Był jednym z najlepszych rozgrywających NBA… Jeszcze przed chwilą. Obecnie jednak można odnieść wrażenie, że to bardzo odległa przeszłość.
W czasie minionych wakacji nikt już nie ustawiał go w tym samym gronie co Chrisa Paula, Kyle’a Lowry’ego i Mike’a Conleya. Podczas gdy oni podpisywali ogromne kontrakty, Walker został potraktowany jak przebrzmiała gwiazda. Jak sprany weteran o bardzo negatywnej wartości. Najpierw Celtics dopłacili, żeby się go pozbyć, a potem Oklahoma City Thunder nie chcieli nawet sprawdzać, czy poprawi swoje notowania, żeby dalej go przehandlować i zadowolili się oszczędnościami w ramach buyoutu.
Kemba ostatecznie dobrze na tym wyszedł, bo skorzystał z okazji i wreszcie zrealizował marzenie powrotu do rodzinnego Nowego Jorku. Dołączył do playoffowej drużyny, która potrzebuje wsparcia na pozycji rozgrywającego i która w niego wierzy. Nawet finansowo na tym nie stracił, ponieważ pieniądze, które zostawił w OKC, dostał od New York Knicks w dwuletnim kontrakcie. Ale to nie zmienia faktu, że ma teraz bardzo dużo do udowodnienia. W tym sezonie będzie na misji pokazania wszystkim (a w szczególności drużynie z Bostonu), że za szybko został przekreślony.
Walker ma 31 lat. Jest młodszy od Paula, Lowry’ego i Conleya. Zdobywał też średnio więcej punków niż oni w zeszłym sezonie, choć były to jego najgorsze rozgrywki od dawna. Ale wszystko oczywiście rozbija się o jego zdrowie. Przez dwa lata w Bostonie opuścił łącznie 45 meczów i nie dokończył też ostatnich playoffów. Sama ta liczba jeszcze nie musi specjalnie odstraszać. To mniej meczów niż CP stracił przez dwa lata w Houston, czy Conley przez dwa sezony w Salt Lake City, podczas gdy Lowry w tym samym czasie przesiedział 40. W przypadku Walkera jednak bardzo niepokojące jest to, że problemy z jego lewym kolanem ciągną się już od ponad półtora roku. A co gorsza, chodzi o to samo kolano, które miał operowane jeszcze za czasów gry w Charlotte. I to nie jeden raz.
Po raz pierwszy Walker trafił pod skalpel na początku 2015 roku, kiedy uszkodził lewą łąkotkę. Wtedy skończyło się tylko na kilkutygodniowej przerwie, opuścił 18 meczów i wrócił do gry. Ponad rok później problem niestety powrócił i po playoffach musiał poddać się drugiej operacji tej samej łąkotki. Był gotowy na następny sezon, w którym po raz pierwszy przebił się do grona All-Starów, ale po jego zakończeniu przeszedł kolejny zabieg – tym razem artroskopii lewego kolana.
Te powracające problemy z kolanem na pewno były jednym z ważnych powodów decyzji Charlotte Hornets, żeby nie zaproponować mu pełnego maxa i ostatecznie pozwolić odejść, ale poza Północną Karoliną można było nawet nie zwrócić uwagi na kolejne operacje Walkera. Miały miejsce w offseason, dlatego nie tracił meczów, a też nie przeszkadzały mu w grze i umacnianiu swojej pozycji w gronie gwiazd ligi. Przez ostatnie cztery lata w Hornets stracił w sumie tylko 6 spotkań.
W Bostonie jednak opuścił więcej meczów już w pierwszej połowie swojego pierwszego sezonu. Kolano szybko o sobie przypomniało. Przez pandemię i zatrzymanie rozgrywek zyskał sporo czasu na podleczenie się. To pomogło mu rozegrać potem całe playoffy, które Celtics zakończyli dopiero w Finałach Wschodu. Niestety problem z kolanem nie zniknął, dlatego w czasie krótkiego offseason podjęto decyzję o zabiegu z wykorzystaniem komórek macierzystych. Wdrożono również 12-tygodniowy program wzmocnienia kolana, co jednak kolidowało z szybkim startem kolejnego sezonu. Kemba opuścił początek, a kiedy wrócił, dalej musiał być oszczędzany i nie grał w back-to-backach. To przeszkodziło mu w zbudowaniu formy, ale też nie uchroniło przed dalszymi kłopotami zdrowotnymi. Pod koniec sezonu miał także problemy z mięśniami brzucha i uraz karku. W playoffach był cieniem zawodnika (średnio niecałe 13 punktów przy 32% z gry i 18% za trzy) i zakończył występy na trzech meczach z powodu obitej kości w lewym kolanie.
Celtics najwidoczniej bardzo obawiali się o jego dalsze zdrowie i byli przerażeni perspektywą trzymania na ogromnym kontrakcie ($72mln/2) sypiącego się zawodnika. Nic w tym dziwnego – ciągnące się problemy z kolanami, spadający atletyzm i kiepskie warunki fizyczne to wręcz idealny przepis na bardzo brzydką koszykarską starość. Dlatego Brad Stevens zajął się tym problemem jak tylko objął stanowisko prezydenta i jego pierwszym ruchem było odesłanie Walkera do OKC.
W Bostonie dysponowali najlepszą wiedzą na temat stanu jego zdrowia, ale przecież kiedy Houston Rockets dwa lata wcześniej wysyłali Paula do Oklahomy, także był on już niemal przez wszystkich przekreślany. To miał być koniec jego gwiazdorskiej kariery. W Nowym Jorku mają nadzieję, że teraz Walkerowi uda się przejść podobną ścieżkę comebacku. Ma za sobą trudny okres, ale pandemia i skondensowany terminarz mu nie pomagały. W minione wakacje miał natomiast czas, żeby się wyleczyć i dobrze przygotować do sezonu. Poza tym, przecież nawet w tym kiepskim poprzednim roku nadal zdobywał średnio prawie 20 punktów i cały czas był zagrożeniem na dystansie trafiając 36% trójek. Opuścił sporo meczów i przestał być All-Starem, ale nie stał się bezużyteczny i minusowy na parkiecie.
Nie był graczem za $34 miliony. Teraz pozbył się ciężaru tego kontraktu i łatki przepłaconego gracza. Rozpoczyna nowy rozdział w Nowym Jorku, gdzie bardzo cieszą się, że zdobyli tak dobrego zawodnika po promocyjnej cenie. Ale też nie jest on typowym weteranem po buyoucie, od którego niewiele się oczekuje. To w końcu Nowy Jorku, tu oczekiwania zawsze są ogromne. W dodatku to jego rodzinne miasto, co jeszcze bardziej ustawia go w świetle reflektorów. Znajduje się pod dużą presją, bo wszyscy czekają na piękną historię wielkiego powrotu do domu. Równocześnie wszyscy obawiają się, żeby ta historia nie przerodziła się w kolejną historię spranego ex-gwiazdora w Nowym Jorku. Kiedyś przecież wręcz specjalnością Knicks było ściąganie cieni takich graczy jak Tracy McGrady czy Steve Francis.
Ponadto, dla Knicks zatrudnienie Walkera nie jest wcale inwestycją bez ryzyka, na której można tylko zyskać. Nie zapominajmy, że pozyskanie podstawowego rozgrywającego miało być ich priorytetem na ten offseason. Potrzebowali upgrade’u nad Elfridem Paytonem i głębi na jedynce, bo też nie mogą polegać na zdrowiu Derricka Rose’a. Na rynku mieli do wyboru sporo rozgrywających, a zaryzykowali sięgnąć po kolejnego guarda z niepewnym zdrowiem. Uznali, że to im się opłaci. Wierzą, że Walker wróci do gry na poziomie gwiazdy. Odbije się jak CP i odegra także podobną rolę lidera, pomagając młodej drużynie zrobić krok naprzód.
Tak więc z jednej strony został przekreślony przez Celtics, a z drugiej otrzymał szansę i duży kredyt zaufania od Knicks. Wkrótce przekonamy się kto miał rację.
I po tych wszystkich operacjach i problemach z kolanem trafia pod skrzydło Thibsa…
To była naprawdę przemyślana decyzja :)
Ciekawe co ci specjaliści od wszystkiego z Nowego Jorku wiedzą czego nie wiedzieli wcześniej Stevens i Sam Presti.
Oj, ale za grosze.
Kurde, jak fajnie wejść na 6G i zobaczyć, że jest nowa dniówka do poczytania. Dzięki:-)