Ten sezon regularny zamiast rozwijać się, jakby robił Benjamina Buttona i wracał się do preseason. Zespoły mają rację.
Siedem meczów rozegrano w piątek, znów dużo było nieobecności, za to mnóstwo zmęczenia, kolejne kontuzje i to wychodzi już w samej grze, że gramy na przetrwanie. To ono jest tu najważniejsze, bo rozstrzygać będziemy dopiero od 16 maja. Póki co, gramy dla pieniędzy.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Zaloguj się jeśli masz już abonament
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Wesoło się ogląda Warriors – prawie każda akcja przez Greena, który wiadomo, że rzucał nie będzie ale ma taki feeling gry i oczy dookoła głowy. Myślisz że nie możliwe, że on w tej akcji znajdzie Curryego a tu nagle bum 3pt. Draymond to chyba jedyny gracz, którego kryją nie od kosza, ale od strony Stepha.
Takie granie Draymonda można chyba traktować tylko jako ciekawostkę bo generalnie wygląda to groteskowo.
I tylko strasznie szkoda Currego, że na ostatniej prostej swojej kariery musi grać z takimi papudrakami.
A na zakręcie kariery Greena liczą mu asysty, za to, co kiedyś było nazywane zwykłym podaniem.
Cytat sezonu:
„ Celtics mieli będą okazję jeszcze wspiąć się w tabeli, bo tylko 4 z ostatnich 12 meczów to starcia z drużynami powyżej 0.500: Heat x2, Portland i KNICKS”. Podsumowując: 12 meczów do końca / powyżej 0.500 / Knicks w jednym zdaniu. 2021 panie i panowie.
A jak mówiłem, że gramy o przewagę parkietu…