Do pewnych rzeczy człowiek nie powinien się przyzwyczajać, bez względu na to, jak często ich doświadcza. Karl-Anthony Towns pod koniec 2020 roku był jednak przekonany, że jego odporność na ból oraz wiara zostały wystawione na próbę. Po potężnym ciosie jakim była śmierć matki, raz za razem przychodziły kolejne, nie mniej bolesne. W takich warunkach bardzo trudno było mu pozostać skupionym na koszykówce. Teraz – jak nigdy wcześniej – jeden z liderów Minnesoty Timberwolves potrzebuje równowagi.
Jacqueline Cruz-Towns zmarła 13 kwietnia z powodu powikłań po przejściu koronawirusa. Matka zawsze była aniołem stróżem syna. KAT był do niej bardzo mocno przywiązany, z czego jego najbliższe otoczenie doskonale zdawało sobie sprawę. Już 25 marca zawodnik na swoich kanałach społecznościowych opublikował wideo, na którym – w bardzo przygnębiającym tonie – opowiadał o trudnym momencie w walce o życie matki. Zaledwie kilka tygodni wcześniej dumna i rozentuzjazmowana oglądała jego mecze z pierwszych rzędów Target Center. Fotoreporterzy mieli wiele okazji na to, by złapać rodzinne zdjęcie Townsów, bowiem KAT czerpał ogromną satysfakcję z obecności bliskich podczas rozkwitu jego kariery.
Niespełna trzy tygodnie po opublikowaniu przez zawodnika wspomnianego wideo, 58-letnia Jacqueline zmarła. Minnesota pogrążyła się w smutku. To był koszmar, który spotkał szczególnie wrażliwego koszykarza. Komentarze sugerujące, że stan zdrowia psychicznego Karla trzeba na bieżąco monitorować wynikały z naturalnej troski. Zawsze podchodził do życia bardzo emocjonalnie, więc gdy te wystawiło jego odporność na próbę, mógł łatwo wpaść w otchłań, o której tak bezpośrednio opowiadali Kevin Love czy DeMar DeRozan.
W ostatnich latach wielu graczy NBA otwarcie przyznawało, że toczy nieustającą walkę z własną świadomością. Towns stracił matkę miesiąc po tym, gdy liga zawiesiła sezon. Nic wówczas nie wskazywało na to, byśmy wkrótce wrócili do gry. KAT nie miał więc niczego, co oderwałoby go od zataczania swoich myśli wokół rodzinnej tragedi. Wolves nie zostali zaproszeni do bańki w Orlando, co oznaczało, że przerwa dla zespołu potrwa około ośmiu miesięcy. W trakcie upływającego czasu jedną z form terapii Townsa było opowiadanie o swoich emocjach poprzez media społecznościowe. Robił to z myślą o sobie i o innych, ale przede wszystkim o sobie.
– Nie chciałem, by ktokolwiek czuł się tak, jak czułem się wtedy ja – przyznał w szczerej rozmowie z ESPN. – Nie chciałem, by czuli ten smutek i samotność, które mi towarzyszyły. Wiedziałem, że robiąc to, będę zmuszony to wypuszczenia z siebie więcej emocji niż kiedykolwiek wcześniej – przyznał.
25-letni skrzydłowy powinien właśnie truć tyłek swojemu trenerowi, domagając się wytężonej pracy zaraz przed tym, gdy z pełną mocą wejdzie w swój prime-time. Rzeczywistość w pierwszej połowie minionego roku była zgoła inna i nie wszyscy dobrze to znosili. Zwłaszcza, gdy w postrzeganiu swojego otoczenia uchodziłeś za młodego lidera drużyny, która w poprzednich latach notorycznie zawodziła. W Minnesocie nie myśleli o niczym innym poza pracą, jaką muszą wykonać, by nie pozostawić swojego najlepszego zawodnika bez należytego wsparcia. Tymczasem pandemia zabrała im zabawki i zmusiła do uciążliwej pauzy. Zamiast więc walczyć o poprawę nastroju i zbudowanie konkretnego kapitału przed kolejnym sezonem, utknęli na kilka długich miesięcy w tej pesymistycznej narracji.
Jednak Towns w osobistej tragedi wykazał się dojrzałością. Choć najwygodniej byłoby pozostać zamkniętym w czterech ścianach, to KAT nie widział w tym żadnego rozwiązania. Stał u boku Stephena Jacksona podczas pierwszych protestów po śmierci George’a Floyda i aktywnie uczestniczył w edukacji społeczeństwa na temat zagrożenia, jakie niesie COVID-19. Niestety z każdym kolejnym miesiącem doświadczał podobnych tortur, gdy pandemia zabrała w sumie siedmiu członków jego bliższej i dalszej rodziny. Jedną z tych wiadomości otrzymał pomiędzy telefonami od znajomych składających mu życzenia urodzinowe. Trudno o wskazanie sportowca, którego w tym okrutnym czasie spotkałoby więcej krzywdy, niż zawodnika Minnesoty Timberwolves.
– Widziałem wiele trumien w przekroju ostatnich siedmiu miesięcy – przyznał. – Wiele osób w rodzinie mojego ojca i rodzinie mojej matki zostało zakażonych koronawirusem. Cały czas szukam odpowiedzi. Chcę wiedzieć, jak mogę ich przed tym ochronić. Dla mnie to duża odpowiedzialność, bo nie chcę oglądać więcej śmierci – dodał.
Dziesięć miesięcy po zawieszeniu przez ligę rozgrywek, Karl Anthony Towns wrócił na parkiet w meczu z San Antonio Spurs. Zrobił to pomimo niewyleczonej kontuzji nadgarstka. Rozmawiał na ten temat ze swoim ojcem i partnerką – oboje odradzali mu pośpiech. Towns czuł jednak bardzo silną potrzebę zamknięcia pewnego okresu. Podjął więc stanowczą decyzję i nie chciał, by targały nim wątpliwości. W trakcie meczu miał na nadgarstku specjalny ochraniacz. Od czasu do czasu kamery łapały jego grymas. Zanotował 25 punktów i 13 zbiórek, a jego T-Wolves przegrali ze Spurs po dogrywce.
Zespół nie zgodził się na jego grę w kolejnym meczu, ale KAT wrócił na starcie z Memphis Grizzlies, w którym znów zanotował 25 punktów, 14 zbiórek. Ponownie nie przełożyło się to na zwycięstwo drużyny. Myślał zapewne już o łapaniu rytmu meczowego; o powrocie do rutyny. Nie dawało mu spokoju, że jego zespół non stop przegrywa. Działał wbrew zaleceniom lekarzy i również wbrew zaleceniom protokołu COVID-19, ponieważ 15 stycznia opublikował informację, iż zdiagnozowano u niego wirusa. Czar prysł. Z wszystkich rzeczy… znów to, co wyrządziło jego rodzinie tak wiele złego. Towns zareagował na wszystko bardzo mocną i dla wielu przerażającą deklaracją o tym, że “nie da się zamknąć w pudle”, przypominając o wszystkich członkach rodziny, którzy nie poradzili sobie ze skutkami zakażenia.
Nowy rok zaczął się dla zawodnika równie parszywie co poprzedni. Pozytywny wynik oznaczał dla Townsa około dwóch tygodni przerwy. Zamknięty w domu odbierał kolejne telefony od ojca i siostry próbujących mieć absolutną pewność, że nie dzieje się nic niepokojącego. Nadmierna troskliwość o jego stan zdrowia nie mogła zawodnika dziwić. Doniesienia z raportów medycznych uspokajały – koszykarz przechodził zakażenie bez większych komplikacji i z każdym dniem był coraz bliższy powrotu do gry. W tym wypadku nie chodziło jednak o jego gotowość do poświęceń – nie wystarczyło przebrnąć przez mecz z grymasem bólu, by tylko przerwać kolejną smutną serię porażek. Jest jednak coraz bliżej…
Ale jeśli myśleliśmy, że Towns absolutnie wyczerpał limit pecha i los nie może zagrać mu na nosie jeszcze bardziej, to w ostatniej sesji Q&A na Instagramie KAT przyznał, że latem ubiegłego roku trafił do szpitala po wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę. Obrażenia nie były poważne i koniec końców zawodnik był gotowy, gdy Timberwolves rozpoczęli przygotowania do nowego sezonu. Ale spróbujcie to wszystko przetworzyć… Towns na tamtym etapie prawdopodobnie spodziewał się wszystkiego, łącznie z tym, że wyjdzie z domu i ziemia rozstąpi się pod jego stopami.
– Wcale nie będzie mi łatwo wrócić do regularnego grania – mówił. – Nie będę mógł powiedzieć, że to dla mnie terapia. Koszykówka już nigdy więcej nie będzie dla mnie formą terapii, nie gdy nie ma jej [matki] na trybunach. Da mi to jednak szansę na to, by zadbać o te wszystkie dobre wspomnienia, które mam. […] Nie zmienia to faktu, że 13 kwietnia odszedł Karl, którego znacie. Ja już nie pamiętam tego człowieka, on już nie wróci. Moja dusza została zabita tamtego dnia – skończył.
Bo gdy już przemielony przez życie Towns wróci, to czeka go sporo pracy. D’Angelo Russell przejmuje lejce bardzo niemrawo – sprawia wrażenie zawodnika celowo uciekającego od odpowiedzialności. Anthony Edwards z kolei sam jeszcze nie wie, na co go de facto stać i brakuje mu odpowiednich wzorców. Dyscyplina, którą Towns wprowadza na parkiet może podziałać stymulująco na obu graczy. Przede wszystkim jednak pozwoliłaby Wolves odzyskać zawodnika – na ten moment – robiącego największą różnicę. Odrobina normalność zrobiłaby Townsowi dobrze.
Świetny tekst. Bardzo kibicuję Townsowi, chciałbym żeby w pełni rozwinął swój potencjał, żeby skończyło się śmieszkowanie z jego liderowania, żeby pokazał tym wszystkim Embiidom na co go stać i żeby ta smutna Minnesota była chociaż trochę mniej smutna. Tego mu mocno życzę.