Kajzerek: Legenda ulepiona z innej gliny

4
fot. AP Photo

Jak wiele znaczy Udonis Haslem dla Miami Heat? Nie określa tego liczba pierścieni, rozegranych meczów, ani wszystkie sezony, które spędził w South Beach. To postać nieoczywistego lidera, który jest kagańcem ujarzmiającym wszelkie niezdrowe popędy młodszej części składu. Nie chcesz zrobić nic głupiego, gdy Haslem pełni wartę. Z tego właśnie powodu, część sukcesu kultury postawionej w Miami to ogrom pracy wykonanej przez tą bezkompromisową bestię. Jest swego rodzaju ojcem opatrznościowym całej organizacji i należy do bardzo rzadkiego gatunku koszykarzy.

Przez ostatnich siedemnaście lat był sercem i duszą tego zespołu, cierpliwie pomagając Patowi Rileyowi oraz Erikowi Spoelstrze w zaprowadzeniu porządku. W Miami po utracie wielkiej trójki bardzo szybko zorientowali się w sytuacji. Obliczyli swoje szanse, sprawdzili jakie czyhają na nich zagrożenia i od tego zaczęło się implementowanie przewietrzonych nieco zasad, które określają Heat jako markę godną zaufania. Haslem był dla swojego sternika łącznikiem pomiędzy filozofią i szatnią. Przez to odegrał ważną rolę, gdy ten cierpliwie budowany zespół rozpoczął wspinaczkę w górę tabeli. Jednak to historia, która ma się dopiero wydarzyć.

Droga Haslema do tego punktu była naznaczona ciężką pracą. Nie miał wiele talentu, ale nikt nie miał więcej samozaparcia. W określeniu swojej motywacji, pewnej pięknej francuskiej nocy pomogła mu szklanka Hennessy. Kolejnego dnia obudził się z postanowieniem i rozpoczął walkę o samego siebie. Zatem, gdy ktoś próbuje podważyć jego pozycję i zakwestionować znaczenie, Haslem zaprasza na siłownię, by doświadczył jego własnych zasad przetrwania. A co znaczyło dla niego funkcjonowanie w strukturach Heat? Wszystko, bo urodził się nieopodal Miami, więc ma ten region głęboko w sercu.

– Jest wielkim profesjonalistą i jest wielkim człowiekiem – zaczyna Chris Bosh. – On jest stąd, nikt nigdy nie dał mu szansy, w zasadzie niczego nie dostał za darmo. Po drodze skopał tyłki tylu rywalom, że wywalczył sobie to miejsce. To moim zdaniem jeden z najlepszych sportowców w historii Florydy – dodał.

Haslem nie lubi tak o sobie myśleć i wcale nie chodzi o fałszywą skromność. Wystarczy raz zobaczyć jego grymas – ten gość nie ma czasu na subtelności i pobłażanie. Sam mierzy się z ogromną bolączką, bo wychodząc ze stałego założenia, że nie dał jeszcze wystarczająco wiele, nie potrafi się zatrzymać. To jedna z klątw prawdziwych profesjonalistów – nigdy nie są usatysfakcjonowani, a jeśli już, trwa to zaledwie ułamek sekundy. Haslem przez całą karierę musiał o coś walczyć – świadom swoich ograniczeń, wyznaczał sobie kolejne cele i czuł płonącą w środku odpowiedzialność za to, by swoje środowisko regulować.

Obecnie sprawdza się w roli mentora takich graczy jak Kendrick Nunn, Tyler Herro czy Bam Adebayo. Biorąc pod uwagę jego mocny charakter i przywiązanie do młodszych pokoleń, ewentualne pozyskanie z Houston Jamesa Hardena byłoby dla Haslema bardzo gorzką pigułką do przełknięcia. Przez różne typy osobowości, zapewne trudno byłoby im się nawzajem zaakceptować. Paradoksalnie to właśnie obecność Haslema mogłaby transfer za Hardena usprawiedliwiać. Kto inny tak dobrze wyłożyłby mu kodeks Miami Heat? Nie zmienia to faktu, że Udonis szczególnie szanuje graczy “blue collar” – koszykarzy, którzy żeby coś osiągnąć, musieli najpierw swoje wypocić. Przykładu w rotacji Heat nie musimy szukać daleko. Jimmy Butler doskonale wie, z jakiej gliny ulepiony jest jego starszy kolega.

– Chcę być taki sam jak on – mówił niedawno Goran Dragić. – Cały czas dzieli się swoją wiedzą z młodszymi, a de facto mógłby już spojrzeć za horyzont. Wygrywał mistrzostwa, a cały czas tu jest. Jest tu dla innych – podkreśla rozgrywający. – Jeśli za kilka lat ktoś spyta, co oznacza “kultura Miami Heat”, możesz powiedzieć, że ciężka praca, dyscyplina, wysoka kondycja i profesjonalizm… albo po prostu pokażesz zdjęcie Udonisa Haslema – dorzucił Erik Spoelstra.

W trakcie pandemii dom Haslema był jak kozetka terapeutyczna. Herro, Bam i wielu innych graczy Heat przyjeżdżało do weterana, by uciekać od godzin spędzanych w samotności. UD powtarzał im wówczas, że cieszy go ich zaufanie do starszego kolegi, ale nie mogą go zmiękczać, bowiem wystarczy jeden głupi wyskok w którymś z klubów South Beach i on będzie wiedział pierwszy. Cieszy się szacunkiem, którego dorobiło się niewielu. Z czego on jednak wynika, skoro Haslem nigdy wielką gwiazdą koszykówki nie był? Głównie z tego, że pomimo 40 lat na karku nie ma dla niego żadnych wymówek. Nie prosi Spo o taryfę ulgową i nie potrzebuje specjalnego traktowania. Doskonale zrozumiał koncepcję “Leading by Example”.

Nic na to nie wskazywało, gdy Haslem rozwijał, a w gruncie rzeczy zwijał, swoją grę w szkole średniej. Na początku tej przygody przypominał wielu Shaqa – w 9. klasie złamał tablicę po próbie wsadu. Jednak przez swoje duże ciało i niepohamowaną siłę, wypracował wiele złych nawyków. Trenerzy powtarzali, że jest zdolny, ale leniwy. Poznał skutki takiego podejścia do sprawy, gdy wkroczył w profesjonalizm. Nie zdążył bowiem rozwinąć wielu umiejętności, które działałyby na jego korzyść, co NBA początkowo zweryfikowała jako wadę nie do przeoczenia. Musiał bardzo szybko zaakceptować, że koszykówka to nie tylko zabawa. W efekcie tych przemyśleń, wypracował w sobie mentalność żołnierza. Gdy pojął na czym polega jego problem, trening stał się musztrą. Niestety pewne rzeczy były już nieodwracalne, zbyt wysoko zawieszona poprzeczka mogła go złamać.

W trakcie pierwszych lat Udonisa w lidze, obsługa ośrodka treningowego Heat była przyzwyczajona do wczesnego hałasu dochodzącego z siłowni… okazjonalnie słyszała także torsje wpadające prosto do kubła na śmieci. Harówka stała się naturą zawodnika, dlaczego? Bo o swoje miejsce w NBA musiał walczyć jak lew i nie chciał wypuścić go z rąk. Mimo udanej kariery uniwersyteckiej, nie został wybrany w drafcie 2002 roku. Kolejny rok spędził we francuskiej Pro A i właśnie wtedy w kilka miesięcy zgubił 23 kilogramy, co w dużej mierze wynikało z francuskiej kuchni, której UD szczerze nie znosił. Zapychał żołądek kanapką z kurczakiem i zapisał się na zajęcia do siłowni tuż obok mieszkania, które wynajmował. W trakcie campu przed sezonem 2003/2004, bardzo intensywnie przyglądali mu się Erik Spoelstra – asystent w sztabie Heat oraz Chet Kammerer – główny skaut. Szybko uzgodnili z Rileyem plan działania. Bali się reakcji San Antonio Spurs, którzy także mieli go na oku.

– Baliśmy się także tego, że po treningu z Udonisem niektórzy będą wynoszeni w workach na zwłoki… – wspomina Spo.

Kolejne sezony mijały, a UD wrastał w kulturę Heat, w końcu stając się jej paralelą – znakomitym defensorem, świetnym zbierającym i prawdziwym koszmarem swojego match-upu. Wypracował tę pozycję, bo jedyną rzeczą jakiej się obawiał było uczynienie z Pata Rileya swojego wroga. Panowie stworzyli duet zbieżnych osobowości. Riley zapewne nie potrafi sobie wyobrazić drogi jaką przebył, ale bez wsparcia udzielonego przez wychowanka Florydy. Haslem momentami szkolił nawet Shaqa, gdy ten za dużo narzekał na brak gwizdków. “They don’t want to give you a foul? Put everybody in the fucking rim then.”

W każdym z kolejnych sezonów Udonis był dla Heat tym, czym nie chcieliby być pozostali – brał na siebie najgorsze, najbardziej parszywe zadania. To on w finale NBA 2006 roku zatrzymał Dirka Nowitzkiego zmieniając jego życie w prawdziwe piekło. 10 miesięcy wcześniej odmówił Cleveland Cavaliers kontraktu, który zapewniłby mu 10 milionów dolarów więcej niż to, co oferowali w Miami. W 2010 roku ekipy z Denver i Dallas rzucały na stół 34 miliony, a Heat właśnie wykorzystali większość swojego salary-cap na umowy LeBrona Jamesa, Dwyane Wade’a i Chrisa Bosha. Weteran był w drodze do gabinetu Rileya, aby uścisnąć jego dłoń i za wszystko podziękować. Wtedy zadzwonił agent z informacją, że James, Wade i Bosh wzięli mniej, by zostawić miejsce na jego nowy kontrakt. Podpisał za 20 milionów na pięć lat i nie miał z tym żadnego problemu.

– Ogarniał mnie tylko strach, ale nie przed rywalem, czy przed zadaniem. Bałem się, że zawiodę moich kolegów. Tylko tego się przez te wszystkie lata obawiałem. Nie chodziło o rzut, który miałem oddać; o zbiórkę, którą miałem zebrać. Bałem się tylko tego, że nie pomogę drużynie wtedy, kiedy będzie mnie najbardziej potrzebowała.

Nie miał obaw przed krytykowaniem LeBrona, stał na straży własnych kompetencji. Zawsze nadawał ton rozmowom w szatni – był ich moderatorem, gdy dostrzegał niepokojące tendencje. Potrafił też odmienić losy serii, gdy ktoś nie miał szacunku do własnego życia i testował jego cierpliwość. Teraz jest restauratorem i właścicielem fundacji dla dzieci. Niedawno rozpoczął przygodę z nieruchomościami. Ciągle odmawia kuszącym go urokom spokojnej emerytury, choć następny sezon może być jego ostatnim w roli “starszego kolegi”. To żywa legenda, która zostawi za sobą trwały ślad… i wcale UD nie potrzebował do tego pierścieni. Są jedynie błyszczącym wyróżnieniem.

Poprzedni artykułDniówka: Decyzja Giannisa
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (931): Co się dżesz / Podsumowanie Offseason cz. 8 ostatnia

4 KOMENTARZE