Nie został najlepszym obrońcą sezonu 2019/20. Trudno w to uwierzyć.
Anthony Davis żyje po obu stronach parkietu dokładnie tak, jak miał żyć Giannis Antetokounmpo. Żyje spełniając oczekiwania sprzed wielu już lat: stałej obecności na liście pięciu najlepszych graczy NBA.
Obecne playoffy sprawiają, że trudno będzie go z niej wyrzucić.
Póki co niedopowiedzeniem byłoby twierdzić, że sprawdza się w roli pierwszej ofensywnej opcji będąc drugim najlepszym graczem tuż tuż za plecami LeBrona Jamesa. Tym najlepszym bywa coraz częściej. Kiedy trzeba, przejmuje atak. Obronę? Dominuje. Ale atak?
Anthony Davis gra tak, jak jeszcze nie grał. Korzysta z komfortu posiadania w zespole Top2 gracza w historii, przyciągającego presję nawet po sześciu playoffowych zwycięstwach z rzędu. Ale James już tutaj był. A Davis nie.
W Finałach Konferencji Zachodniej trudno znaleźć ustawienie Lakers, w którym jest minusowy. To z pewnością te marginalne, te przejściowe, te nie mające wpływu na wynik meczu. Zaś w tych kluczowych? 17 minut startującego bigballu jest plus-5.6 broniąc na pułapie około 91 traconych punktów na 100 posiadań. Bigball z Dwightem Howardem jest jeszcze lepszy, bo oddaje 89 punktów na 100 posiadań i prześladuje Denver Nuggets na wysokościach – różnica między nimi wynosi ponad 35 punktów na 100 posiadań. Z kolei smallball z Davisem na piątce jest lepszy aż o 12.8 punktu na 100 posiadań. To jest deklasacja.
Nie byłoby sukcesu Lakers w poprzedniej rundzie, gdyby nie umiejętności Anthony’ego Davisa na bloku i w obronie. Obronie nie tylko zmieniającej krycie, ale rotującej z niepodrabialną precyzją dosłownie wzbudzając strach w strzelcach Houston Rockets, którzy rezygnowali z rzutów powszechnie uważanych za „otwarte”. To w tamtej serii niscy gracze Lakers, w tym LeBron, pozwolili Davisowi grać lockdown obronę na dystansie świetnie chroniąc obręcz.
Nie byłoby sukcesu w rundzie trwającej, gdyby nie fantastyczny shot-making na półdystansie i podjęcie wyzwania jakim była, jest i w następnych meczach będzie gra na pozycji numer pięć przeciwko Nikoli Jokiciowi. W minutach wspólnej gry na parkiecie, a było ich 61, Davis okazuje się być lepszy aż o 17.3 punktu na 100 posiadań. To jest nokaut.
Przeciwko takiemu Davisowi nie będzie sukcesu w rundzie następnej, czyli już w Finałach, jeśli ktokolwiek odważy się ustawić strefę i pozwoli Davisowi wejść w jej środek, albo co gorsza: pozwoli wejść LeBronowi, który to będzie podawał do strzelców, ci do Davisa, a ten z powrotem do nich i tak w kółko, ponieważ Anthony Davis podaje lepiej niż kiedykolwiek.
W zasadzie trudno poświęcić uwagę dokładnie jednej rzeczy – w obronie lub w ataku – która bardziej wyróżnia Davisa na tle wszystkich graczy NBA: obecnie i w historii. Jest tego za dużo. Gdzie lepiej umieścić go w obronie? Na Jokiciu czy w pomocy? Tu i tu ma wielkie zagrania.
Są do zobaczenia posiadania w których tak lekko porusza się przed kozłującymi Lillardem, Hardenem, Murrayem, że te wszystkie problemy przeszłości pozostawione, związane z koordynacją ruchową, jakby się nie wydarzyły. W połączeniu z lateralną szybkością Dwighta Howarda tworzy najszybsze obecnie duo związane tak silnie z klasyczną koszykówką jak tylko się da. Bo jednak z sieci postępu wysocy już nigdy nie zdołają się wyplątać. A to oznacza zmiany krycia, obronę z pomocy nie tylko pod obręczą, ale na dystansie, to oznacza kontrolę własnej defensywy nie tylko z pomalowanego i okolic, ale wyżej i dalej. I wreszcie: to oznacza świetną grę w transition-defense.
Anthony Davis broni kompleksowo na pułapie nieosiągalnym dla pozostałych graczy NBA. Z całym szacunkiem dla wszystkich zdobywców DPOY: w tym momencie powinno go zabraknąć. Z całym szacunkiem do Giannisa: posiadań tak zaawansowanych technicznie w obronie nie pokazał. Z całym szacunkiem do fanów ligi: niech wam Anthony Davis nie ucieknie.
A to tylko jedna strona parkietu. Ta domyślnie lepsza. Natomiast realia się takie, że Lakers poprawili atak. Dzięki Davisowi.
Zdobywają ponad 118 punktów na 100 posiadań przeciwko obronie, która jeszcze kilka dni temu zatrzymała LA Clippers. Wcześniej zdobywali 114 punktów na 100 posiadań przeciwko obronie, która miała rozwiązać koszykówkę, a Anthony’ego Davisa wypluć, jak każdego wysokiego operującego wewnątrz linii za trzy punkty.
W obecnej kampanii Lakers tylko dwukrotnie zdobyli mniej niż 108 punktów na 100 posiadań. Oba mecze przegrali.
Tak wygląda rzeczywistość. Poziom skomplikowania zagrywek przestaje mieć znaczenie – liczą się cel i efektywność. Atak Lakers nie obfituje w setplays zmuszające do nieszablonowych decyzji, ale jednocześnie trudno go kontrolować. Opiera się na ścięciach, slip-screenach, na podaniach, na czyszczeniu stron, stref low-post, na ustawianiu strzelców tam, gdzie być powinni, na penetracjach i odegraniach, oraz na heroballu dwóch liderów.
Lakers grają współczesny oldschool.
Nie tylko przechodzą z obrony do ataku notując w playoffach blisko 21 posiadań w transition-offense (zdobywają 1.13 PPP), ale są coraz lepsi w ataku pozycyjnym. Ten pod kontrolą LeBrona generuje typowo lebronowskie rzuty w typowo lebronowskim czasie ostatnich sekund posiadań i pozwala mu rozgrywać mecze, które na pierwszy rzut oka nie imponują. Bo 15 punktów i 12 asysty to się robi w marcu.
Ale już nie do końca ten sam atak budzący sporo wątpliwości w dowolnym punkcie sezonu (jeszcze przecież przed serią z Rockets!), wznosi się i wznosi, bo Anthony Davis trafia rzuty. Zarówno te szybkie zaliczane do transition czyli w pierwszych 6 sekundach posiadania, jak i te pochodzące z ataku pozycyjnego, kiedy na zegarze pozostaje sekund 15.
Odpowiednio: 71% w ataku szybkim i 54% w ataku pozycyjnym. Mało tego. Davis trafia 50% rzutów z półdystansu i 77% rzutów spod obręczy. 62.5% stepbacków i 53% rzutów po koźle. Jego PER wynosi 31.6, TrueShooting% aż 65.4%, eFG% aż 60.1! A to wszystko rzadko przeplatane wyjściami na dystans! Rzut za trzy, i to z lewego skrzydła, który pogrążył Nuggets, rzut technicznie trudny, rzut bardzo dobrze kontestowany, rzut ironiczny biorąc pod uwagę miejsca, z których Davis punkty zdobywa – był wypadkową formy niespodziewanej i nadzwyczajnej.
Ale to też anomalia, bo to wewnątrz linii za trzy punkty, w strefie zapomnianej, której nawet Kevin Durant nie rozsławił dwoma tytułami (a AD jest w tej kampanii graczem efektywniejszym!), ani Kawhi nie zajechał na niej rundę dalej – to w niej dzieją się wszystkie off-ball wyjścia Davisa, a raczej krótkie wyjścia po piłkę, to w niej dzieje się współpraca z Rondo, to w niej wreszcie finalizują się pick-and-rolle z LeBronem, tak cyniczne i wyrachowane, bo przecież szukające najsłabszych obrońców. Całość brzmi jakby została wyjęta z podręcznika podstaw koszykówki, rozdział pt. Jak maksymalizować umiejętności najlepszych graczy.
Ale tak wygląda rzeczywistość. Lakers poprawili się w ataku.
Czyli nie dość, że Anthony Davis jest lepszy niż nam się wydawało, to jeszcze Lakers są lepsi niż nam się wydawało. I nie chodzi tylko o doskonałe plany meczowe przygotowane przez Franka Vogela, ale o kolektyw śmiało realizujący założenia, potrafiący na przestrzeni kilku dni dołożyć smallball, który najpierw ośmieszył filozofię Houston Rockets, a obecnie pozostaje efektywny w serii z Nuggets.
Obecnie presję usprawnień odczuwa Mike Malone. Bo co zrobić z piątkami z Morrisem lub Davisem na centrze, które wygrywają swoje minuty niezależnie od tego czy mierzą się z Jokiciem czy z Plumleem? Czy wystawić do gry smallball z Paulem Millsapem na środku? Co zrobić ze schematem defensywnym Lakers w pick-and-rollach Murray-Jokić? To w nich raz dochodzi do zmian krycia, raz Davis robi Drop, a raz obie rzeczy się łączą i switch następuje w ostatnim momencie. Co tu robić? Czy podwajać Davisa? Pozwolić LeBronowi grać w przewadze 4-na-3?
W tej chwili Lakers jest na rękę wszystko. A mam wrażenie, że w pełni dominującego meczu po obu stronach nie zagrali. Bo LeBron nie zagrał.
Natomiast należy pamiętać, iż pycha kroczy przed upadkiem. I tak jak kolejne życie Lakers otrzymali buzzer-beaterem Davisa, tak refleksja powinna nastąpić na bazie drugiej połowy, a zwłaszcza czwartej kwarty. To wtedy LeBron się zepsuł, Jokić z Davisem wymieniali ciosy, a Denver przeprowadzili dwa niebezpieczne runy: ten 5-0 (bez Davisa na parkiecie) i ten 9-0 przeciwko piątce wysokiej (James-Caruso-KCP-Davis-Howard), piątce z Rondo (który zastąpił Dwighta) i przeciwko piątce 5-0 z Dannym Greenem (w miejsce Rondo) i z Anthonym Davisem na środku.
To wtedy tallball Nuggets z P.J’em Dozierem na dwójce (kozłującym, podającym, penetrującym!), z Murrayem na piłce, Grantem, Millsapem i Jokiciem na pozycjach 3-4-5 doprowadził do wyniku 101-100. Dziewięć punktów z rzędu było skutkiem wzmożonej po przerwie aktywności Nuggets w pick-and-rollach Murray-Jokić, a żeby być precyzyjnym: w akcjach pick-and-pop na prawym boku parkietu.
Lakers nie zmieniali krycia, lecz Ice’owali Murraya kozłującego wzdłuż linii bocznej w stronę obręczy. To tam ci piękni Lakers wyglądali na wrażliwych. Dokładnie tam gdzie krycie zmienia się bez mrugnięcia okiem, ale też dokładnie tam skąd takiemu Jokiciowi łatwiej będzie przejść do gry na bloku: co w drugiej połowie kilka razy pokazał.
No i nie zapominajmy o posiadaniach, w których Nuggets podwajali Davisa oraz o tych, w których przechodzili pod zasłonami dla LeBrona Jamesa. Ani o tych, w których James bronił Jamala Murraya i nagle dwóch najlepszych graczy Nuggets krytych było przez duet LeBron-Davis. Pamiętajmy też o posiadaniach w trzeciej kwarcie wygranej przez Denver 28-22. Pamiętajmy o aż 23 posiadaniach Lakers zakończonych stratą piłki. Pamiętajmy o posiadaniach, w których Nuggets próbowali obrony strefowej. I że KCP trafia 44% rzutów za trzy punkty.
Jak dobrzy są Lakers? Niech świadczy o tym liczba usprawnień, fakt, iż odpowiedzieli na wszystko, ale też wracając do serii z Nuggets: niech świadczy o tym liczba zmarnowanych posiadań, w których James otrzymał zasłonę od niskiego: od Caruso, KCP, Greena. Nikt nie powinien być zadowolony z faktu, że James wybierał rzuty po koźle zamiast atakować obręcz albo grać post-ups. Lakers – wiadomo. A Nuggets? Niedobrze przyjąć na siebie najlepszy mecz LeBrona akurat w Game 3 przy stanie 0-2.
Mecze kolejne, pierwszy już dzisiejszej nocy, to będą zajęcia z mistrzem, z kimś kto jest ekspertem w pewnej dziedzinie. W tym wypadku: w koszykówce, w tym wypadku z Anthonym Davisem i Los Angeles Lakers. Nie tylko blichtr, złoto i purpura, ale efektywność, elastyczność taktyczna, strategiczna dominacja nad przeciwnikami oraz intelekt, przystosowanie, egzekucja – to wyróżnia Los Angeles Lakers na tle póki co Portland Trail Blazers, Houston Rockets i Denver Nuggets. A to jeszcze nie koniec.
Jak zawsze w punkt – gratuluję kolejnego świetnego tekstu. Mnie jednak ciekawi jak i czy w ogóle – a myślę, że tak – na zmianę narracji wpłynęłoby pudło Davisa w tym ostatnim rzucie.
Oh fuck. Ale laurka od Sitarza.
Lakers dziś mogą potwierdzić, że są real deal. Muszą wyczyścić straty. Tatko musi trochę bardziej się lołdmenedżerować (latka lecą) a Vogel musi więcej grać Dwightem niż Mcgee (i Morrisem na 5, jeśli Jokić jest na parkiecie).
Czekam na więcej minut lineupu Rondo-Caruso-Green-James-Davis.
Poprawka Caldwell Pope zamiast Caruso.
LeBron nigdy nie miał u boku tak wybitnej jednostki, aż szkoda, że tak późno.
Dla Lebrona na pewno szkoda. Dla reszty ligi niekoniecznie.
Z drugiej strony Lebron od 2010 r. naprawde nie powinien narzekać na towarzyszy. Wade + Bosh albo Kyrie i Love to towarzystwo, które np Nowitzki wziąłby z pocałowaniem ręki.
Hmm… hmm… nie wiem. Wade póki co dla mnie co najmniej na równi. Fizycznie wiadomo przewaga Davisa, ale Wade to ultimate warrior, który potrafił wszystko. Zobaczymy po finałach.
Pare lat temu, przed decyzja KD, marzylem o Anthonym w Warriors. Alez to bylby team.
To co, Majkel Dżordan nie jest już nawet drugi?! :O