Stephen A. Smith odpiął wrotki mówiąc, że zatrudnienie niedoświadczonego Steve’a Nasha przez Brooklyn Nets to tzw. white privilege, czyli przejaw systemowego uprzywilejowania rasy białej. Od razu podkreślmy, bo na Twitterze i w mediach już się tą wypowiedź przeinacza – white privilege nie oznacza rasizmu. Oznacza, że biali mają łatwiej. Jeśli tak to ujmiesz to Stephen A. już wychodzi na mniejszego durnia, bo może, może? coś w tym jest. Ale wciąż na durnia wychodzi mimo tego, że od razu podkreślił jakość i kompetencje nowego coacha Nets. Żeby go nie obrażać gołosłownie, pomówmy o faktach, w ogóle częściej o nich mówmy.
- Steve Nash to legendarny biały rozgrywający, jeden z najlepszych w historii tej gry, człowiek który znakomicie rozumiał współczesną koszykówkę 15 lat przed tym zanim powstała.
- Grając w Suns Nash umiał czynić kolegów lepszymi jak mało kto w historii, a także jak mało kto umiał wychować swojego następcę w Goranie Dragicu.
- Nash był zawsze uważany za jeden z najlepszych charakterów w NBA i jeden z ludzi, z którym wszyscy chcą grać i pracować, doskonale zarządzał szatnią swojej drużyny z pozycji lidera.
- Nash pracował w Warriors Steve’a Kerra jako konsultant do spraw rozwoju graczy, ucząc guardów Golden State jak nawigować w pick and rollu, jak czytać grę, szukać podań, podejmować decyzje, nie zatrzymywać kozła itd. Jego praca przełożyła się na realny efekt czyniąc Stepha Curry’ego lepszym graczem, co sam Steph nie raz przyznawał.
- W trakcie swojej pracy w Warriors, Steve zbudował mocną więź personalną z Kevinem Durantem, zyskując szacunek w jego oczach zarówno jako trener jak i osoba prywatna.
- Steve Nash od 2012 do 2019 roku pełnił rolę Generalnego Menedżera kadry koszykarskiej Kanady, kompletując skład, namawiając do gry zawodników i zajmując się całą organizacją jej występów. Od 2019 roku pełni przy reprezentacji rolę konsultanta.
- Nash w trakcie swojej kariery zawodniczej występował przez jakiś czas w jednej drużynie z Seanem Marksem, obecnym GMem Nets i podobno w tym czasie zbudowali bardzo przyjazne relacje.
Tak więc Stephen A. kompletnie nie ma racji mówiąc o tym, że Nash pozbawiony był jakichkolwiek kompetencji do objęcia posady w Nets, a wygraną w tym wyścigu zawdzięcza przede wszystkim kolorowi skóry. Więcej niż nie ma racji – jest to kompletną bzdurą. Idę zresztą o zakład, że to drużyna z Brooklynu namawiała Steve’a na objęcie tej posady, a nie odwrotnie. Żadnego wyścigu nie było. Podejrzewam, że Sean Marks wyszedł poza klasyczne pudełko, pomyślał o swoim koledze z boiska i kimś kto w trakcie kariery zawodniczej był uważany za znakomity materiał na trenera i po prostu postanowił namówić go na pracę dla zespołu. Silne poparcie Kevina Duranta i Kyriego Irvinga na pewno tu nie zaszkodziło. Tak samo jak doświadczenie Steve’a zarówno w roli organizacyjnej jak i w rozwoju graczy.
Nets szukali trenera który będzie umiał zbudować więź z największymi gwiazdami ligi, który będzie umiał zyskać ich szacunek i przekonać do swoich pomysłów i kogoś kto będzie mógł rosnąć wraz z organizacją wprowadzając ją docelowo na wyższy poziom. No i go mają. Kolor skóry nie ma tu nic do rzeczy, zwłaszcza że czarnoskóry interim coach Jacque Vaughn jest tak wysoko ceniony na Brooklynie, że właśnie został najlepiej płatnym asystentem w lidze. Stephen A. robi z siebie durnia choćby o tym wspominając.
I tu można by postawić kropkę, a napisane do tego momentu ponad 500 słów uznać za tak oczywiste, że aż zbędne.
Jednak tu przechodzimy do prawdziwego problemu, bo Stephen A. robiący z siebie durnia, ma jednocześnie trochę racji, zwłaszcza w jednej kluczowej kwestii – wspominając o szklanym suficie, barierze niemal nie do przejścia dla mnóstwa czarnoskórych, o czymś co od dawna irytuje graczy w NBA, o czym dość otwarcie wspominają zwłaszcza czarnoskórzy dziennikarze piszący o lidze i o czymś co jest jedną z przyczyn, dla której BLM zyskało taką popularność – ostatnie zachowania policji stały się tylko pretekstem do wyjścia ludzi na ulicę, ale na pewno nie jedynym tego powodem.
I tak, teraz ten jasny i czarno biały tekst będzie już trudniejszy, i dla mnie i dla Was, bo znowu wchodzimy w odcienie szarości.
Niech za wprowadzenie do drugiej części tekstu posłuży nam fantastyczny Muhammad Ali.
Kultura Zachodnia w ogólności to kultura białego mężczyzny. Czarnoskórzy Amerykanie dopiero od niedawna mają pełnię praw, a kobiety, nawet białe, w niektórych krajach w Europie jeszcze 30 lat temu nie miały praw wyborczych (Szwajcaria). Przez uwarunkowania historyczne, które przekładają się nie tylko na nasze postrzeganie (które wbrew pozorom najłatwiej zmienić), ale też na duże różnice w trudności ścieżki jaką muszą pokonać, ludzie innych ras oraz często po prostu kobiety, mają nad sobą trudny do przebicia szklany sufit. I o ile kobietom jednak łatwiej go przebić i/lub systematycznie przesuwać w górę (na koniec końców to one trzymają nas za jaja i nawet największy szowinista może okazać się w domu potulnym pantofelkiem… a może wręcz zwłaszcza on), tak różnice rasowe mają tu zdecydowanie większy wpływ na wysokość sufitu dla poszczególnych ludzi.
Pominę tu amerykańskie dane demograficzne – świetnie przedstawione przez Karola Śliwę w poście który pojawił się równolegle do mojego niedawnego tekstu (bardzo polecam).
Skupię się za to na moment na twardych danych dotyczących samego NBA.
- Według szacunków około 74% (podobno nawet zbliża się to do 80% obecnie) zawodników NBA jest czarnoskóra, a białych graczy jest w lidze 23-24%. Daje nam to mniej więcej 377 czarnoskórych graczy i 117 białych wliczając w to two-way kontrakty.
- Zaledwie 6 z 26 obecnie zatrudnionych trenerów jest czarnoskóra.
- 3 z 6 trenerów zwolnionych tego lata było czarnoskórych (4 wakaty są wciąż nieobsadzone, na 2 pozostałych zostali zatrudnieni biali trenerzy).
- 7 z 30 Generalnych Menadżerów w NBA jest czarnoskórych.
- Tylko 1 z 30 właścicieli większościowych w NBA jest czarnoskóry.
Nie będzie więc kłamstwa w stwierdzeniu, że NBA, podobnie jak NFL, jest ligą czarnoskórych graczy zarządzanych przez białe kadry.
Dodajmy jednak jeszcze jedną statystykę, dla porządku:
Rozkład społeczny w Stanach Zjednoczonych wygląda następująco:
60,1% biali, 15.3% latynosi, 13,4% Afroamerykanie, Azjaci 5,9%, pozostali 5,3%
(A czemu to wszystko jest tak ważne? Już w 6 stanach biali Amerykanie stanowią mniejszość, a według szacunków będą mniejszością w skali kraju już za 25 lat. Dodatkowo w tym momencie mniej niż połowa dzieci w wieku do 10 lat jest w Stanach biała. – Obecne protesty i przerośnięta polityczna poprawność to dopiero początek tego cyrku.)
Jeśli więc spojrzymy łącznie na powyższe punkty, mamy taką sytuację:
- Wśród graczy 74% to Afroamerykanie – to oczywiście znacząca nadreprezentacja względem ogółu społeczeństwa i afroamerykańskiej mniejszości wynoszącej 13,4%.
- Wśród trenerów 6 z 26 to Afroamerykanie, co daje nam 23% wobec reprezentacji w społeczeństwie na poziomie 13,4%.
- Wśród Generalnych Menedżerów 7 z 30 daje nam 23% czarnoskórych wobec 13,4% w całym społeczeństwie
- Wśród właścicieli 1 z 30 daje nam 3,3% czarnoskórych wobec 13,4% w całym społeczeństwie.
(Szkoda, że nie ma danych dotyczących ogółu osób zatrudnionych w klubach NBA z pominięciem aktywnych zawodników)
I dokładnie w tym miejscu wchodzimy w szarość. Wprowadza nas w nią następujące zdanie.
Liga NBA jest ligą czarnoskórych graczy, zarządzanych przez białe kadry, wśród których jednocześnie panuje większa reprezentacja osób czarnoskórych niż w ogóle społeczeństwa amerykańskiego.
I co my teraz mamy z tym zrobić?
Z powyższych statystyk miecz ukują i zwolennicy parytetów rasowych tacy jak Stephen A. i zwolennicy teorii, że wszystko jest w najlepszym porządku a Stephen A. to oszołom.
No bo przecież jeśli mamy wprowadzić parytet rasowy w biurach ligi oparty na społecznej reprezentacji poszczególnych kolorów skóry, to osób czarnoskórych powinno być tam mniej niż jest obecnie, a jeśli ma być sztuczne pół na pół (a co z innymi rasami?), to zróbmy też taki na boisku, hę?
Decydując o przydziale roli organizacyjnej na podstawie rasy a nie kompetencji, stracimy zawsze. Czy to na boisku, robiąc z czarnoskórych tylko 13,4 lub 50% graczy, czy to w strukturach ligi próbując zwiększyć sztucznie udział Afroamerykanów – role mają wykonywać najlepsi ludzie a nie tacy określonej rasy, wiary, płci czy orientacji.
Też pretensje czarnoskórych dziennikarzy o zbyt małą reprezentację, po poznaniu twardych danych wydają się sztuczne – próby wyrównania struktury rasowej biur ligi do struktury rasowej boisk wydają się jakąś absurdalną próbą zawłaszczenia NBA i uczynienia z koszykówki „czarnego” sportu.
Z naszej, polskiej perspektywy wydaje się więc, że wszystko jest w porządku. To skąd mi się wziął ten szklany sufit i zastanawianie się nad tym czy w słowach Stephena A. Smitha nie czai się ziarno prawdy?
Zajrzyjmy jeszcze głębiej.
W mijającym sezonie mieliśmy w lidze zatrudnionych 7,5 czarnoskórych trenerów (Vaughn był tylko interim). Spójrzmy na ich bilanse:
Lloyd Pierce: bilans 49-100 (0.329)
J. B. Bickerstaff: 90-137 (0.396)
Dwane Casey: 434-394 (0.524)
Nate McMillan: 661-588 (0.529)
Doc Rivers: 943-681 (0.581)
Alvin Gentry: 510-595 (0.462)
Monty Williams: 207-260 (0.443)
Jaque Vaughn: 65-161 (0.288)
Łączny bilans z kariery obecnie pracujących czarnoskórych trenerów: 2959-2916 (0.504)
Zakładając, że średnio trener w NBA na przestrzeni sezonu będzie miał bilans 50% (na zwycięstwo jednego zawsze przypadnie porażka drugiego), wychodziłoby na to, że obecnie zatrudnieni czarnoskórzy trenerzy jako grupa są minimalnie powyżej przeciętnej, przy czym z grupy 8 zatrudnionych tylko trzech ma pozytywny bilans kariery.
Spójrzmy jeszcze na wymienionych przez Stephena A. Smitha czarnoskórych trenerów którzy według niego powinni zostać uwzględnieni przed Nashem:
Mark Jackson 121-109 (0.526) – zwolniony tuż przed breakoutem Warriors, wcześniej od 2004 do 2011 i później, od 2014 do teraz analityk telewizyjny.
Tyronn Lue 128-83 (0.607) – zwolniony przy pierwszej okazji po rozpadzie wielkiej drużyny Cavs, od tej pory nieoficjalnie w sztabie Clippers.
Sam Cassell 0-0 (0.000) – od 2009 do 2014 asystent w Washington Wizards, od 2014 do teraz asystent w Los Angeles Clippers.
I teraz dwa pytania:
- Ilu trenerów z tej grupy (pracujący w zeszłym roku + pominięci według Stephena A.) uważasz za dobrych szkoleniowców?
- Ilu z nich dałbyś pracę przed Stevem Nashem biorąc pod uwagę okoliczności?
Każdy ma tu pewnie swoją odpowiedź, ale dla mnie odpowiedzi są następujące:
- Czterech – Doc to ligowy top, Casey i McMillan to górna połówka trenerów w lidze, a Monty Williamsowi należy się kredyt zaufania za to co zrobił w tym roku z Suns.
- Jednemu – tylko Doca Riversa brałbym do pracy na Brooklynie przed Stevem Nashem – może i niesie ze sobą większe ryzyko niż paru innych, ale ma też w sobie obietnicę nieznanego, niesprawdzony potencjał i jest to coś co dla mnie jest dużo bardziej intrygujące niż uznane CV McMillana, Caseya, Lue i Jacksona.
Używając też tej optyki, znowu widać, że Stephen A. troszkę się zagalopował.
Ale!
Cały problem ze szklanym sufitem polega na tym, że często określają go warunki początkowe i to jak nieproporcjonalnie więcej pracy musi włożyć walcząca z tym ograniczeniem osoba, żeby osiągnąć ten sam efekt, co ktoś uprzywilejowany.
Patrząc na już przytoczone dane, myślę, że mogę spokojnie obronić tezę o braku tego sufitu w kontekście NBA, odpowiednio selekcjonując statystyki… Ba! Myślę, że da się na tej podstawie obronić tezę o relatywnym uprzywilejowaniu czarnoskórych pracowników w NBA. Po części obaliłem własną tezę z początku tekstu. To nic, sam poznaję problem krok po kroku, a twardym danym ufam, dane nie mają rasy, wiary czy orientacji seksualnej.
A jednak.
Wciąż czuję to samo, co przystępując do pisania tekstu. Mam wrażenie, że coś w słowach Smitha jest, coś trudnego do znalezienia, bez naprawdę głębokiego zanurzenia się w problemie.
Ale spróbujmy raz jeszcze, jeszcze, jeszcze głębiej.
W ostatnich latach pracę z pominięciem kariery asystenta lub innego rodzaju kariery szkoleniowej dostało 4 ludzi: Steve Nash, Jason Kidd, Steve Kerr i Mark Jackson. I znowu, mamy tu równy podział jeśli założymy, że Kidd to jasny czarnoskóry lub 3:1 jeśli założymy, że jednak biały. Tutaj zupełnie nie kierowałbym się kolorem skóry zainteresowanych. To co łączy tych trenerskich żółtodziobów to fantastyczne kariery zawodnicze i opinia szalenie inteligentnych jednostek, lepiej rozumiejących grę od reszty, przyszłych trenerów, jeszcze z czasów kiedy występowali na boisku. I chyba tu w tym wszystkim jest problem.
Skoro mamy w lidze te 75% (według tegorocznych szacunków ta liczba nawet zbliża się do 80%) czarnoskórych graczy to czemu ilość zawodników białych którzy przechodzą skróconą ścieżkę kariery jest taka sama lub większa niż w przypadku czarnoskórych graczy? Czemu Steve Nash dostał szansę ot tak, a taki Chauncey Billups od lat nie może się o nią doprosić? Przecież to ten drugi od dawna bardziej o to zabiegał. A z punktu widzenia inteligencji boiskowej i wpływu na szatnię obaj byli oceniani podobnie. Z obecnie zatrudnionych w lidze 26 trenerów, 9 było w przeszłości zawodnikami NBA: Scott Brooks, Luke Walton, Monty Williams, Billy Donovan, Doc Rivers, Mike D’Antoni, Rick Carlisle, Steve Kerr i teraz Steve Nash. Jak to jest że z ligi gdzie 3/4 graczy jest czarnoskóra na dziewięciu zawodników którzy są czynnymi trenerami NBA tylko dwóch (22%) jest czarnoskórych, a reszta jest biała? Tutaj matematyka zaczyna skrzeczeć. Mamy wreszcie tę liczbę która statystycznie odbiega od normy, i która sama w sobie może boleć czarnoskórą społeczność związaną z NBA. Jeśli wyjąć byłych graczy z ogółu trenerskiej społeczności zostanie nam 4 czarnoskórych trenerów z 17 którzy przed karierą trenerską nie mieli związku z koszykówką NBA. To 23.5%, liczba prawie podwójnie większa niż wskazywałaby na to ogólnoamerykańska demografia, co z punktu widzenia zupełnie innej demografii NBA powinno być akceptowalne. Ale że Wśród byłych graczy 2 to czarnoskórzy a 7 to biali, a nie na odwrót na co wskazywałaby demografia ligi? To musi boleć.
Od razu mówię – pomijam tu odwieczny dylemat „Czy lepszym trenerem będzie były gracz, którego gatunku najlepszym reprezentantem jest Doc Rivers, czy wysoko wykształcony nerd w rodzaju Brada Stevensa?” Gdybym miał jeszcze w tę kwestię wejść, musiałbym zamiast tekstu na Szóstego Gracza napisać książkę.
Wracając do kwestii rasowych w NBA. W przypadku trenerów nie będących graczami możemy się powoływać na ogólnoamerykański problem nierównych szans, nierównych warunków edukacyjnych i dużo większych przeszkód kulturowych stawianych przed czarnoskórymi obywatelami w osiągnięciu odpowiedniej wiedzy, edukacji i umiejętności, niezbędnych do pracy w biurach i na ławkach trenerskich ligi. W takiej sytuacji te 23% to duży sukces czarnoskórych trenerów i dowód na otwartość ligi.
Jednak w przypadku byłych graczy na co się powołamy? Na to, że rozgrywający są później lepszymi trenerami? Przecież skład osobowy tej delegacji graczy wśród trenerów nie potwierdza tej tezy – nie ma tam zbyt wielu byłych rozgrywających. Dodatkowo w NBA białych rozgrywających jest obecnie 3 albo 4 w pierwszych piątkach drużyn. No to może powołamy się na to, że biali gracze bardziej chcą być potem trenerami? Wątpię, żeby dało się to zbadać, ale na pewno ilość i rasa weteranów kręcących się wokół ligi tego nie potwierdza. A może na to, że biali są lepszymi studentami tej gry? Też wątpię, patrząc na to, że najtęższe umysły boiskowe wśród obecnych graczy należą w tym momencie raczej do zawodników czarnoskórych.
No to o co chodzi?
Osobiście podobają mi się dwie teorie. Obie wiążą się ze szklanym sufitem. Trzecia, która tu pasuje wiąże się z podświadomym postrzeganiem białych graczy jako inteligentniejszych – co ma oczywiście niewiele sensu, jak każdy stereotyp.
- Teoria przyjaciela. David Fizdale niedawno zauważył, że czarnoskórzy trenerzy postrzegani są w większości jako „players coach”. Tacy trenerzy, którzy dużo bardziej niż na taktyce i reżimie treningowym, skupiają się na dobrej atmosferze w szatni i na budowaniu więzi, często nawet przyjaźni z graczami. Tacy asystenci często trafiają do niszy, w której mają budować dobrą atmosferę w zespole, kiedy główny trener będzie zajmował się „poważnymi sprawami”. Jeśli tam nie utkną, wpadają w drugą dziurę – taką od rozwoju zawodników. Jako doświadczeni weterani boiskowi, którzy lubią się przy okazji z graczami, prowadzą z nimi indywidualne treningi, uczą ich sztuczek, ruchów, manewrów. Postrzegani są jako ludzie, którzy całe życie grali i gry się uczyli, a nie niuansów taktycznych. Przez taką optykę cierpią zwłaszcza czarnoskórzy nie-rozgrywający, bo przecież center w swojej karierze nie uczy się taktyki, ale jak złapać piłkę, wsadzić ją z góry lub zagrać tyłem do kosza. Gdzie w tym nauka strategii? Wydaje się, że to nie jest rasizm, a szkodliwy stereotyp, który znacząco utrudnia karierę trenerską czarnoskórym ex-graczom. Zastanów się – obaj czarnoskórzy ex-gracze będący trenerami w NBA: Doc Rivers i Monty Williams postrzegani są jako „players coach”. Więcej, powiedz mi który z pozostałych czarnoskórych trenerów nie jest tak postrzegany? Wydaje mi się, że wszyscy zatrudnieni w minionym sezonie mieli przypiętą taką łatkę, może tylko poza Natem McMillanem, obecnie bez pracy. Jeśli asystent zostanie tak zaszufladkowany, będzie mu szalenie trudno przebić się do posady głównego szkoleniowca. I potem słuchamy latami o tym, że w Top3 kandydatów na stanowisko klubu XYZ jest Patrick Ewing, Juwan Howard czy inny Ime Udoka… ale na konice nie dostali roboty. Z drugiej strony… nie kojarzę w ten sposób postrzeganych białych asystentów – z głowy nie wymienię ani jednego.
- Teoria kompensacji – To teoria którą sprzedał mi kolega, znany większości z Twittera. Wychodzi ona z podstawowej rzeczy w biologii – jak ktoś ma gorszy wzrok to z reguły ma lepszy słuch itd. A że biali gracze z reguły w NBA obdarzeni są dużo mniejszym talentem, zwłaszcza jeśli chodzi o możliwości atletyczne, to muszą nadrabiać to jakoś inaczej. Sama waleczność (jak u Delly’ego) tu nie wystarczy. Muszą trafiać lepiej, trenować mocniej, bardziej zgłębiać taktykę, rozumieć lepiej i myśleć szybciej. Nie, nie sugeruję tu, że biali w NBA są mądrzejsi – to wierutna bzdura. Ale… nie, nie będę tu robił całego researchu w kontekście jednego zwrotu, ale dam sobie rękę uciąć, że zwroty typu „mądry obrońca” są używane częściej w kontekście białych zawodników. Z jednej strony taki zwrot ma w sobie coś z „sympatycznej dziewczyny”, z drugiej coś w sobie może mieć. Biały gracz często nie jest w stanie ustać atletycznie rywalowi, dlatego musi do perfekcji opanować granie pozycyjne, czytanie rywala i przygotowanie na konkretny matchup. To są cechy dość naturalnie kształtujące najlepiej rozumiejących grę role playerów na trenerów i GMów. Nie jestem pewien, że tak to działa, ale może coś w tym jest. Tu może też grać rolę taki prosty czynnik jak fakt, że ci dużo mniej utalentowani biali spędzili na uczelni po pełne 4 lata, robiąc po drodze dyplom, zamiast klasycznego one&done w przypadku czarnoskórych, dużo zdolniejszych czysto koszykarsko sportowców. Czy gdyby ci drudzy wytrenowali swój umysł na maksimum w wieku kiedy najłatwiej go wytrenować, w liceum i na studiach, to byliby co najmniej równie dobrymi trenerami co biali gracze obdarzeni mniejszym talentem? Bardzo możliwe, czemu by nie.
- Teoria stereotypu. Tu też gra przeciwko czarnoskórym społeczeństwo. Tylko jeden właściciel klubu w NBA jest czarnoskóry. I w społeczeństwie amerykańskim proporcjonalnie więcej jest białych menedżerów niż czarnoskórych. Dlatego ci biali właściciele, zwłaszcza wychowani w poprzedniej epoce, mogą nie-celowo, a podświadomie faworyzować organizacyjnie białych pracowników. Zakładać że będą sprawniejsi jako trenerzy i generalni menedżerowie. Że dadzą sobie lepiej w tym radę. W końcu to biali gracze przez dekady w NBA uchodzili za najlepszy materiał na trenerów. Teraz już tego nie ma, teraz tak myślimy o Chrisie Paulu i innych topowych rozgrywających i role playerach, bez podziału na rasę, ale w końcu większość trenerów w lidze to nie ludzie tuż po karierze koszykarskiej, a tacy co skończyli część boiskową swojego życia dekadę, dwie, a nawet trzy temu. Dlatego właściciel, wcale nie myśląc rasistowsko, może preferować kandydata białego. Podświadomie, bez złych intencji. Usunięcie tego stereotypu z podświadomości wymagać będzie tylko i wyłącznie czasu, ale jesteśmy tego coraz bliżej. Może już niedługo tak samo jak Steve Nash, pracę z marszu będzie dostawał Chauncey Billups lub jego przyszły odpowiednik.
Na koniec – myślę, że nie ma czegoś takiego jak systemowy rasizm i klasyczne white privilege w NBA. To najbardziej otwarta liga świata, która ideały równości ma wpisane w swoje DNA. Niech Stephen A. Smith więc nie pierdoli głupot, bo wygląda to roszczeniowo i niepotrzebnie. Ale szklany sufit dla czarnoskórych istnieje też w NBA. O ile nie widać tego przy talencie organizacyjnym i szkoleniowym spoza ligi, jest to wyraźnie widoczne w proporcji białych do czarnoskórych wśród byłych graczy. Na pewno nikt w NBA nie faworyzuje też białych celowo. Właściciele chcą zysków i chcą wygrywać. Tak samo jak wszystkie kadry w organizacji. Ale mogą podświadomie postrzegać białych jako potencjalnie lepszych do ról szkoleniowych, bazując na stereotypach, historii ligi i tym jak wygląda społeczeństwo amerykańskie. W konsekwencji czarnoskóry szkoleniowiec-debiutant ma na ten moment ewidentnie trudniej w procesie przebijania się do naczelnej roli organizacyjnej w swoim klubie. I to właśnie jest to co nazywamy szklanym sufitem. A z czego wynikają te przeszkody, warto się zastanowić. Zawsze warto się zastanawiać, zwłaszcza nad kwestiami, które wydają nam się proste, czarno-białe.
Tak, Stephen A. Smith zrobił z siebie durnia. Ale zamiast go obrażać, wysiadać, odpadać, czy się śmiać w głos, dużo lepiej jest pomyśleć dlaczego zrobił z siebie durnia. Czemu wyjechał z tak ciężkimi działami przy takiej sprawie jak zatrudnienie Nasha przez Nets, którego to wyboru od strony potencjału chyba nikt nie kwestionuje. Może ma jednak trochę racji? Może szklany sufit istnieje i ogranicza szanse niektórych grup społecznych?
Zastanów się co o tym myślisz. Mój proces myślowy właśnie poznałeś.
Wooden król
Wow, dzięki za ten (patrząc na poglądy użytkowników 6G) odważny tekst. Moje myśli orbitowaly w podobnym kierunku, ale jakoś nie potrafiłem dobrze i na zimno tego zebrać do kupy, samemu będąc pod zbyt mocnym wpływem naturalnej konstatacji że “Smith pierdoli”. Ale to tam było i udało Ci się do tego sięgnąć.
Wow, ale to rozebrałeś na czynniki pierwsze! Wielki szacun za ten tekst.
niebędących pisze się łącznie
Która to już doba od zatrudnienia Nasha, a jeszcze nie padł pomysł zawieszenia ligi przez czarnoskórych graczy. Szok.
Ta liczba lajków pod tym komentarzem….wow!
White statement for Mr Wooden.
Aż zacząłem sprawdzać Szwajcarię bo brzmi to niewiarygodnie i jeśli wiki :) nie kłamie, dotyczyło to tylko bardzo niewielkiej części Szwajcarii, czyli jednego z 26 kantonów. Kantonu z najmniejszą liczbą ludności :) Kobiety w Szwajcarii prawa wyborcze otrzymały w 1971.
Tak czy inaczej wstyd.
Klasykiem jest tutaj Francja gdzie kobiety dostały prawa wyborcze po IIWS czyli niemal 30 lat później niż w Polsce.
Warto dodać, że to nie mieszkańcy tego kantonu je wprowadzili, tylko UE wymusiła tę zmianę pomimo oporu mieszkańców.
Tak, jeden kanton, ale jego działania były wymuszone z zewnątrz, a w całej Szwajcarii do tej pory panuje bardzo patriarchalne podejście do życia i kobiety mają dużo większe trudności w robieniu kariery niż mężczyźni
Oczywiście, że może mieć rację. Ilu przypada wybitnych czarnoskórych koszykarzy na wybitnych białych? Czy proporcje trenerów ze “skróconą” ścieżką dostępu oddają te proporcje?
W ogóle jestem zwolennikiem oceny indywidualnych predyspozycji. Jednak nie wierzę w to, że we wszystkich przypadkach tej oceny nie przysłaniają uprzedzenia i stereotypy. I tu “white privilege” się pojawia z pewnością…
Tak jak w Polsce pojawia pojawia się przywilej płci. Oceniając to nawet wycinkami. Np. Ile przez 30 lat kobiet było prezesami największych spółek Skarbu Państwa? 0?
A ile było kandydatek na te stanowiska i jakie miały kwalifikacje?
Kobiety w Polsce średnio są lepiej wykształcone niż mężczyźni, jest ich też więcej niż nas
Brawo. A jaki profil wykształcenia dominuje u kobiet? Ścisły, ekonomiczny? Czy raczej humanistyczny, społeczny?
ekonomia to nauka społeczna. Nie znam danych, ale na moim roku kobiety stanowiły ok. 2/3
Dobrze skoro ekonomia, to nauka społeczna, to skupmy się na technicznych i ścisłych. Ok? Super, to podaje Ci dane z 2018 roku z raportu Kobiety na Politechniki.
Studenci ogółem:
56% Kobiety
44% Mężczyźni
Studenci wyższych szkół technicznych:
37% Kobiety
63% Mężczyźni
Studenci z obszaru nauk technicznych:
29% Kobiety
71% Mężczyźni
Zaznaczam, że profil kształcenia to jedna z wielu przyczyn takiej, a nie innej struktury na rynku pracy.
Przy wyższych stanowiskach głównymi czynnikami są biologiczne uwarunkowania do walki o pozycję i władzę oraz preferencje i sposoby realizacji własnych ambicji. Nie oznacza to, że kobieta nie może pełnić takiej roli czy też będzie gorsza od mężczyzny, jednak statystycznie będzie mniej chętnych kobiet do tzw. wyścigu szczurów, bo dochodzi, u znacznej części z nich, aspekt realizacji poprzez macierzyństwo.
polecam poczytać o osobowosciach socjopatycznych, kto awansuje w hierarchi, co i kogo jest w stanie poswiecic dla kariery. 80h tygodniowo przez 15lat, nie ma problemu, silnie zdeterminowane jednostki
Natomiast SSP , nominacje polityczne,robia robote a nie kompetencje- ale takze w polityce jest selekcja negatywna- nie jakie ma kwalifikacje tylko ile gówna jestes w stanie przelknac- BMW- bierny mierny ale wierny zostanie po 10-15 latach wynagrodzony konfiturami w zarzadzie jakiejs spolki.
1. Nie trzeba rozbijać problemu na jednostkowe, gdy mowa o rachunku prawdopodobieństwa.
2. Te kwalifikacje i doświadczenie się nabywa. Statystycznie kobietom jest trudniej. Zwlaszcza gdy mowa o doświadczeniu stanowiskowym. Ten sam rdzeń problemu.
3. W NBA – w tym przypadku – pkt 2 ma ograniczone zastosowanie. Bo mówimy o trenerach jak Nash, którzy doświadczenie zaczynają zdobywać na parkiecie. Prawdopodobieństwo, że będzie więcej czarnoskórych trenerów jest zatem większe. A wynik jest mniejszy. Zdecydowanie musimy mieć do czynienia z uprzedzeniami. Przynajmniej w jakiejś części.
1. Jeśli bierzesz pod uwagę tylko rachunek prawdopodobieństwa bez sfery społecznej, biologicznej, kulturowej to nie formułuj przyczyn tego zjawiska.
Np. działy HR w większości firm zdominowane są przez kobiety, czy tam też zachodzi dyskryminacja, czy po prostu kobiety lepiej czują się w pewnych dziedzinach, a w innych gorzej (w ujęciu średnim oczywiście)?
2. Kobiety znacznie częściej wybierają kierunki humanistyczne czy społeczne, natomiast rzadziej ścisłe i ekonomiczne, nie powinno zatem dziwić różnice w strukturze zatrudnienia. Kto studiował kierunki ścisłe niech podrzuci ile miał koleżanek na roku ;)
3. Podoba mi się, że formułujesz takie wnioski bez głębszego zbadania sprawy. No musi być dyskryminacja, najlepiej systemowa, no musi. Warto byłoby spojrzeć na sprawę szerzej – sprawdzić ile osób z danej grupy uprawia koszykówkę na poziomie NCAA, ilu z nich wybiera dokończenie studiów i pracę w sztabach na uczelniach itd. To są złożone zagadnienia i podejście do nich na zasadzie ooo jest dużo czarnoskórych graczy, a mało czarnoskórych trenerów i właścicieli, więc rasizm jest po prostu głupie.
1. Rachunek prawdopodobieństwa ma to do siebie, że pewne rzeczy uśrednia.
2. Świetnie mówić o czymś na wygodnym przykładzie. Zatem trzymajmy się obranego przykładu przez Ciebie. Nauki humanistyczne powiadasz. Jak już mówisz o śledzeniu trendów, to wystarczy prześledzić trendy A nawet relacje związane ze stanowiskami kierowniczym i na uczelniach (pomiń swoje politechniki, wystarczą humanistyczne uniwersytety). Wystarczy trochę poczytać żeby wiedzieć, że sama płeć przysłaniała indywidualne predyspozycje. I to się zmienia, powoli spychajac uwarunkowania społeczne (tu płeć) na dalszy plan.
3. Piszę o trenerach wywodzących się z parkietu w kontekście Nasha. Jaką drogę w Twoim NCAA przebył Nash? Jak zbadałeś ten problem to podziel się statystykami? Porównanie z uczelniami i pryzmatem płci ma to zastosowanie, że pewien trend się zmienia. A jednym z tych uwarunkowań społecznych, o ktoruch piszesz, jest płeć i rasa. Ilu było czarnych trenerów 30 lat temu? Ile 50 lat temu? I choćby stąd i z rachunku prawdopodobieństwa wiadomym jest że pewne uprzedzenia jeszcze istnieją. Lepiej jednak udawać, że ich nie ma. Bo w Twojej logice procesy społeczne znikną od pstryknięcia palca.
Zastanawia mnie jedna rzecz, dlaczego nie przyjmujesz do wiadomości, że jeśli w danej grupie jest pewna struktura wieku, płci, rasy niekoniecznie będzie przekładać się to na stanowiska kierownicze czy dyrektorskie w tej samej grupie. To, że jest więcej studentek na kierunkach humanistycznych nie determinuje struktur uczelnianych, które są wąską sferą działalności. Za to przekłada się do pewnego stopniu na liczbę pracujących w tej branży kobiet i mężczyzn.
Jordan Peterson (profesor psychologii) na jednej z debat przytacza badania, które wskazują, że w społeczeństwach stawiających na wyrównywanie szans w największym stopniu (wyrównywanie różnic kulturowych) np. Skandynawia, najbardziej uwidaczniają się różnice biologiczne, a największą z tych różnic wg. Petersona jest to, że faceci bardziej interesują się rzeczami, a kobiety ludźmi, zatem mężczyźni częściej zostają inżynierami, a kobiety realizują się w HR.
Nash nie wziął się prosto z parkietów NBA, Wooden napisał jaką drogę przebył i wnioskuje, że dużą rolę dla jego zatrudnienia miała dobra relacja z Marksem i Durantem. NCAA to jedna z dróg dostania się do ligi w roli trenera, kolejną (jeszcze nie wykorzystaną) są trenerzy z europy (o zgrozo głównie biali!).
Reasumując płeć czy rasa nie powinna ograniczać nikogo, ważne czy jesteś dobry w tym co robisz czy nie.
Bzdurę napisałeś z tymi kierunkami ekonomicznymi u kobiet. Każdy facet kto studiował na AE wie że to był raj na ziemi gdzie na jednego faceta przypadały nawet 3-4 kobiety.
Branża w której pracuje finanse jest zdominowana przez babki tak samo jak roboty drogowe przez mężczyzn.
@Kubek
Napisałem o kierunkach, a nie stricte o AE (właściwie to UE), bo wiesz są również Politechniki gdzie trend jest odwrotny. Miałem na Zarządzaniu dużo kobiet na roku i na początku byłem zaskoczony, kiedy dzieliliśmy się na specjalności zdziwienie minęło – kobiety poszły w kadry, zasoby ludzkie itp., faceci w przedsiębiorstwo, projekty itp.
Zastanawia mnie, dlaczego nie przyjmujesz do wiadomości, że gdy w danym środowisku funkcjonują uprzedzenia narosłe latami, to nie znikają one od razu.
Tam gdzie wybór jest dokonywany przez 1 osobę, a nie organ kolegialny wybór jest bardziej narażony na wybór poprzez uprzedzenia. Poniżej fragment o nowym rektorze mojej Alma Mater UAM (za Polityką). “Kiedy Bogumiła Kaniewska zostawała pierwszą w historii swojego wydziału dziekaną, oficjalnie odbierała same gratulacje. Nieoficjalnie jeden z kolegów powiedział zaskoczony ustepującemu dziekanowi, który ją rekomendował: Kaniewska? No niezła jest, ale to przecież baba”. Czym to jest, jeśli nie uprzedzeniem i dowodem na to, że i w środowisku wybitnie oswieconym jak kadra akademicka, taki rodzaj myślenia istniał i istnieje? Możesz nazywać moje myślenie głupim – ja Twoje będę nazywał naiwnym. Skoro przyjmujesz za pewnik, że w środowisku uprzedzonym przez lata te uprzedzenia już na pewno nie funkcjonują.
Nie napisałem, że nie istnieje, napisałem (ujmując w skrócie), że tłumaczenie struktury zatrudnienia w taki sposób jak Ty to robisz jest złe, ponieważ spłycasz skomplikowane zagadnienia i na tej podstawie wyciągasz wnioski, a nawet rzucasz oskarżenia. Idąc Twoim tokiem rozumowania szowinistyczne kliki górników i śmieciarzy od dekad blokują kariery kobiet w tych dziedzinach gospodarki, no bo przecież nie może być innych przyczyn, a wszędzie powinno być po równo, wtedy będzie sprawiedliwie!
Odnosząc się do pytania z pierwszego posta, kobiety bywały prezesami SSP i tak było ich mniej niż mężczyzn!
Z mojej perspektywy to jasne, że w części za statystykę liczby trenerów muszą odpowiadać obyczaje wyrosle wcześniej z uprzedzeń (bo te uprzedzenia były, one znikają, ale całkowicie na pewno nie zniknęły). Ale w pewnych aspektach mimo wszystko się zgadzamy – pisałeś gdzieś wyżej- poczekajmy z dyskusją na Rondo, CP etc.
Z tych trzech najwyżej stawiam Chrisa Paula, LBJ raczej w trenerkę nie pójdzie, bardziej na GM, może właściciela.
Świetny tekst. Ilu czarnych managerow i trenerow zatrudnił Jordan?
Piękne. Dzięki Wooden.
Wyrównywanie wyników jest jednym z największych dyskryminacji jakie obecnie próbuje się forsować. Powinniśmy dążyć do równości szans, a nie wyników! Oczywiście tej równości (szans) nigdy nie będzie, bo zawsze ktoś będzie bogatszy, silniejszy, mądrzejszy itd., ale warto te różnice zasypywać na ile się da.
W innym wypadku na danym stanowisku będziemy mieli pracowników o gorszych kwalifikacjach, ale o właściwej płci, kolorze skóry, wyznaniu itp. Kiepska wizja.
Oczywiście że tak – dlatego drążę temat szukając przyczyn a nie skutków.
Skutki są oczywiste, a sztuczne faworyzowanie trenerów określonych ras skończyło by się katastrofą. Zresztą na tym też polega szklany sufit o którym tu piszę – na nierównych szansach na start.
BTW: W NCAA jest proporcjonalnie jeszcze mniej czarnoskórych trenerów ale tam też rozkład graczy i studentów jest inny.
Warto byłoby prześledzić co się z daną grupa graczy dzieje na poziomie post NCAA, kiedy nie trafiają do NBA, obstawiam, że więcej czarnoskórych graczy wybiera opcję grania za pieniądze w Europie, Azji czy Oceanii, co za tym idzie niekoniecznie kończą studia i zostają w sztabach uczelnianych drużyn.
Start na pewno jest nierówny i jeśli więcej będzie Rodmanów i Tysonów, roztrwaniających swoje ciężko zarobione pieniądze, niż LeBronów i Jordanów, budujących swój wizerunek i majątek, to prędko się to nie zmieni, bo kto ma im pomóc, jak nie oni sami?
Kariery kilku wybitnych koszykarskich umysłów dobiegają końca (LBJ, Paul, Rondo), jeśli oni będą chcieli iść w trenerkę i pracy nie dostaną, to rzeczywiście coś tu nie gra. Z drugiej strony NBA (prawie) zupełnie nie korzysta z europejskiego źródła trenerów, jeśli liga otworzy się na nich tak jak na europejskich graczy, to będzie jeszcze trudniej dostać robotę w tej branży.
Zanim doczytałem tekst do końca chciałem już pisac komentarz że BZDURA! ale ochłonąłem i przyznaje że pięknie to opisane, szarość w pełnej krasie. Moje zdanie jest najbliższe teorii kompensacji, w szerokim tej nazwy rozumieniu. Pozdro
Z tymi prawami wyborczymi kobiet w Szwajcari to sprostuję bo często jest to w mediach podawane jako przykład. Jest to prawda, ale dla jednego z rolniczych szwajcarskich kantonów, a nie całego kraju. Jest to konfederacja i każde z kantonów (“województw”) ma dużą autonomię w ustalaniu prawa (od. poziom podatku dochodowego po regulacje obyczajowe).
Wracając do Stephen A. Smith to świetne źródło informacji i predykcji o NBA. Wystarczy je po prostu zawsze negować :)
Dziękuję za ten tekst. Świetnie się go czytało w ten niedzielny poranek. Myślę że bardzo potrzebny w obecnej sytuacji. Jak duży procent użytkowników spojrzał na to z takiej strony, tak głęboko? Pewnie mało- brak czasu i hmmm, po to tutaj przychodzimy żeby dostawać takie informacje od profesjonalistów. Dzięki tym słowom duża część z nas(użytkowników) może użyć argumentów które pokazałeś do pomyślenia o tym czy jest problem, gdzie jest problem, dlaczego jest problem. Łatwo napisać że brakowało takiego tekstu ale dopiero teraz widać że ktoś w tak zręczny sposób potrafił opisać to na co każdy z nas ma podświadomie od razu czarno białą opinię. Piona!
Starsi mogą mnie poprawić albo nawet prosiłbym o zweryfikowanie moich wspomnień, ale 10 lat temu nie było tyle rozmów na temat rasy w tv czy necie. Na ludzi patrzylo się jak na ludzi. I pytanie – dlaczego mówi się Afroamerykanie, nie Amerykanie? Euroamerykanie?
@Wookash
Tak się mówi tylko w USA, coś jak w Polsce że ktoś jest ze Śląska, Wielkopolski czy Mazowsza. Czarny kolega z pracy mówi o sobie że jest Amerykaninem. Więcej, wszyscy czarni Amerykanie których poznałem zawsze mówili Amerykanin.
Brawo Panie Drewniany, doskonała robota i to w niedzielny poranek.
NBA jest liderem jeśli chodzi o “te sprawy”, spójrzcie na NFL.
A jeśli białe polskie Sebixy mają problem to niech oglądają hokej.
Do takich komentarzy przydałaby się opcja łapki w dół ;)
Nie wiem czy jestem “Sebixem”, ale Playoffy w NHL, są w tym sezonie genialne.
Polecam Wszystkim niezdecydowanym.
Pozwólcie, że odniosę się do wyżej poruszonych kwestii w kilku punktach:
1. Zacznę od tego, że serdecznie dziękuję Woodenowi za ten artykuł. To kawał dobrej roboty i dobry punkt startu do dalszej polemiki. Aż zainspirowany tym wpisem po wielu miesiącach znowu się tu zalogowałem i opłaciłem abonament. Chyba jestem żywym przykładem tego, że emocje jednak świetnie sprzedają i warto kręcić wokół nich biznes.
2. Kwestia płci.
Czy powinno dziwić, że tak mało kobiet dochodzi do najwyższych stanowisk kierowniczych w korporacjach? Zdaje się, że chyba jednak nie. Faktem jest, że kobiet jest statystycznie więcej niż mężczyzn. Faktem też jest, że kobiety mają wyższą etykę pracy niż mężczyźni. Są bardziej przywiązane do pracy niż mężczyźni, pracują staranniej, rzadziej improwizują. Sam, jako pracodawca, biorąc pod uwagę ww. cechy, chętniej zatrudniam kobiety niż mężczyzn. Niestety, analizując przyczyny dysproporcji na najwyższych stanowiskach nie możemy abstrahować od absolutnie podstawowej kwestii, jaką jest biologia. Znakomita większość kobiet odczuwa jednak silny instynkt macierzyński, który sprawia, że w pewnym momencie tracą one wolę walki o najwyższe stanowiska. Jest to głównie spowodowane tym, że na pewnym etapie (między 25 a 35 rokiem życia), wypadają one na wiele miesięcy (albo i lat) z obiegu korporacyjnego, poświęcając się ciąży, a następnie macierzyństwu. Jedna ciąża to ok. 18 miesięcy wypadnięcia z obiegu. A normą są dwie, czasami nawet trzy. Niestety, trudno jest zostać CEO w korporacji, jeśli Cię w niej fizycznie nie ma przez 3-4 lata.
Dlatego kobiety, mimo że pracowite i staranne, często nie mogą dojść do stanowisk, które wymagają poświęcenia swojego work-life balance na rzecz firmy. To nie jest kwestia dyskryminacji, ale ułożenia sobie życia. Panie wybierają często inną drogę niż kariery, co absolutnie nie oznacza, że jest to ścieżka gorsza.
Druga kwestia, to ambicje samych kobiet. Jakbyście zapytali, taką statystyczną 25-latkę, czy wolałaby być 1) piękną, wykształconą kobietą, z mężem przynoszącym co miesiąc 20 tysięcy PLN, mogącą spokojnie i w dobrobycie wychowywać na przedmieściach dwójkę dzieci, z opcją (ale tylko z opcją!) na samorealizacją w jakiejś pracy, CZY MOŻE, 2) niekoniecznie piękną, choć też wykształconą, z przeciętnie zarabiającym mężem (lub samotną), zmuszoną by zasuwać po 12h w korpo i ze stresem, czy stać ją (w sensie czasu) na dzieci, to pewnie 95% kobiet nie wahałoby się wskazać opcję nr 1. Kobiety chcą bowiem być piękne, mieć czas na swoje potrzeby, być otoczone opieką i móc się realizować na tym polu, na którym chcą (a nie muszą). Takie są fakty. Oczywiście od tej zasady istnieją pewne wyjątki. Są to jednak wyjątki, a nie zasada. I w ten oto sposób wspomnianą statystyczną większość kobiet możemy podzielić przez 10 lub 20 – otrzymując realną liczbę kobiet angażującą się z mężczyznami w wyścig korpo-szczurów.
Pamiętam dobrze, jak wyszedłem na integracyjne piwko na zakończenie aplikacji radcowskiej. Na tym spotkaniu, gdy byliśmy po kilku piwkach bardzo się zdziwiłem, gdy wszystkie, słowem WSZYSTKIE moje koleżanki stwierdziły, że momentalnie zamieniły by karierę prawniczą na zaradnego męża, który mógłby spokojnie je utrzymać. A mówimy przecież o ambitnych prawniczkach z dużego miasta, a nie o – z całym szacunkiem dla tych dzielnych i pracowitych kobiet – kasjerkach z Biedronki.
Tak to już jest, że biologii nie przeskoczymy. A o parytetach najgłośniej krzyczą brzydkie feministki. Piękne kobiety, choć to pewnie niesprawiedliwe, ale wykorzystują przewagę jaką dała im natura i znajdują sobie tego zaradnego mężczyznę.
Dlatego nie doszukiwałbym się problemu tam, gdzie go nie ma.
3. Kwestia dyskryminacji rasowej.
Kwestia dyskryminacji rasowej w Stanach to problem, który trudno nam zrozumieć z naszej, polskiej perspektywy. Podobnie jak dla Amerykanina trudnym problemem byłaby kwestia dekomunizacji w Polsce lub holokaustu.
W Stanach rzeczywiście doszło do pewnego tąpnięcia emocji społecznych, które w znakomitej mierze ma swoje odzwierciedlenie w faktach. Sęk w tym, by nie pomylić skutków z ich przyczynami.
Bo problemem w Stanach nie jest rzekoma brutalność policji względem murzynów. To jest skutek. Skutek okoliczności, że mniejszość afroamerykańska statystycznie częściej popełnia ciężkie przestępstwa. Statystycznie częściej angażując się w poważne konflikty z prawem, częściej prokuruje okoliczności, w których policja ma podstawy do siłowych interwencji. Często te interwencje być może bywają nadreaktywne. Niestety nadal jest to skutek statystyk, że czarni częściej tworzą okoliczności, w których policjant jest narażony na popełnienie błędu.
Natomiast przyczyny tego stanu rzeczy być może rzeczywiście tkwią w historii Ameryki, zgoła nie takiej odległej. Przyczyny tkwią w biedzie, w której żyje wielu czarnoskórych. A nie jest tajemnicą, niezależnie od długości i szerokości geograficznej, że prawdziwym jest powiedzenie: “jesteś głupi bo biedny, a jesteś biedny bo głupi”. To błędne koło nakręca spiralę gorszego wyedukowania, przestępczości, gorszej pracy i znowu mniejszych szans.
Problem w tym, że przyglądając się bardzo uważnie dyskusji na ten temat w Stanach, w szczególności działaniom w ramach BLM trudno mi nie oprzeć się wrażeniu, że w tym sporze BLM nie chodzi o nic konstruktywnego, jedynie o chaos. Bo czymże są hasła w stylu: “domagamy się wolności, sprawiedliwości”, albo “czarne życie się liczy”. Przecież te hasła nie rozwiązują żadnych problemów, napędzają tylko konflikt. Czy skandowanie tych haseł doprowadzi do jakiejkolwiek poprawy? W szczególności czy czarni przestaną ginąć z rąk policjantów? Oczywiście nie. W kolejnych miesiącach będą ginąć następni murzyni. Chyba, że nagle wszyscy oni przestaną wchodzić w jakiekolwiek konflikty z prawem, nieeksponując się na okoliczności mogące prowadzi do nadreaktywnych interwencji policji.
Rozwiązaniem byłoby podjęcie jakiejkolwiek polemiki, na temat systemowych rozwiązań, mających na celu podjęcie organicznych starań o poprawę szans społeczności czarnych jako takiej. Jakoś nie słyszę rozmów o funduszach stypendialnych dla czarnej młodzieży, programach socjalnych dla rodzin, ulgach podatkowych dla czarnych przedsiębiorców itd. Bo to już jest trudne. Wymaga wskazywania rozwiązań i kreatywnego myślenia. O wiele łatwiej jest wszczynać zamieszki i tworzyć chaos.
Mam w tym wiele żalu do takich Lebronów, Durantów, czy Dwightów, którzy mając szalenie silną pozycję społeczną, pieniądze na prawników i analityków, a także silną pozycję w mediach i tamtejszym salonie, właściwie nie dają od siebie nic, prócz kontestowania rzeczywistości. A przecież mogliby proponować rozwiązania konstruktywne, w szczególności w ramach normalnego, prawotwórczego lobby. W krajach cywilizowanych jest tak, że jeśli domagasz się wprowadzenia systemowych zmian, to proponujesz rozwiązania prawne, które do nich prowadzą. A nie kradniesz komuś telewizor z witryny i podpalasz radiowóz.
Nie zdziwię się, jeśli po latach okaże się, że cały ten ruch BLM znajduje swą inspirację (także finansową) w Rosji, Chinach lub na Bliskim Wschodzie.
Cichym schwarzcharakterem tej sytuacji są media, od TV poprzez portale internetowe, facebooki, twittery itd. W nich bowiem najlepiej sprzedaje się przemoc, śmierć, seks, porno i chaos. To generuje kliki, a więc to opłaca się podawać gawiedzi, wprost odwołując się do mózgów gadzich. Niestety takie ruchy sprawiają raczej, że imperia upadają niż rozwijają się i rosną w siłę.
Przykro patrzeć jak Ameryka płonie.
4. Kwestia Nasha.
Biały czy czarny, co za różnica. Nash był wspaniałym rozgrywającym, o wybitnym koszykarskim IQ, i pozakoszykarskim chyba zresztą także. Absolutnie nikogo nie powinno dziwić, że jakiś GM w końcu dał mu szansę na poprowadzenie drużyny.
W korporacjach, a zespoły NBA takimi właśnie są, wybiera się najlepszego kandydata. GM rozliczany jest z wyników, a nie z tego jak bardzo politycznie poprawny będzie jego zespół. Nie ma znaczenia, czy trener jest biały czy czarny, kobietą czy mężczyzną, hetero czy homo, republikaninem czy demokratą, Niemcem czy Żydem. Trener ma wygrywać mecze i kropka.
Dyskusję na temat tego, dlaczego trenerem został biały, a nie czarny można by równie dobrze sprowadzić do poziomu, a dlaczego to mężczyzna, a nie kobieta, albo dlaczego to Amerykanin (tak, Kanadyjczyk), a nie któryś ze znakomitych fachowców z dzielnych, acz małych państw bałtyckich.
Czy dureń ma rację? Nie, nie ma.
Jest to jeden z najbardziej merytorycznych komentarzy jaki czytałem na tym portalu.
W kwestii rasy – przeczytaj dwa podlinkowane teksty, mój i zwłaszcza Karola, powinny Ci siąść.
Ten komentarz powinien być oddzielnym wpisem/tekstem na stronę. Jestem podobnego zdania.
Dzięki
Że Stephen A. Smith jest idiotą i dyletantem, to akurat wiadomo od lat.
Czemu będąc właścicielem klubu NBA, nie mogę zatrudnić sobie kogo chcę ja stanowisko head coacha, nawet jeśli jest biały i żeby nie było bólu dupy innej części społeczności? Mogę to porównać do bólu dupy rolników, że nikt nie chodzi do nich kupować produktów tylko kupuje w markecie. Oh boy, cóż za czasy, że dokonując wyborów we własnym biznesie, w który pompuje sie własną kasę, można zostać zlinczowanym za to, że trener iest biały…
Nash chyba, wymyka się tutaj wszelkim teoriom i statystykom.
Po prostu, swoją karierą, osobowością, charakterem, “zasłużył” na taką szansę.
Podobnie, jak już dzisiaj do takiej roli predysponuje się Paula czy Rondo.
Z drugiej strony coś może być w “teorii kompensacji”, sam mając do wyboru Duncana, Parkera czy Manu, zaoferowałbym posadę trenerską temu ostatniemu.
Nie wiem czy Parker łapie się do kategorii atletycznych graczy, to raczej przykład gościa, który rozumie grę na poziomie niedostępnym dla innych. Dla mnie Parker > Manu.
Parkera wymieniłem trochę jako “ogniwo pomiędzy” Duncanem a Manu.
Rozgrywający, generał parkietu, nie Amerykanin, nie-biały :)
Swoja drogą podobny problem był dawno temu poruszany w Anglii odnośnie Premiership.
Dobry artykuł Steca, którego trudno pomówić o rasowe uprzedzenia…
https://wyborcza.pl/7,154903,21488765,rafal-stec-dlaczego-nie-ma-czarnych-trenerow.html
Proszę się nie wystraszyć linkiem do Gazety, artykuł był kiedyś na jego blogu, który został zamknięty.
To ja podrzucę artykuł Treli w tej samej tematyce
https://newonce.sport/2020/03/rasizm-ktory-przerywa-sie-meczow-deficyt-ciemnoskorych-trenerow/
Swoją drogą Billups był zawsze niedoceniany, a Nash w czasach swoich MVP’s wręcz odwrotnie.
Seems legit…