Kwiatkowski vs Szczepański: Kiedy wróci NBA?

6
fot. newspix.pl

Asumpt do rozpoczęcia wymiany maili dało nam jedno z interesujących pytań nadesłanych do 5 na 5. Zanim opublikowane zostaną nasze odpowiedzi, jeden był po prostu ciekaw co myśli drugi.

Mając na uwadze zbliżający się kryzys gospodarczy i bankructwa, czy wierzycie że kilka zespołów może zbankrutować? Czy byłoby to dobre dla ligi i czy NBA z mniejszą ilością zespołów była by lepsza? Większy poziom ligi? Tylko naprawdę najlepsi by grali.

Kwiatkowski: Tak, to chyba możliwe. Przerwałem Ekonomię dwa razy, więc mogę nie być najlepszą osobą by odpowiedzieć na to pytanie. Patrzę na to agnostycznie – dziś nie idzie przewidzieć tylu rzeczy, a też, prywatnie, im większe przekonanie kogoś kto mówi mi co wydarzy się za dwa miesiące, tym mniej mu ufam. Wiedząc jednak ile klubów – m.in. mój ulubiony – od lat ponosi straty, możemy dojść do sytuacji, w której ceny biletów będą musiały zostać drastycznie obniżone, wartość nowych lokalnych kontraktów telewizyjnych także poleci w dół i nie da się utrzymać ligi w obecnym kształcie. Nie są to dokładne liczby, bo nie sposób je dziś znaleźć, ale niespełna sto lat temu wielki kryzys w latach 30-tych sprawił, że frekwencja na trybunach w amerykańskich ligach zawodowych koszykówki spadła o połowę. Doprowadziło to do wycofania się drużyn. Nie istniał wtedy oczywiście system redystrybucji zysków, pytanie jednak jak duży balast zniosą kluby z wielkich miast, tym bardziej, że i przychody tych klubów mogą spaść. Co np stanie się z Houston Rockets?

Szczepański: Houston Rockets to w tym momencie chyba najciekawszy przypadek, bo 1) Tilman Fertitta jest jedynym właścicielem klubu, dumnie obnosząc się z tym, że nie potrzebuje mniejszościowych partnerów; 2) jego biznesy to przede wszystkim kasyna, hotele i restauracje, czyli branże będące w gronie tych najbardziej dotkniętych walką z koronawirusem, ponieważ obecnie właściwie nie mogą działać. To oznacza ogromne straty i jego firmy już zwolniły albo wysłały na przymusowe urlopy kilkadziesiąt tysięcy pracowników. 3) Houston Rockets także teraz nie zarabiają, a jakby tego było mało, już kilka miesięcy temu ten biznes również mocno ucierpiał, kiedy wycofali się chińscy sponsorzy, a Chiny zupełnie wymazały u siebie istnienie takiej drużyny jak Rockets. Nie wiem jak po tym wszystkim Fertitta się podniesie, ale wydaje się obecnie być najpoważniejszym kandydatem do kłopotów z utrzymaniem klubu.

Innym fascynującym przypadkiem są Golden State Warriors z dopiero co otwartą nowiutką halą, która miała być kurą znoszącą złote jajka, a za chwilę może się okazać, że będzie świecić pustkami, albo Warriors będą musieli robić ogromne przeceny biletów, bo ludzi po prostu nie będzie stać na taką rozrywkę, jak wyjście na mecz NBA.

Jeszcze przed chwilą powiedziałbym, że NBA nawet w kryzysowym momencie pewnie za punkt honoru postawiłaby sobie utrzymanie 30-drużynowej ligi, ale widząc jak cały świat zmienia się na naszych oczach, jak wkraczamy w ten ogromny, globalny kryzys gospodarczy (także wypowiadam się jako niedoszły magister ekonomii, więc wiem tyle co nic), teraz już nie wykluczyłbym żadnego scenariusza. Załóżmy więc, że kilku właścicieli bankrutuje, biznes NBA jest w kiepskim stanie, więc redystrybucja zysków nie wystarcza i trzeba ograniczyć liczbę drużyn, kogo usuwają w pierwszej kolejności? Kto jest największym balastem?

Kwiatkowski: Brian Windhorst w swoim podcaście wyjawił ostatnio dosyć uderzające liczby ze sprawozdania finansowego, do którego dotarł kilka lat temu. Dowiedzieliśmy się np, że Detroit Pistons w sezonie 2016/17 byli 63 mln dolarów na minusie. Nie wiem, może Windy zapomniał, ale te liczby zostały już opublikowane przez niego samego i Zacha Lowe’a we wrześniu 2017 roku. Już w pierwszym zdaniu tamtego obszernego raportu przeczytać można, że “mimo zastrzyku pieniędzy z tytułu nowej umowy telewizyjnej, 14 z 30 klubów straciło pieniądze, zanim doszło do redystrybucji zysków. 9 z nich było na minusie, nawet po redystrybucji”. Wspomniani Pistons byli 45 mln dolarów na minusie, Nets 44 itd. Jest ciekawe zdanie w tym raporcie “Cztery drużyny – Warriors, Knicks, Lakers, Bulls – złożyły się na 72% pieniędzy rozdanych klubom na minusie (144 mln dol.)” i drugie: “Źródła donoszą, że niektóre dobrze zarabiające kluby zasugerowały tym tracącym, żeby zastanowiły się nad zmianą rynku, miasta, w którym grają”.

Tak, Grizzlies, których Robert Pera chciałby z Memphis prawdopodobnie wynieść, też byli jednym z tych 14 klubów. Myślę, że pozostałe każdy z nas jest w wymienić tylko patrząc na mapę USA – to m.in. Charlotte, Indiana, Milwaukee i Utah. Nie chcę snuć tu kasandrycznych wizji, NBA była już jednak przed pandemią w kryzysie spadających ratingów telewizyjnych. Tu nawet majątek Steve’a Ballmera może nie wystarczyć.

Może skończyć się tylko na sprzedaży kilku klubów – w końcu jeszcze do niedawna ustawiała się po nie długa kolejka. Wystarczy, że znajdzie się jedna osoba, która uważała będzie, że to mimo wszystko dobry moment, żeby klub NBA tanio kupić. A znajdą się i tacy, którzy – odwrotnie – pomyślą, że to dobry moment, żeby sprzedać, jeśli biznesy właścicieli polecą na łeb, na szyję. Wracając – bo tamten raport tak sobie przeszedł w czasach niby-prosperity, że chyba i Windhorst zapomniał, że już te dane opublikował – aż 14 z 30 klubów NBA jeszcze trzy lata temu było na minusie. Ta liga może okazać się nie do utrzymania, jeśli chcemy połączyć wiedzę o zdrowiu zawodników i ich użyteczności, a z drugiej strony rozgrywać  łącznie +1200 meczów w sezonie regularnym 30 drużyn. Gdy słucham jednak o tym jak pozostawione same sobie są piłkarskie kluby w swoich europejskich ligach, to dzięki systemowi redystrybucji zaczniemy chyba i tak w zdecydowanie lepszym punkcie niż inni.

Zauważyłeś, jak w zaledwie tydzień przeszliśmy od tego jak dokończyć sezon, do tego czy NBA się nam przypadkiem nie skurczy? Niby liga nie kurczyła się w całej swojej 74-letniej historii. Inna rzecz, że nie istniała w czasach ostatniej wielkiej pandemii. Czy myślisz, że o dokończeniu sezonu można już zapomnieć?

Szczepański: Nie chcę tak myśleć, ale trudno myśleć inaczej patrząc na to, co dzieje się dookoła nas i na całym świecie. Nie wyobrażam sobie jak to wszystko może udać się na tyle opanować, żeby w czerwcu, czy nawet w lipcu, można było w miarę normalnie zbierać się w większe grupy, żeby rozegrać mecze koszykówki. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że rozwiązaniem może być stworzenie tej „bańki”, o której tyle się mówi, w Las Vegas czy innym miejscu. Ale im więcej o tym myślę i czytam, tym bardziej wydaje mi się to nierealne. To tylko coś, o czym możemy sobie podyskutować, żeby desperacko trzymać się nadziei, że NBA niedługo wróci.

Oczywiście, w teorii, stworzenie takiej „bańki” jest wykonalne, bo przecież wielkie statki wycieczkowe to takie zamknięte miasta, a ogromne ośrodki w Las Vegas też mają potrzebne zaplecze, tylko że już przekonaliśmy się, jak niebezpieczne może stać się takie zamknięte środowisko w czasie pandemii. Jeden przypadek zakażenia i nagle statek staje się więzieniem. Dlatego, nawet gdyby NBA bardzo chciała podjąć się tak ogromnej i kosztownej operacji jak zbudowanie „bańki”, za duże będzie ryzyko, że to wszystko może się nagle zawalić przez jednego Rudy’ego Goberta, który znajdzie się w środku. Dopiero mając powszechne i skuteczne testy, które szybko dają wyniki, będzie można zacząć myśleć o bezpiecznym odizolowaniu większej grupy ludzi. Ale one musiałyby wyłapywać też tych ludzi, którzy dopiero co się zarazili i jeszcze nie mają objawów, a już roznoszą wirusa. Jeśli dobrze się orientuję, obecnie nie ma testów, które by to tak szybko wychwytywały, dlatego tacy ludzie są największym zagrożeniem. I dlatego opowieści o bezpiecznej i zdrowej enklawie, to póki co tylko bajki.

Może realnym scenariuszem byłoby zrobienie czegoś takiego na mniejszą skalę i na przykład rozegranie w lipcu albo sierpniu mini turnieju z udziałem czterech najlepszych drużyn sezonu. Oczywiście chodziłoby o to, żeby wyłonić mistrza 2020, ale czy to miałoby sens?

Kwiatkowski: Chyba w pierwszym pokoronnym 5na5 pisałem, że sezon moim zdaniem powinien mieć rozstrzygnięcie, nawet jeśli miałoby ono ograniczyć się do 48 minut koszykówki pomiędzy drużynami nr 1 z obu konferencji. Napisałem wtedy, że sezon miałby – wiem już jak bardzo tego nie lubisz! – przypisany gwiazdkę, no ale który sezon nie ma. Rozumiem, podniosłoby się larum, że Clippers nie dostali szansy, że to, że tamto, no ale po coś przecież te 65 meczów sezonu regularnego prawie każdy zespół rozegrał. Symbolicznie lub nie – byłoby to potrzebne domknięcie, tym bardziej że nagrody za sezon regularny spokojnie możemy przyznać, więc co jeszcze pozostaje do wpisania w historyczną tabelę niż MVP Finałów i mistrz NBA? Czuję, że nie jesteś przekonany do rozwiązań typu dwa, czy cztery zespoły. Ja w zależności od nastroju z jakim wstanę. Dlatego wczorajsze słowa Adama Silvera o tym, że do 1 maja nie należy się spodziewać żadnej wiążącej decyzji, odebrałem jako rozsądne postawienie sprawy.

Z drugiej strony myślę, że nie należy nie doceniać  dziś presji, jaka może pojawić się ze strony ABC, ESPN i TNT, żeby ten sezon skończyć. Bo, czy przypadkiem tak właśnie z naszą ludzkością nie będzie, że na końcu biznes zacznie wygrywać i zmuszać ludzi do podejmowania ryzyka? Czytałem niedawno wspomnienia pewnego człowieka, który w 1957 roku przeżył pandemię azjatyckiej grypy (120 tys. ofiar w Stanach, 1-4 mln na świecie), wspominał, że podejście do wirusów było wtedy zupełnie inne: ludzie przyzwyczajeni byli do tego, że życie jest kruche, ale byli twardzi – ktoś powie że bezmyślni – i pracowali dalej. My wydajemy się mądrzejsi dziś, tak samo jednak, jak nie bardziej, uwikłani jesteśmy w kapitalizm i pogoń za pieniądzem. Nie pomyślałbym, że nasza ewidentnie pionierska i organizacyjnie mądra liga da się w taki cyniczny proces wkręcić, że podejmie ryzyka niewyobrażalne jeszcze wczoraj, ale cały czas będę zdziwiony jeśli tak właśnie jako świat nie skończymy: poświęcając ludzkie życia dla gospodarki.

Szczepański: Nie da się trzymać całego świata w zamknięciu, bo z czegoś trzeba żyć, więc w końcu świat będzie musiał wrócić do pracy, a kluczowe pozostanie tylko to, żeby “poświęcenie życia dla gospodarki” było jak najmniejsze.

Koszykówka też prędzej czy później wróci. Jednak szeroko pojęta rozrywka to jest ta gałąź gospodarki, która może dłużej poczekać, żeby było jak najbezpieczniej. Na razie nie widać takiej perspektywy na horyzoncie, dlatego pozostaje tylko czekać i mieć nadzieję, że za miesiąc, dwa sytuacja będzie wyglądać lepiej.

Bardzo chciałbym, żeby NBA miała mistrza 2020. To dałoby nam namiastkę normalności, albo byłoby znakiem, że do tej normalności powoli wracamy. Nawet jeśli miałby to być mistrz z gwiazdką, której normalnie nie uznaję. Akurat w tak ekstremalnym przypadku gwiazdka byłaby zrozumiała. Choć tylko w kontekście historycznych porównań, bo jeśli udałoby się w jakikolwiek sposób wyłonić mistrza – czy to rozgrywając same play-offy czy tylko jakiś miniturniej – to nadal byłoby w pełni zasłużone mistrzostwo, tylko, że zdobyte w bardzo nietypowych warunkach. Ale co ważne – warunkach równie trudnych dla wszystkich.

…to be continued…

6 KOMENTARZE