Wasz hołd dla Kobiego, wspomnienia czytelników Szóstego Gracza.
Dziękujemy wszystkim, którzy zdecydowali się do tego włączyć.
[Radek]
Marzec 1999. Mecz w Orlando – dokładnie II połowa. Niespotykana gracja, lekkość, swoboda, luz – a przy tym nonszalancja, cwaniactwo, wyraźne poczucie wyższości nad przeciwnikiem oraz emanująca z każdego ruchu i gestu pewność siebie 20 letniego chłopaka z numerem osiem. 33 punkty po przerwie, odrobione dwucyfrowe straty i zwycięstwo Lakers. Miałem wtedy silne przeczucie, że Kobe zostanie legendą, kimś kogo będziemy stawiać w jednym rzędzie z największymi tej gry oraz, że pozostanie niezapomniany dla całych pokoleń kochających koszykówkę. Myślę że wszystko się sprawdziło.
[Maciej P.]
Jest rok 2000, a ja mam 12 lat.
Wstaję o 4:00 nad ranem i zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami zamieniam się z rodzicami pokojami, by móc obejrzeć na niemieckim DSFie 7 mecz finałów Zachodu pomiędzy Lakers i Blazers.
Początek 4 kwarty – Lakers przegrywają 15 punktami, a ja siedzę pod kołdrą i mam łzy w oczach.
Zaczyna się szalony pościg zakończony słynnym podaniem Kobego do Shaqa.
Lakers wygrywają mecz – Kobe wskakuje na Shaqa, a ja krzyczę “Yes, yes, yes”.
To był ten moment, kiedy na dobre zacząłem interesować się losami Kobego.
Imponował mi nie tylko grą, ale także tym, że okazywał też ludzkie słabości – niby gwiazda, ale w tym wszystkim taka jakby swojska.
Wczoraj, kiedy przeczytałem informację o wypadku, to pierwszym wspomnieniem był właśnie ten mecz i ta jego szalona radość, bo on dobrze wiedział, że wielkie rzeczy nadchodzą.
[Maciek M.]
Finał NBA 2001, Wizja TV, mecze z kilkudniowym opóźnieniem, ale to dzięki nim poznałem Kobiego. Wtedy tylko hejt, bo idolem był Iverson. Później, też hejt na ale i szacunek za to jak grał i jakim był profesjonalistą. Teraz już tylko szacunek i podziękowania, że też dzięki #8, #24, pokochałem i kocham NBA.
Nie sądziłem, że śmierć 41 letniego faceta, którego znałem tylko z telewizji, spowoduje, że będę ryczał jak małe dziecko. Dziękuję
[Majk]
Kobe, poznałem Cię gdy w 2001 r. pokonałeś moją Filadelfię w finałach NBA. Przez kolejne lata byłeś dla mnie wrogiem numer 1, pokazując na każdym kroku, że jesteś lepszy od mojego wielbionego Allena Iversona. Potrzebowałem czasu by dojrzeć, zacząć Cie szanować i darzyć sympatią, ale i Ty pokazałeś, że można Cię lubić. Związałem się z Tobą przejmując zespół w lidze dynastycznej e-basketu na yahoo i od tego czasu nasze drogi się połączyły. Dawałeś mi podium przez dwa lata pod rząd, zacząłem śledzić nie tylko twoje box-scory, ale i mecze. Gdy zerwałeś Achillesa i wróciłeś trafić dwa wolne, pokazałeś charakter i czym jest mamba mentality. Inspirowałeś jako sportowiec, człowiek i ojciec. Gdy oglądałem twój pożegnalny ogarniał mnie smutek, ale dziś gdy oglądam go po raz drugi w NC+, czuję wielką rozpacz… żegnaj Mistrzu!
[szpejo]
Dla mnie to muszą być finały 2008. Te przegrane z Bostonem. To wtedy po raz ostatni kibicowałem przeciwko niemu. To wtedy z każdym meczem stawałem się jego największym fanem. Sam nie wiem jak i czemu… to musiała być ta jego zawziętość, ta determinacja, te jego oczy i postura połączone z gracją z jaką się poruszał się po boisku, z jego atletyzmem, sprytem i wyrachowaniem… To wtedy zrozumiałem czym jest czarna mamba. Może finały przegrał, ale mnie wygrał.
[Michał/ micszy]
Kobe, był utożsamieniem mojej zwiększającej się świadomości. Finały 2008, zielone konfetti, KG wypuszczający w świat ‘anything is possible’ i twarz Mamby. Świadomość braku sukcesu, tego że jutro trzeba wstać i pracować ciężej. Miałem piętnaście lat i zaczynałem rozumieć, że porażki dotykają każdego. Rok 2008 niewyobrażalny zawód z powodu niedostania się do klasy siatkarskiej i wielkie ego gówniarza, który zamierzał udowodnić całemu światu, że mu się uda. Nie udało się, nie chciało mi się wstawać wcześniej, pracować ciężej, poświęcić się. Dwanaście lat później jestem nie w tym miejscu, gdzie chciałbym być, co wieczór oszukuje się, że wstanę wcześniej, znajdę czas, będę szczęśliwszy i zacznę gonić za marzeniami. Ta ostatnia niedziela zamknęła licznik uciekającego czasu, dotknęła mojej głębi człowieczeństwa i mentalnie przygotowała.
Dziękuje Kobe.
[Jarek]
Pamiętam, gdy został wspólnie z Shaqiem MVP Meczu Gwiazd 2009 w Phoenix. Był to pierwszy mecz NBA, jaki zobaczyłem w życiu. Kobe wyglądał w nim świetnie – to jak się poruszał, jaką miał technikę, dynamikę. Pomyślałem wtedy, że jeżeli tak wygląda koszykówka, to chcę oglądać ją częściej! „Oglądanie częściej” przerodziło się w 11-letni związek, który dał mi mnóstwo pozytywnych emocji i wspomnień. Wszystko to było możliwe dzięki temu jednemu, przypadkowo obejrzanemu meczowi. Dzięki Kobe, że przykułeś mnie wtedy do ekranu.
[Bobson]
Finały NBA 2010, Game 5. Stan rywalizacji 2-2. Zaczyna się trzecia kwarta meczu. Kobe zaczyna swój popis i rzuca 19 pkt. Nie ma na niego obrońcy – jest w swoim transie. Black Mamba…Mentality, to właśnie cały On. Wade, popijając wodę kręci głową z niedowierzaniem. Lakers przegrywają ten mecz, jednak ostatecznie i tak wygrają Game 7.
[Michał W.]
Mecz nr 7 finałów 2010 Lakers – Celtics.
Kobe podaje do Rona Artesta, a ten trafia decydującą trójkę.
Potem już tylko zostaje pobiegnięcie po piłkę wyrzuconą przez Lamara Odoma.
Ten moment, gdy w tym właśnie momencie pokazał, że potrafi i wie kiedy schować ego do kieszeni – prawdziwy leadership.
On wiedział, że Ron to trafi, zaufał mu i pokazał wszystkim hejterom, że on wie kiedy może rzucać przez ręce 3 zawodników, a kiedy po prostu podać.
Pośród wielu buzzer beaterów ja właśnie zapamiętam go z tego chyba “najważniejszego” podania w karierze.
Nieraz pokazywał, że mógłby i potrafi grać tak jakby oczekiwał tego trener, koledzy z drużyny eksperci….
Ale on chciał grać na własnych zasadach i tylko na nich i za to go zapamiętam na zawsze.
[Piotr M.]
To był Mecz Gwiazd 2012.
Wschód przegrywał 149-151, było 16 sekund do końca, LeBron miał piłkę.
Obserwowałem Kobego, Mamba od razu wziął się za LeBrona. Nie chował się, nie uciekał, z góry postawił sam siebie w najgorszym miejscu na parkiecie – to nad nim LeBron miał oddać zwycięski rzut.
LeBron złapał piłkę, spojrzał w oczy Kobego, i oddał piłkę do rzutu Deronowi Williamsowi.
Deron spudłował, ale piłka po zbiórce w ataku znowu trafiła do LBJ, a ten, mając przed sobą Kobego i 5 sekund na zegarze, stchórzył ponownie, oddając piłkę.
Kobe podszedł do LeBrona, powiedział mu kilka słów. Był totalnie rozczarowany i zaskoczony. Nie mógł uwierzyć, że LBJ stchórzył i wolał oddać piłkę.
Kobe by tego nigdy nie zrobił.
Należał do innej Ligi.
Do tej Ligi należy się nie tytułami, statystykami, meczami.
To Liga Władców Naszych Serc, a Kobe ma tam miejsce tuż, tuż obok Jordana.
Bardzo, bardzo blisko……
I za to – dziękuję.
[Maciek, Krasnobród]
13 Kwietnia 2016, poranek. 19-latek z Roztocza, kibic Celtics, wtedy jeszcze antyfan Bryanta dojrzewa emocjonalnie. 30 punktów, Finały 2008. 40 punktów, Finały 2010. 50, wszystkie trafione rzuty w Bostonie.
Z każdym punktem to co było kiedyś, przestaje mieć znaczenie. Każdy punkt uczył mnie, młodego chłopaka, że nieważne są barwy klubowe, pochodzenie, poglądy. Ważne jest co sobą reprezentujesz, bo na koniec za to będziesz szanowany.
60 punktów. Koniec kariery.
Wtedy był smutek. Dziś jest pustka. Dzięki za lekcję Kobe.
[@kacpapiekarski]
Moje najlepsze wspomnienie o Kobem Bryancie jest jednocześnie moim najlepszym wspomnieniem z całego okresu, kiedy koszykówce oddawaliśmy się w 110%. Razem z moim przyjacielem, Michałem, byliśmy opętani na punkcie LA Lakers i Kobego Bryanta. Towarzyszył nam we wszystkich etapach młodzieżowych rozgrywek – od młodzika młodszego do juniora, a my odwdzięczaliśmy się mu tym samym, towarzysząc Kobemu przez wiele lat jego sportowej kariery. Zarywaliśmy noce czekając na kolejny mecz, szaleliśmy z radości, kiedy brał piłkę i w pojedynkę rozstrzygał losy meczów, a po zdobyciu kolejnego już mistrzostwa, pokonując tym razem Boston Celtics, na drugi dzień na trening do hali wchodziliśmy jak królowie życia. Po treningach, kiedy mieliśmy chwilę czasu, próbowaliśmy odtwarzać game winnera przeciwko Miami Heat z 4 grudnia 2009 roku, w tle powtarzając słowa komentatora wypowiedziane podczas tej akcji, a spory w szatni z naszymi kolegami z zespołu „Kobe czy LeBron” były na porządku dziennym. Po mieście woziliśmy się w żółtych swingmanach z „24” na plecach, a wybierając buty na nowy sezon zawsze na pierwszym miejscu były „Kobasy”. Kobe Bryant był dla nas kimś więcej niż sportowcem, był przede wszystkim inspiracją i motywacją do ciągłej pracy, prawdziwym idolem, który swoją charyzmą i profesjonalizmem kształtował nasze charaktery od najmłodszych, koszykarskich lat. Płakałem w końcówce ostatniego meczu Mamby z Utah Jazz, płaczę również teraz, i nadal nie mogę uwierzyć, że o Kobem Bryancie muszę pisać w czasie przeszłym.
[Michał F.]
Zakochałem się w baskecie dzięki Kobemu, nie przespałem mnóstwo nocy przez Kobego, za to przespałem mnóstwo lekcji w szkołach z jego powodu. Oprócz wszystkich fantastycznych momentów jak 81 point game, końcówki z game winnerami itd. Najbardziej zapadł mi w pamięć mecz, gdzie mu strasznie nie szło. Podejmował złe decyzje, rzucał na siłę, pod koniec czwartej kwarty miał skuteczność 2/18. Większość by się schowała I wstydziła, a ten wariat cały czas rzucał no i oczywiście trafił 2 decydujące rzuty w crunch Time. Taki właśnie był Kobas, inny niż reszta, nie poddawał się, strasznie uparty. Mija drugi dzień A nadal ciężko się pozbierać, a szczególnie napisać coś o Nim w 8 zdaniach. Straciłem kogoś ważnego, znajomi wysyłali mi kondolencje.. Życie trwa dalej, trzeba się pozbierać i jedyne co mi przychodzi to wcielać w życie to, co on przekazywał przez całą swoją karierę sportową i tą poza boiskiem. Łzy cisną się do oczu. Zawsze marzyłem, że go kiedyś spotkam osobiście. W głowie nawet układałem zdania po angielsku, które wypowiem jak “przypadkiem” spotkam go na wakacjach we Włoszech. Brzmi to śmiesznie, ale pisałem w głowie takie scenariusze. I przychodzi ta informacja.. W którą nie sposób uwierzyć. Jak to?! To on nie jest nieśmiertelny?? Na szczęście ludzie żyją tak długo jak się o nich pamięta, a Bryanta nigdy w życiu nie zapomnę. Spoczywaj w pokoju Legendo!
[Jarosław P.]
Przez połowę życia nienawidziłem Cię Kobe. Nienawidziłem, że chcesz być Jordanem. Nienawidziłem, że stawiają Cię wyżej niż LeBrona. Nienawidziłem, że to Shaq musiał odejść, a nie Ty. Zacząłem doceniać, gdy Cie brakowało. Zatęskniłem, gdy skończyłeś karierę. Polubiłem, gdy uśmiechnięty siedziałeś na trybunach Staples Center. Nienawidzę, że już Cie nie ma.
[Maciej Gąd]
Najdłużej wiszący plakat w mym pokoju, to ten z Kobe jak leci do wsadu gdzieś na ulicznym boisku. To m.in. dzięki niemu NBA wkradła się do mego serca i została w nim na zawszę. Dzięki Kobe
[kacperb]
M istrz
A mbicja
M entalność
B asketball
A utorytet
O bsesja
U miejętności
T rofea
[Jacek K.]
Chce tylko złożyć wyrazy współczucia wszystkim tym, którzy podobnie jak ja zaczynali swoją przygodę z NBA i grali we wczesnych latach dwutysięcznych w NBA Live tylko po to by przez chwilę przenieść swoje nastoletnie umysły do świata, gdzie każdy przez chwilę mógł poczuć się jak On. RIP Kobe.
[Tomeg]
Kobe dla mnie pozostanie tym cool typkiem w okularach z podsumowania draftu 96 w Magic Basketball. Chodź nie widziałem tego zdjęcia od tamtej pory, to wryło się mocno w mój nastoletni umysł. Na tyle mocno abym ciągle je widział gdy o nim myślałem. Przyznam, że przez pierwsze bagatela 12 lat jego kariery nie były to ciepłe myśli😂. Później jednak doceniłem i pokochałem tego świra. Dzisiaj tylko chcę nadać jego śmierci znaczenie i stać się lepszym człowiekiem. Czuję, że patrzy z góry i nie chcę go zawieść, bo mogę zawieść wszystkich, ale nie jego… on nie przyjmuje wymówek.
[ozee90]
Dla mnie punktem, do którego wróciłem po tym jak dowiedziałem się, że Kobe odszedł są reklamy Nike z serii MVPs – z kukiełkami LeBrona i Kobego. Zawsze do nich wracam przed playoffami. Odcinek, gdy młody LeBron krzyczy PLAYOFFS! KOBE PLAYOFFFS!!!!!, a Kobe obserwuje to ze stoickim spokojem zawsze mnie bawi. Polecam wszystkim wrócić do niej, aby pośmiać się trochę przez łzy. Nie sądziłem, że kiedyś śmierć obcej osoby może mnie tak mocno dotknąć.
[Mariusz S.]
Przez długi czas był dla mnie bluźniercą, bo ile trzeba mieć w sobie pychy, by naśladować Boga Koszykówki, jakim dla młodego człowieka był MJ? Jak mógł ośmielić się rzucić wyzwanie jego legendzie, a na koniec wyprzedzić go w ilości zdobytych punktów?
Później nie było lepiej, jak można zgarniać tytuły mistrzowskie należące się SAS? Jak próżnym trzeba być, by na koniec kariery zafundować fanom wielkie, niestrawne tournée pożegnalne? Do tego jeszcze ten Oscar! (przyznany za nazwisko rzecz jasna).
Pewnego dnia zobaczyłem krótkie nagranie, Kobe grał w koszykówkę ze swoją córką, w tamtej jednej chwili zmieniłem o Nim zdanie, zrozumiałem to, co przez lata wypierałem z siebie, on po prostu kochał grę, którą ja też kocham.
Teraz w oczach dorosłego faceta są łzy, w głowie uczucie straty, to wkrótce minie, na zawsze zostanie we mnie jego legenda.
[Łukasz]
Z NBA zacząłem w połowie 2010. Znajomy miał 2k11 na Xboxie i swoich Lakers. Pierwsza drużyna jaka pokazywała się naprzeciw to Boston. No i tak już zostało. C’s v LAL, zawsze jak się widzimy. Kolejny mecz będzie inny. Choć jak zawsze będzie starał się mnie Nim dojechać. To się nie zmieni.
[Michał P.]
Kiedy pierwszy raz Cię zobaczyłem, siedziałem w szkolnej świetlicy jednej z podstawówek w Toruniu. Leciały wtedy skróty któregoś z meczów przeciwko Magic, kiedy wraz z Shaqiem dominowaliście rywali. Było to coś magicznego, coś co sprawiło, że pomyślałem “Kim jest ten gość?” i oglądałem pełny podziwu dalsze skróty. Od tego czasu absolutnie się zakochałem i zostałeś moim ulubionym graczem NBA, w którego obronie stawałem przy okazji każdej dyskusji. Potem byłem świadkiem wielu Twoich sukcesów i porażek, dla Ciebie zarywałem regularnie nocki, żeby poczuć Twój geniusz. Płakałem po Twoim ostatnim meczu w lidze, tak jak płakałem w tę smutny niedzielny wieczór. Będzie mi Ciebie brakować, bo byłeś moim największym idolem w życiu, kimś kto pokazywał, że ciężką pracą można osiągnąć wszystko i nigdy nie można odpuszczać. Dziękuje za wszystko i liczę, że w którymś życiu będę miał okazje Cię spotkać.
[Przemek Opłocki/OPOwieści z NBA]
Kiedyś go nie znosiłem. Za przepychanki z moim idolem, Shaqiem i za postawę na parkiecie. Z czasem zrozumiałem, że chyba nie byłem gotowy na tamtą wielkość. Pod koniec kariery zobaczyłem, jak wiele momentów straciłem przez brak dystansu. Gdy zawiesił na kołku wojowniczą naturę, schował do szafki zabójcze rzuty i zamknął drzwi do rozdziału swego życia podpisanego „koszykówka” zacząłem go doceniać. Mamba Mentality, relację z córkami, dziedzictwo jakie wmurował w historię NBA. Zapamiętam go i będę opowiadał o nim. I tyle.
[Filip S.]
Kobe nauczył mnie doceniać zawodników, których nie lubię.
[Jakub M.]
Moja przygoda z NBA zaczęła się, gdy Kobiego się powoli kończyła – pamiętne finały w 2010 roku to pierwsze co świadomie pamietam. Kobe nie był też nigdy moim ulubionym graczem, raczej wbijałem szpilki jego fanom.
Jednak ta informacja mnie totalnie zdemolowała.
Nie utożsamiam się z ulubionymi zawodnikami NBA, większość z nich raczej nie jest tego typu osobowością, którą chciałbym naśladować, ale jako mężczyzna wchodzący w dorosłość, chciałbym być jak on.
Spoczywaj w pokoju Kobe.
[Jakub/ Rookiessj]
Był pierwszym kreowanym na następcę wielkiego MJ-a . Na początku myślałem, że tego nie zrobi, że nie uniesie na swoich młodych barkach.
Próbowałem sobie wmówić, że to nie Kobe, tylko duet z Shaq-iem i dlatego te 3 mistrzostwa … a potem przyszedł 2005 i rzucił 81 punktów. Tego nie udało się wymazać 81>69. Gdzieś głęboko w sercu serc wierzyłem, że w inny sposób nie będzie w stanie zagrozić mojemu guru z Chicago… a potem przyszedł w 2009 i zdobył mistrzostwo bez Shaq-a… G3 pamiętam jakby odbyła się chwilę temu. Wtedy on przegrał ale ja „wygrałem”, tej nocy urodził się mój pierwszy syn.
…chwilę później okazało się, że pozostał jedynym wielkim mogącym bronić ligę przed zalewem bezczelnej młodzieży z OKC, młokosa z CAVS i innych nowych Jordan-ów… a potem poszedł rzucać te wolne, wiedząc, że wojownikowi nie wypada inaczej! … a potem był ojcem, bo chciał nim być, bo przecież mężczyźnie nie wypada inaczej.
[Maciej G.]
Jest rok 2008, godzina po 4 rano, zaczyna powoli świtać, a ja, biedny student, w centrum Łodzi szukam bankomatu, który pozwoliłby mi wypłacić dziesięciozłotowy banknot. Większość z nich wypłacało 20 zł jako najmniejszy nominał, ale na koncie tyle nie miałem – był koniec miesiąca. Potrzebowałem tej dychy na gwałt, żeby w opłacanej na minuty kafejce internetowej, na tnącej się transmisji, której jakość ledwo pozwalała odróżniać zawodników, kontynuować oglądanie meczu play offów moich Lakersów.
W poszukiwaniu bankomatu przemierzyłem pieszo odległość od Placu Dąbrowskiego do Placu Wolności. Każdy z nich pokazywał 20 zł jako najmniejszy możliwy do wypłaty nominał, a kolejne minuty meczu przemijały. Ostatecznie stwierdzając, że dalsze szukanie nie ma sensu, podłączyłem się do jednej z pierwszych dostępnych wtedy w mieście sieci wi-fi, żeby na archaicznej dziś Nokii gapić się w suche cyfry wyniku resztki ostatniej kwarty, zmieniające się na boxscorze w tempie 2 punktów na 3 minuty.
Ubrany wtedy byłem w żółtą koszulkę Championa z numerem 8. Tę samą, w której jeszcze w gimnazjum, w czasach 3-peatu z Shaqiem, jako chudy wyrostek grałem na szkolnych SKS-ach. Była o co najmniej o dwa numery za duża, zupełnie jak duma i radość, która mnie rozpierała, gdy zamówiona korespondencyjnie dotarła do mnie w pocztowej paczce.
Ta sama, którą w 2008 dumnie nosiłem po całym osiedlu akademickim rankiem po porażce w szóstym meczu z Celtics, odszczekując się moim „zielonym”, „celtyckim” adwersarzom.
Ta sama, w której z pełną wiarą w sukces, przypatrywałem się jak moi Lakers biją rok później Orlando, Howarda i młokosa Gortata.
Ta sama, w której w pełnym napięciu, ściskając kciuki patrzyłem jak mój idol w słynnym 6/24 meczu, robi coś zupełnie do siebie niepodobnego i podwajany podaje piłkę do stojącego na wolnej pozycji Artesta, a ten trafia trójkę, wywołując moje okrzyki radości. I te ostatnie minuty, kiedy Kobe w słabym dla siebie meczu, w ścisłym crunch time zaczyna grać perfekcyjnie, trafia rzut z półdystansu, wymusza faul, trafia osobiste, a w końcu gdy z ostatnim gwizdkiem w geście triumfu nad „znienawidzonymi” Celtics, rzuca piłkę wysoko w górę. To słynne Game 7 do dziś jest moim najukochańszym, najbardziej dramatycznym, zakończonym happy endem spektaklem sportowym, który dane mi było w życiu obejrzeć.
Dziś ta żółta, poblakła koszulka ma już chyba 20 lat. Wpatruję się w nią, po twarzy ciekną mi łzy („stary a durny”) i już wiem, że zostanie ze mną do końca. Żeby mi przypominać o mamba mentality , o walce z przeciwnościami, o stawianiu ambitnych celów i dążeniu do ich spełnienia. O człowieku, który zakładał taką samą przed każdym meczem, by swoją pasją i miłością do gry zarażać kibiców na całym świecie. O cieszeniu się życiem i każdą jego chwilą. Dzięki, Mamba.
[Bla11]
Rok 2001. Cały artykuł o koszykówce poświęcony Lakers w Bravo Sport – Kobe trzymający Puchar w jednej ręce, a druga uniesione wysoko.. Myślę sobie wow.. ale gość, chce być jak on. W święta list do mikołaja, z prośbą żeby dostać Crazy8.. Nie dostałem, myślę sobie.. Co muszę zrobić żeby je dostać. Trenowałem ciężko, w wakacje od rana do wieczora, póki mama po mnie nie przyszła, po piątkowych treningach po 1,5h zostawałem na hali, aż w końcu wybłagałem mamę o KOBE ZOOM1, potem Huarache 2k5, potem Kobe 4 i 6..
Koszykówka przez te kolejne 10lat zajmowała lwią część mojego życia.. Dzięki Kobe Bryantowi. Nigdy, powtarzam z czystym sumieniem, nigdy nie przestałem kibicować Lakers, a przede wszystkim Kobemu. Nawet w najgorszych chwilach i w 2005 gdzie Kobe grał w pojedynkę i w 2013, 14, 15 – lata totalnej przebudowy. Zawsze jeden jedyny idol – Kobe. To dla niego zwijałem z lekcji żeby obejrzeć u babci na DSF mecze Lakers, nagrywałem Magazyn NBA z Top10, w których bywał regularnie, budziłem się o 3 i 4:30 na mecze Lakers, żeby iść do szkoły na 8, to nim grałem w NBA LIVE 2000, aż do NBA 2K19 (dalej biorę roster Lakers z 2001roku) to pod jego wzorem trenowałem i zawsze dawałem z siebie wszystko na treningach i meczach.. Do dziś nie umiem przegrywać..
Jedno jest pewne, nikt nie był nigdy dla mnie większym mentorem, ikoną, bohaterem niż Kobe. Po latach jestem mu wdzięczny za miłość do koszykówki. Jako 24-28 latek dalej z nudów oglądałem mecze Lakers, ale tylko te, w których grał Kobe. Dziś jako 30 latek robię to dalej i będę robił bo to bohater, który nigdy nie przestanie istnieć. Nigdy!
Dziękuję Ci Kobe, że mogłem przy Tobie dorastać, stawać się lepszym – choć nigdy nie byłem mistrzem jak ty -wiem jedno, próbowałem.
Rest in Peace My Hero 💜💛🔥
Mamba out 🖤🐍🙏
[Piotr N.]
Widzieć Cię na żywo w meczu Team Usa vs Team GB to było jak zobaczyć greckiego herosa. Twoje nazwisko jest dla mnie synonimem wielkości, uporu, pracy. Twój styl grania, tak bardzo krytykowany, pozostanie na zawsze moim ulubionym. Twój sposób bycia, tak często trudny do zrozumienia dla niektórych, jednocześnie był dla mnie nieoderwalnym elementem Twojej wielkości. Twoja strata boli mnie na tak bardzo wielu poziomach, jednak staram się sobie przypominać jak wiele osiągnąłeś i jak mimo Twojej nieobecności będziesz na zawsze motywacją dla swoich córek i innych młodych ludzi, aby przejść przez życie równie spektakularnie. Dziękuję Kobe.
[Robert W.]
Rok 1998, początek ery postjordanowskiej, wracam ze szkoły z egzemplarzem miesięcznika “Probasket”, kupionym po drodze. Do magazynu dołączona jest paczka 8 kart koszykarskich firmy UPPER DECK, na jednej z nich jest Kobe Bryant. Statystyki z pierwszego sezonu w NBA nie powalają. Ale wewnątrz miesięcznika piszą, że ogromny talent, że następca MJa, że wielka kariera przed nim. Super, już wiem komu będę kibicował. Mam 11 lat.
Rok 2010, mam 23 lata. Przełom sierpnia i września, wracam z nowo otwartego orlika. Obok mnie dumnie kroczy dzieciak – mój brat, lat 7. Młody totalnie zajarany tą całą koszykówką, której chwilę wcześniej doświadczył po raz pierwszy w życiu. Zadaje pytania o grę, o NBA, o najlepszego gracza, o najlepszą drużynę… A no widzisz, odpowiedź jest tylko jedna: Kobe Bryant i Los Angeles Lakers, właśnie niedawno zlali Boston w finałach…
26 stycznia 2020, kilka minut po godzinie 21, układam córkę do snu. Dzwoni telefon, brat. Nie odbieram, wysyłam sms “zaraz oddzwonię”. W tym czasie dostaję wiadomość od znajomego. Nagłówek krzyczy: Kobe, killed, helicopter, crash. Co?! Przecież on jest niezniszczalny, to jakiś fake news. Później przychodzi kolejna wiadomość. I następna. I następna…
Dzięki za te wszystkie lata, za te zarwane noce, za zwycięstwa i porażki. Za bycie idolem. RIP Kobe.
[Konrad O.]
Rok 88 lub 89.Państwowa telewizja pokazywała któryś z meczów finałoweych Lakers-Pistons. Jedyne co z niego pamiętam to zdziwenie jak można nazwać drużynę “Tłoki” oraz to, że bardzo chciałem żeby wygrali Lakersi. Tak już zostało do dziś. Może gdybym wtedy nie obejrzał tego meczu teraz nie czuł bym tej strasznej pustki…
[qbeq]
Moje wspomnienie o Kobe’m, to w sumie podsumowanie całej Jego kariery: gdy zdobył pamiętne 81 pktów, nie wierzyłem własnym oczom, co też ta telegazeta na stronie 267 z opisami statystyk nam zaprezentowała. Szok, niedowierzanie, to musi być błąd!
Odpaliłem więc Neostradę, poczekałem na połączenie (wciąż, w tamtych czasach telegazeta TVP była pierwszym źródłem wiedzy o wynikach, dopiero później sprawdzało się na necie) i jakież było zdziwienie, że nie, to nie błąd magicznych ludzi od telegazety, ON TO NAPRAWDĘ ZROBIŁ!
Było tak kilka razy, serie na 50+ pktów, mistrzostwa, ostatni mecz, gdzie nawet oglądając go na żywo myślałem, że mi się to śni i później kilka razy sprawdzałem box score, czy aby na pewno to było 60 pktów, zdobycie Oscara. W końcu Jego odejście w ostatnią niedzielę.
Zawsze, kiedy coś robił, mogliśmy być pewni, że efekt będzie większy, niż ktokolwiek by się spodziewał.
Dzięki, Kobe.
[Daniel]
Za te dwa trafione wolne z zerwanym achillesem.
Za to wszystko robione zawsze na sto procent.
Za przykład na to, że prawdziwa wewnętrzna siła zawsze budzi szacunek, nawet u wrogów.
Za to, że w końcu zrozumiałem, że jeśli się nie poddam to się uda.
Za to, że zawsze walczyłeś, nigdy nie odpuszczałeś.
W pewnym stopniu za to, że jestem tu gdzie jestem.
Dzięki.
Kobe! You know a nigga that can score 81? Show me!
[Bartek]
Sierpień 2000. Wtedy dostałem od rodziców pierwszą koszulkę koszykarza NBA. I oczywiście jest to ktoś, kto spełniał sen każdego dziecka wychowanego na koszykówce lat 90-tych – zapatrzony w grę Michaela Jordana zaczął przejmować NBA. Najważniejsza lekcja od Kobe i co mi najbardziej w nim zaimponowało to jego upór i nienawiść do porażek, którą przetaczał w wolę zwycięstwa oraz wzięcie odpowiedzialności na własne barki. Dlatego najbardziej zaimponował mi po przegranych finałach w 2008 roku i rewanżu z Celtics, który smakował jak najlepsze wino.
[marber71]
Po drugim odejściu z NBA Michaela zerwałem z ligą na ponad 8 lat. Uznałem, że to co widziałem w tej grze nie powtórzy się już nigdy i nie ma sensu zarywać nocek i że jestem szczęściarzem, jednym z wielu zresztą, którzy mogli żyć i dorastać w czasach Michaela. Potem docierały do mnie jakieś informacje o Kobe, ale według mnie to co najlepsze w tej grze już widziałem dzięki MJ.
Wróciłem do mojej ukochanej gry po latach i tak samo jak się cieszę, że mogłem oglądać Michaela, tak samo żałuję, że nie śledziłem na bieżąco kariery Kobiego. Chociażby z tego powodu nie będę się rozpisywał nad karierą drugiego, według wielu największego koszykarza w historii tego sportu.
Jako ojciec, chciałbym tylko napisać, że strasznie mu współczuję tego, że patrzył na nadchodzący nieuchronny koniec życia swojej ukochanej córki i nie mógł absolutnie nic zrobić.
Spoczywajcie w pokoju
Piękne wspomnienia ;( !
Drodzy kamraci, pomóżcie! Przeczytałem to wspomnienie Macieja P z game7 finału konferencji zachodniej Lakers-blazers i jestem zmieszany- to jedno z moich najlepszych wspomnień z Lakersami tylko problem w tym że ja to pamietam ciut inaczej- że mecz rozgrywany był w niedziele wieczorem czasu polskiego na żywo… (godziny wieczorne czyli powiedzmy 20-22). teraz pytanie- czy ja oglądałem powtórkę czy może Maciejowi troszkę się zatarło?
Wikipedia zna odpowiedź – 19:30 czasu wschodniego.W Polsce była wówczas 4:30 nad ranem.
https://en.wikipedia.org/wiki/2000_NBA_playoffs
Zresztą, z wieloletniego doświadczenia można zauważyć, że mecze w LA rzadko kiedy rozgrywane są o przystępnej dla nas porze, z uwagi na to iż Kalifornia znajduje się w strefie czasu pacyficznego.
Często lepiej wstać bardzo wcześnie, niż czekać całą noc.
Cholera, wiec jednak… pamietam ze starych czasów że jakieś tam mecze Lakersow zdarzało się oglądać na żywo w niedziele wieczorem, ale to pewnie tylko jakieś wyjątki i na pewno nie play-offy… cóż, moja pamięć jednak niedoskonała, ale dokładnie pamietam że to oglądałem, a ten allejoop kobe-shaq to wypalony w mózgu mam na zawsze😎 podobnie jak punkty Kobasa w dogrywce meczu nr 4 z Indiana w finałach gdy Shaq już wyfaulowany był.
R.I.P. Mamba