Jest 26 stycznia, godzina 21:00. Siedzę z narzeczoną w pokoju, w spokojnym rytmie mija kolejna wspólna serialowa niedziela. Podekscytowani trzecim sezonem Watahy mamy właśnie śledzić losy Rebrowa i Dobosz. “Dobra, sprawdzę tylko co się dzieje i wracam…”
Pustka, jaką poczuliśmy była niewyobrażalna. Pierwszy obraz, jaki pojawił się przed moimi oczami to ten wymowny uśmiech. Szeroki, szczery, pełny ciepła do drugiej osoby. Był ikoną sensu stricte, postacią o niewiarygodnej sile przyciągania. Jego podejście i inspiracja, jaką wylewał na kolejne generacja uratowała wielu młodych chłopaków. Uratowała zapewne wielu z nas; wielu z nas jest w tym miejscu, bo od początku podążało śladem Kobego, który wisiał na ścianach w co drugim mieszkaniu. Spoglądałeś prosto w jego wzrok wychodząc do szkoły, opowiadałeś o jego meczach i niezłomności, która jednocześnie Cię kształtowała. Był Twoim Michaelem Jordanem i wiedziałeś, że bez względu na to, co się wydarzy, sylwetka tego wojownika pozostanie z Tobą na zawsze.
***
Trzymam w rękach “Mamba Mentality” wydaną całkiem niedawno. To fantastyczna podróż po meandrach sportowej duszy Kobego.
– Dedykuję tę książkę kolejnemu pokoleniu sportowców. Życzę Wam, żebyście odnaleźli siłę w próbie zrozumienia ścieżki, którą inni przeszli po to, abyście mogli stworzyć swoją własną drogę. No i pamiętajcie, żeby ta Wasza była lepsza…
Myślę: jak dobrze, że zdążył nam to zostawić, całą podróż w jednym miejscu. Teraz te słowa mają zupełnie inny wydźwięk, Śmierć bez wątpienia uszlachetnia i sprawia, że wszystko przybiera zupełnie innej perspektywy. Jednak Kobe roztoczył wokół siebie aurę, która na każdym kroku przypominała nam, jak ważną jest postacią dla obecnych generacji. Po swoim ostatnim meczu opuścił NBA nie planując rychłego powrotu, ale koszykówka czuła tak silną potrzebe przyciągania go do siebie, że tak naprawdę nigdy nam z oczu nie zniknął.
Siedział w pierwszym rzędzie zbijając piątki z zawodnikami aspirującymi do jego osiągnięć. Wchodził na scenę kolejnej gali i opowiadał historię, która topiła nasze serca. Ubierał buty i wychodził na kolejny off-seasonowy trening z całą zgrają młodych gwiazd chłonących jego filozofię. Nigdy nas nie opuścił i prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi. Mimo 41 lat, zostawił za sobą spuściznę nie do podważenia.
W tym wszystkim Gianna, 13-letnia młoda koszykarka, która była jego oczkiem w głowie.
– Kiedyś siedzieliśmy razem z Gianną w restauracji i podchodzą do mnie znajomi twierdząc, że muszą mieć syna, by kontynuował moją tradycję. Gianna wtedy marszczyła czoło i podnosiła rękę: ok, ja się tym zajmę…
Nie da się zrozumieć rozmiaru tej tragedii. Gianna była odbiciem swojego ojca. Miała go na wyłączność, a on nigdy nie marnował czasu, przekazując jej kolejne lekcje. Nierozłączni do stopnia, który okazał się tragiczny. Stanowili niezwykle silny duet i przykład fantastycznej relacji ojca z córką. Grała dla Sierra Canyon i marzyła o tym, by pewnego dnia założyć koszulkę UConn Huskies w żeńskiej lidze uniwersyteckiej. Nigdy nie oczekiwała, że ojciec poklepie ją po plecach i bez słowa zabierze do domu. Cierpliwie czekała na wszystkie wskazówki dotyczące każdego kolejnego posiadania, jakie rozegrała. Wiedziała, że jej nie odpuści, ale najpierw w swojej głowie musiała przez cały mecz przebrnąć jeszcze raz sama.
– Kiedy dzieci budziły się rano, byłem przy nich i nie miały pojęcia, że zdążyłem już wrócić z hali. Wieczorem mogłem kłaść je do łóżek, a potem iść na kolejny trening, nie odbierając im naszego wspólnego czasu.
***
Ostatni mecz w karierze. Był już zmęczony walką z samym sobą. Od kilku lat organizm wysyłał mu sygnały ostrzegawcze. Poświęcenie, które włożył w zdobycie pięciu mistrzostwo odłożyło się w jego mięśniach, ścięgnach, więzadłach i kościach. Coraz częściej wychodził na parkiet mając tylko i wyłącznie siłę woli, a ta nie dawała mu wystarczająco wiele. To miał być wieczór z miłym akcentem, nikt nie oczekiwał, że Kobe eksploduje i po raz ostatni w swojej karierze odbierze nam wszystkim mowę.
To był piękny moment, który raz jeszcze przypomniał nam o jego mentalności; o jego nienagannej etyce pracy, która dla jego rywali z parkietu było nie do odtworzenia. Oglądając tamten mecz na żywo miałeś wrażenie, że dzieje się coś oderwanego od rzeczywistości. Osobiście przeżywałem emocje, jakich nie pamiętam bym przeżywał kiedykolwiek wcześniej. Takie rzeczy zostają bardzo głęboko – sprawiają, że powiązujesz je z bohaterem. Gdy przywołujesz pewne emocje i wraz z nimi pojawisz się przed oczami konkretna twarz, zaczynasz rozumieć wpływ jaki na życie wielu osób miała ta postać.
13 kwietnia 2016 roku. Kibice z Oregonu właśnie kupili bilety za ponad 4 tysiące dolarów. Przyjechali, by zobaczyć największą gwiazdę generacji zamykającą dopiero pierwszy rozdział. Los Angeles Lakers przez większość tego meczu musieli Utah Jazz gonić. Kobe spędził cały sezon obserwując swoją drużynę rozbitą, grającą poniżej oczekiwań kibiców. Przejął tamten mecz jakby był 10 lat młodszy. Nie sądziliśmy, że będzie go na go stać. Otworzył w swojej własnej przestrzeni szufladkę, której nie otwierał od bardzo dawna i ostatnim koszykarskim tchnieniem doprowadził karierę do słodkiej nirwany.
– Nie dało się napisać czegoś lepszego niż to, co właśnie zobaczyliśmy – powtarzano.
Trafił 22 z 50 rzutów i choć przez 20 lat swojej kariery słyszał, że ma częściej podawać piłkę, teraz z końca ławki rozniosło się “Dont pass it!” W czwartej kwarcie samodzielnie pokonał Jazz 23:21. Zdobył 17 punktów z rzędu i gdy na 40 sekund przed końcem Lakers przegrywali jednym punktem, po raz ostatni wymanewrował defensywę korzystając z zasłony, stanął na dalekim półdystansie i dał nam historyczne zakończenie trafiając game-winnera. Shaquille O’Neal rzucił mu wyzwanie, Kobe miał zdobyć 50 punktów. “I challenged him to get 50 and the mother****er got 60”.
***
Spojrzałem na swoją narzeczoną. Instynktownie zacząłem myśleć o tym, jak wiele rzeczy jest nieważnych, a jak rzadko pielęgnujemy te, które liczą się najbardziej i w głębi serca o tym wiesz, choć za rzadko sobie to uświadamiasz. Kobe przykładem swojego ojcostwa zwracał na to uwagę. Brad Stevens trafił w punkt mówiąc o tym, że oglądanie jak Kobe zamieniał się z profesjonalnego sportowca w troskliwego ojca i trenera było jedną z najlepszych rzeczy drugiego rozdziału jego życia. Kurwa! Tak krótkiego…
Kobe zmarł? To surrealistyczne i jeszcze długo nie dojdziemy do siebie. Wiem, że Maciek popełnił już swoje epitafium, ale każdy z nas – piszących o baskecie – chce wyrzucić z siebie emocje, które mu towarzyszą, więc wybaczcie, jeśli czytacie znów to samo. Szok nie minie od pstryknięcia palcem, jeszcze długo będziemy dusić ten ból w sobie, każdego dnia kwestionując, że to prawda. Od samego rana oddycham głęboko i patrzę w pustą przestrzeń próbując zrozumieć, jak mogło do tego dojść. Kobe… człowieku, miałeś przecież dać nam jeszcze tyle powodów, by cię pokochać i tyle powodów, by cię znienawidzić – bo zawsze taki byłeś, nigdy nie wybierałeś kompromisu i zostawiałeś nas z decyzją, czy chcemy poznać Mamba Mentality, czy po prostu nie jesteśmy na to gotowi.
Bezradność jest najgorsza, pożera twój zdrowy rozsądek, wyciska łzy z oczu i przywraca do chwil, gdy jeszcze wszystko było w porządku.
Mamba Forever.
Ryczę.
“próbując zrozumieć, jak mogło do tego dojść”
Cała noc walczyłem z łzami, Kobe i jego Lakers to główny powód dla którego oglądam NBA i jestem dziś tutaj.
W tym etapie żałoby dobrnąłem już do złości, bo czytam na TMZ jak wyglądał ich lot:
Tego poranka warunki pogodowe nad LA były źle, gęsta mgła, która spowodowała, że nawet helikoptery policyjne były uziemione.
Kto zdecydował żeby jednak lecieć w takich warunkach?!
Helikopter Kobe’go przez 15 min krążył nad Zoo na niskiej wysokości, prawdopodobnie w oczekiwaniu na poprawę warunków. Kontaktowali się z Wieża kontrolną w Burbank.
Dlaczego nie zdecydowali się wrócić i posadzić maszynę?!
Zamiast tego polecili dalej wzdłuż autostrady gdzie napotkali jeszcze gęstszą mgłę. Pilot żeby się ratować zawrócił na południe w stronę gór, gdzie musiał niemal dwukrotnie zwiększyć wysokość lotu.
Następnie tragedia .
I kurwa jebana mać dlaczego?!
Ja też o tym myślę. I do tego Bryant nie był tam jedynym rodzicem ze swoim dzieckiem. Jako fan naprawdę ubolewam. Jako rodzic nie rozumiem. Niech ktoś powie, że ten lot to była autonomiczna decyzja szukającego uznania u Gwiazdy pilota.
Otóż to. Jak rano wstawałem i była mgła, albo zimowa ślizgawka to sam bałem się samochodem wyjechać, a pomyśleć jeszcze o wsadzeniu do niego dzieci. Wiadomo, i w gorszych warunkach można podróżować i jestem pewien, że niejeden trudny lot helikopterem Kobe odbył, a latał przecież regularnie od lat. Wypadki zdarzają się niezależnie od warunków, bez zasady, możesz 99 razy przebyć drogę bez problemu a za 100 coś się stanie. Tylko kurczę to ryzyko…
W 2018 wjechał we mnie samochód dostawczy na prostej drodze, w słoneczną pogodę. Dziś, po 14-tu operacjach walczę, żeby nie amputowali mi nogi i żebym jeszcze kiedyś normalnie się w życiu chodził.
Zaledwie kilka dni temu słyszeliśmy o okropnej historii z podwórka NBA, kiedy pijany kierowca wjechał w Chandlera Parsonsa, kończąc jego karierę i powodując poważne, trwałe urazy na zdrowiu.
Nie ma reguły. Chwila, ulotność, w każdym momencie coś może się zdarzyć. Nie wiesz kiedy jest ten ostatni raz.
Ale lecieć helikopterem z ukochanymi we mgle, która zmusza pilota do latania nad Zoo przez kilkanaście minut, zmiany trasy, gwałtownych zmian wysokości… 9 osób na pokładzie i żadna nie powiedziała “dobra, wracajmy, nie ma sensu”? Nie wiemy oczywiście co się stało, bo równie dobrze mogła to być usterka mechaniczna niezwiązana z warunkami atmosferycznymi, ale kurczę… to ryzyko.
Wypadki samochodowe są niestety częste, ale ja żyję dalej i walczę, Parsons żyje dalej i będzie walczył. Katastrofy lotnicze są jednak prawie zawsze śmiertelne, Kobe i Gianna nie mają już szansy zawalczyć.
Więc po co to? Dlaczego? Cały czas walczę z gonitwą myśli, nigdy bym nie zgadł, że tak może mnie to dotknąć i piszę nieskładnie, ale żeby przepracować traumę muszę to z siebie wyrzucić. I przy okazji dziękuję Woodenowi, Michałowi i Piotrowi za ich teksty i to emocjonalne żegnanie się z Kobe. I fucking need it, bo dalej targa mną złość bezradności.
Jezus Maria co się dzieje , może ja nieczuły jestem ale jak tak czytam te poemy pośmiertne , łzy kapiące i depresje ( czy to w niektórych artykułach czy komentarzach )to się zastanawiam co się z dziesiejsZym światem stało ???
Umarł Gość co był zajebistym koszykarzem z córka i z kimś tam jeszcze którego nie znałem. Czy mi przykro ? tak, czy będę ronil łzy do porannej herbaty ? Nie . Codziennie umiera wiele dzieci, wiele ojców matek a czy ktoś tak dramatycznie to jak niektórzy w tekstach czy kometarzach na to reaguje . Albo żyje w pojebanym świecie, albo pojebany jestem. Dzięki
Kobiego szkoda, wielki był.
Znajdujesz się na stronie o koszykówce, dla tej społeczności śmierć koszykarza (tym bardziej tak barwnego) znaczy więcej niż śmierć przeciętnego człowieka, niektórzy (e tym ja) czują się jakby stracili kogoś bliskiego, może stąd te emocje ? Mnie to nie dziwi.
Kolega wyżej sam sobie odpowiedział już w pierwszym zdaniu, potem w ostatnim. Temat zamknięty. Każdy reaguje po swojemu.
Poprostu wchodząc na 6g mam ochotę poczytać konkretne artykuły i komentarze o koszykówce może. Pisanie dobrych treści umarło? Mam czytać o sennych marach autorów?’ O tym ze innemu się płakać chce cały dzień ? A jeszcze inny popadł w depresje.
Sorry ale to co się tu odpierdala to nie dla mnie 😀 kupiłem bo były tu kiedyś artykuły z jajem . Można się było czegoś dowiedzieć, coś cikawego przeczytać. Teraz artykułów prócz Kajzerka raz na jakiś czas brak. No sorry bym zapomiał jeszcze o nadwrażliwym Woodenie. redaktor Kwiatkowski którego co się go skąd inad cZytalo najlepiej. Streszcza mecze i podaje liczby. Znykajacego z impresji już dawno nie ma . Palma jest fajna ale odkąd zmieniłem prace nie mam na nią czasu, ale i tak ciekawego czytania mi nie zastąpi. No ale żyjemy w czasach gdzie ludzie 15+ poprawnie po polsku pisać nie umieją , wiec Czego ja oczekuje . Lepiej sie sprzeda słowo słuchane niż pisane a i mniej czasu na nie poświecić trzeba. Jedynie Adam się w dniowkach stara, ale artykułów tez już nie pisze. Piotrek Sitarz nie moja bajka.
Dlatego sorry mam koło 40 lat i jak patrzę co się od jakiegoś czasu dzieje na tej stronie to się odechciewa. Gownazeria płaczącA i wszechobecna a poziom artystyczny spadl drastycznie .
Nie zamierzałem tu robić osobistych wycieczek ale weź ty sie Venom puknij w łeb i sam się poczytaj.
Dziekuje skończyłem , odpowiadać już nie będę bo sensu mieć nie będzie miało 😀
Miło było
Przeczytaj jeszcze raz co oraz w jaki sposób napisałeś i zastanów się czy powinieneś zarzucać komuś, że nie potrafi pisać.
Young Dirk ujął to najgrzeczniej jak się dało, ja nawet w treść nie wnikam dalej. To jak kto potrzebuje odreagować to indywidualna sprawa, szczególnie w takiej przykrej sytuacji (a liczby komentarzy i lajków potwierdzają, że więcej ludzi tego potrzebuje) nie ma za to żadnego obowiązku czytania/płacenia/komentowania. Jak cię to nie obchodzi to po co w ogóle się odzywać? można zlać temat, znajdź inny portal i po kłopocie. Dla mnie sprawa jest jasna, sam zdiagnozowałeś problem już wcześniej “ja nieczuły jestem”, “pojebany jestem”, świat też jest pojebany bez dwóch zdań. Żegnamy.