Brak Ziona Williamsona spowodował interesujące poruszanie w dyskusji o pierwszoroczniakach. Każda klasa wyróżnia się na swój sposób, a dla tej na pewno dobrze, że 3/4 uwagi nie jest skierowane bezpośrednio na wychowanka Duke. Toteż przedstawiło nam m.in. Ja Moranta w pełnej krasie i wychodzącego ze swojej muszli Coby’ego White’a, który buduje swój fan-base w Chicago. Trochę więcej o pierwszym miesiącu tej dwójki.
Mr Hyper-athletic
Najlepszy w punktach i asystach spośród wszystkich pierwszoroczniaków. Ja Morant chwycił w Memphis za lejce i wszystko wskazuje na to, że szybko nie wypuści. Po transferze Mike’a Conleya pojawiały się opinie, że nie jest to optymalne rozwiązanie dla wchodzącego z draftu Moranta, który z pewnością skorzystałby na doświadczeniu i radach weterana. W obecnej sytuacji do wielu wniosków Ja musi dochodzić sam, co z pewnością utrudnia cały proces.
Na pewnym etapie pierwszego sezonu przyjdzie moment, w który Morant wpadnie w lekki kryzys i może stracić część pewności siebie wypracowanej na tym etapie. Właśnie w takich sytuacjach dobrze mieć obok siebie gracza, który ostudzi głowę. Sztab Taylora Jenkinsa na pewno zdaje sobie z tego sprawę i na taką sytuację będzie przygotowany. Po tym, co gracz pokazuje w pierwszych miesiącach, Ja musi być traktowany ze szczególnym uwzględnieniem jego potrzeb, bo to game-changer in-the-making.
Za parę lat może być najlepszym graczem drużyny walczącej o przewagę parkietu, jeśli tylko Grizzlies skutecznie przeprowadzą obecne przemeblowanie. Dla Moranta słońce świeci obecnie najjaśniej, bo w styczniu/lutym wróci Zion i po kilku nocach z 30/40 punktami zaprosi na swoje show absolutnie wszystkich. Morantowi nie jest potrzebna otoczka, by dokończyć sezon w równie imponujący sposób, w jaki go zawodnik Grizzlies rozpoczął. Kto wie… może na koniec rozgrywek będzie postrzegany jako bardzo konkretny rywal w klasie, która przecież miała zostać przez Williamsona zjedzona.
Podczas swojej gry w Murray State, Ja podczas dwóch sezonów nie opuścił żadnego meczu i czasami grał po 40 minut, bo był dla swoich kolegów jedyną szansą na zamknięcie nocy spektakularnym zwycięstwem. Grizzlies stwierdzili, że do kwestii zdrowia swojej gwiazdy podejdą z większą rozwagą i Morant odpoczywał w przegranym przez Grizzlies meczu z Dallas Mavericks. Spytany o “load management” stwierdził, że jest gotów w tym temacie współpracować ze sztabem. Nie był rzecz jasna zachwycony, ale zrozumiał argumenty, jakie mu przedstawiono.
Działanie Grizzlies nie jest jednak podyktowane chorobliwą nadopiekuńczością nad ich najdroższym skarbem. Morant latem przeszedł operację kolana. Nie grał w lidze letniej, a pierwsze tygodnie sezonu spędził pod nadzorem i z pewnymi ograniczeniami. Zatem Grizzlies nie do końca pozwolili pierwszoroczniakowi na odblokowanie swoich mocy i znając swoje położenie, będą mu sugerowali, by ten jeszcze wszystkiego nie zdradzał. Morant przyznał, że jego ciało po meczach Grizzlies jest w znacznie lepszym stanie niż po kieracie, jaki przechodził w niemal każdym meczu z Murray State.
– Jedną z jego największych zalet jest wysokie IQ – mówi trener Jenkins. – Wiedzieliśmy to zanim usiadliśmy z nim do rozmów przed draftem. W trakcie letniej przerwy cały czas się z nim komunikowaliśmy i był to otwarty dialog – dodaje.
To wszystko po to, by przy stanie 117:117 i kilkunastu sekundach na zegarze, Morant czuł się wystarczająco mocny, by objechać pierwszego defensora i rzucić lay-up spod ramienia wysokiego obrońcy próbującego zatrzymać go tuż pod obręczą. Game-winner przeciwko Charlotte Hornets był pokazem ogromnej siły woli, jaka tkwi w zawodniku. Rzeczy, które potrafi robić na koźle oraz rzeczy, które robi w powietrzu ze swoim ciałem są sztuką absolutnie wyższego poziomu. Niewielu graczy w NBA potrafi być tak “smooth” w wykończeniu posiadania.
Ludzie z otoczenia Grizzlies używają sformułowania “hyper-athletic” i nie da się ukryć, że stało się ono obrazkiem definiującym Ja Moranta. W pierwszych 10 meczach swojej kariery na parkietach najlepszej ligi świata wychowanek Murray State notował 18,3 punktu, 3,3 zbiórki, 5,8 asysty oraz imponujące 48,3 FG% i 44,4 3PT% (choć tu small-sample, bo oddaje średnio dwa rzuty za 3 na mecz). Zobaczymy, co się wydarzy, gdy defensywa rywala zacznie stosować przeciwko Ja Moranta precyzyjnie przygotowane schematy tylko po to, by ograniczyć jego flow.
The Hesi-guy
Trudno podważyć przewagę, jaką stworzył sobie na jedynce Tomas Satoransky swoją dojrzałością i odpowiedzialnością za grę, ale Coby White bez wątpienia przyprawia Jima Boylena o spory ból głowy. Na początku sezonu potrzebował chwili, by się oswoić z zupełnie nową dla siebie rzeczywistością. W ostatnich tygodniach zaczyna odsłaniać grę będącą potwierdzeniem jego “siódemki” w drafcie.
Co prawda nie wszyscy jeszcze uwierzyli w jego potencjał i apelują o rozsądek. Jednak gdy White rzucał siedem trójek w jednej kwarcie i pobijał rekord debiutantów trafiając 13 trójek w dwóch meczach z rzędu, kilku budowało mu już świątynie i na kolanach prosiło o więcej. Ma naprawdę unikalny styl, który stanowi konkretny problem dla obrony. Niemal w każdym kroku jest w stanie zmienić tempo lub kierunek kozła, więc gdy kryjesz go jeden na jeden, możesz w bardzo prosty sposób nadziać się na fake i zostać w blokach, gdy White będzie już penetrował pomalowane.
Jego filigranowa postura utrudnia mu zadanie bezpośrednio pod koszem, dlatego najwięcej zagrożenia tworzy zaraz po wyjściu zza zasłony, gdy ma otwartą przestrzeń. Bardzo dobrze operuje na koźle i jego zasięg rzutu rozciąga się daleko poza siódmy metr. Jedną z jego największych zalet jako gracza wychodzącego z ławki, jest nieprzewidywalność tego, co zrobi. Wprowadza bardzo dużo nerwowości w pierwszej linii obrony rywala, czym znacząco ułatwia zadanie kolegom kreującym po zasłonach bez piłki.
Ma jeszcze problemy z podejmowaniem decyzji i grą w systemie, co powinno przyjść z czasem. Naturalnym ograniczeniem są dla niego pojedynki w obronie. Brakuje mu stabilności na nogach, gdy broni bezpośrednio i nie może konkurować w starciach siłowych, bo zwyczajnie ma tej siły za mało. Tacy gracze zazwyczaj próbują nadrobić swoje braki sprytem w przechwytach “live-ball” i przecinaniu nieprzemyślanych podań.
United Center skandowało już jego imię, więc White jest na dobrej drodze, by zapewnić sobie sympatię kibiców. Ciągle brakuje mu regularności na poziomie zawodnika NBA i szuka dla siebie miejsca w tych ciasnych i szybko reagujących defensywnych schematach rywala. Wszystko więc sprowadza się do IQ White’a i tego, jak szybko przetworzy informacje, jakimi rzucają w niego trenerzy i rywale.
Roy Williams – trener Tar Heels doradzał Coby’emu, by ten nie przejmował się wahaniem formy pierwszych miesięcy, a skupił na wyciąganiu wniosków. “Wszystko co musisz robić, to być Coby Whitem” – powtarzał. Musimy pamiętać, że ma 19 lat. Za dwa sezony może przerodzić się w czołową postacią drużyny i decydować dla Bulls nie tylko o losach meczów, a o losach całego sezonu. W United Center czekają na ekscytującą historię od sezonu MVP Derricka Rose’a. Na razie trudno powiedzieć, czy White udźwignie ciężar oczekiwań, ale ma w sobie pierwiastek spektakularności, który czyni go dobrym kandydatem.
Najtrudniej będzie jednak Coby’emu przełożyć własną grę na zwycięstwa drużyny. Zach LaVine mimo całej fury talentu jaki posiada, nadal tej sztuki nie opanował, choć graczem jest przecież ponadprzeciętnym. Podczas tej czwartej kwarty, w której White rzucił siedem trójek, na trybunach UC siedział Roy Williams. Szkoleniowiec NC z wielkim uśmiechem na twarzy chłonął miłość, jaką kibice Chicago Bulls wysyłali do jego wychowanka.
Fajne chłopaki, choć White na razie źle się ogląda, może właśnie przez szukanie miejsca dla siebie no i ta fryzura.
Szkoda, że JJJ wygląda bardzo słabo przez co hype na wielką przyszłość Grizzlies lekko ucichł.