Green i Rivers zostają w Houston, MCW w Orlando

1

W eksplozji lipcowego okienka można przegapić kilka nowych umów podpisanych przez graczy z dotychczasowymi drużynami.

Odnotujmy więc, że Gerald Green zostaje w Houston Rockets:

Wg Jonathana Feigena z “Houston Chronicle” pochodzący z Houston snajper podpisze minimalny kontrakt. W poprzednim sezonie Green zdobywał dla Rockets średnio 9,2 punktów na mecz, choć nie spędził całego sezonu w rotacji.

Green zaczął grać mniej wraz z przybyciem w grudniu Austina Riversa. Ten też zostaje w Houston:

Wg Woja drugi rok umowy jest opcją dla syna swojego ojca.

W Houston w poprzednim sezonie grał też Michael Carter-Williams, zanim w styczniu został zwolniony. Na początku marca podpisał 10-dniowy kontrakt w Orlando, potem drugi, następnie umowę do końca sezonu i był kluczowy jako zmiennik D.J’a Augustina. MCW zostaje w Orlando:

1 KOMENTARZ

  1. Czyli jedną z wynikowych “rozpadu” Warriors, a póki co wszystko idzie w tą stronę, będzie nagłe, magiczne wręcz ocieplenie atmosfery w Houston, powrót starym składem na kolejny sezon i dalsze oranie tego samego, czym nas raczyli przez ostatnie 2-3 lata. Logiczne skoro nemesis wyparował. Teraz cel ich ponownie zjednoczy, ale jak powrócą w playoffach nierozwiązane z minionego sezonu problemy, wszystko wróci ze zdwojoną siłą, a wtedy nie tylko D’Antoni będzie mógł się pakować, ale i Morey. Przykład Lakers z drugiej części tego sezonu trochę pokazał jak się kończy głośne handlowanie połową składu.

    Można spekulować o co chodziło Jamesowi Hardenowi na konferencji pomeczowej po Game 6 z GSW gdy mówił “we know what we need to do this summer”. Dla mnie była to sugestia w stronę właśnie Moreya, żeby “coś” wykombinował. Zmiany w składzie, zmiana trenera, a co za tym idzie zmiana filozofii samej gry, kto wie. Całkiem możliwe, że Harden już się pokapował, że droga do dynastii nie prowadzi przez rypanie po 50 trójek/mecz. Całkiem możliwe też, że coraz bardziej przeszkadza mu, że tak napiszę, niski stosunek popularności wśród kibiców NBA do jego umiejętności. I czy to nie jest trochę tak, że James Harden byłby dużo bardziej lubiany, gdyby grał w drużynie która gra bardziej kombinacyjnie, ładnie dla oka? Jeśli taka myśl przeszła mu przez głowę, to mamy tutaj gdzieś wielką dramę na horyzoncie w przypadku kolejnej przegranej serii, bo to nie będzie tak, że nielubiący się Chris Paul i James Harden będą grali ze sobą grzecznie do 2022 roku, sezon w sezon dostając baty, ale już nie od tych których ścigali w pogoni za pierścieniem, a od tych którzy w tej budowie mistrzowskiej drużyny właśnie ich przegonili. A to może zaboleć jeszcze bardziej niż porażki z Warriors. Legacy ich obu rozstrzygnie się już wkrótce.

    0