Kajzerek: Sezon w mojej szufladzie

5
fot. AP Photo

Gdybym spytał, które wydarzenia najmocniej odbiły się na przebiegu sezonu 2014/2015, pewnie spojrzelibyście wzrokiem w niebo i kręcąc oczami szukali w pamięci momentów, które jakkolwiek utkwiły. Nie wszyscy byliby w stanie wymienić choćby cztery. Zatem gdy za pięć lat spytam Was, co sprawiło, że zapamiętaliście rozgrywki 2018/2019, odpowiecie?

Ja mam swoją szufladę dla tego sezonu.

— Bezradność LeBrona Jamesa była przytłaczająca. Nigdy wcześniej nie widziałem go w takim stanie, momentami wręcz błagającego o jakikolwiek przejaw życia Lakers. Przenosiny do Los Angeles miały pomóc jemu i jego rodzinie rozwinąć skrzydła. Uruchomiono potężny plan obejmujący karierę Jamesa, karierę jego synów i wszelkie formy działalności biznesowej. Ostatecznie porażka na ligowych parkietach skutecznie przyćmiła całą resztę. W pewnym momencie dało się również odczuć, że LeBrona Jamesa w play-offach brakuje, co w żadnym wypadku im nie sprzyjało.

Każdy moment, każdy kwarta, każdy mecz i każda seria bez jednego z najlepszych graczy w historii sprawia, że potencjalnie tracimy znakomitą opowieść; że teraz mogliśmy zachwycać się wielkością tego gracza. Dlatego tak bardzo jestem wściekły na urazy Kevina Duranta i Klaya Thompsona, do czego wrócę. Brak LeBrona Jamesa w play-offach był dla tej ligi katastrofą i nie powinniśmy mieć wobec tego żadnych wątpliwości. To gość, który trzyma klucze do szafy z zabawkami. Zapewne słyszeliście to wielokrotnie – bez względu na to, jak bardzo nie kibicujesz LeBronowi, nie jesteś w stanie podważyć tego, co znaczy dla koszykówki. Mieliśmy okazję się o tym przekonać.

A Lakers i sezon, który zamienił się w ich własny pastisz? Umówmy się – jeśli Los Angeles Lakers mogli coś spierdolić, to zrobiliby to w sposób koncertowy, jakby fakt, że się z nich śmieją dawał im satysfakcję. Inną sprawą jest narracja narzucona przez media, które na żadnym kroku nie były do końca szczere, radośnie skacząc nad zwłokami tego sezonu Lakers. Niemniej Ani Rob Pelinka, ani Magic Johnson nie wytrzymali ciśnienia, co w przypadku gości o takim stażu pracy w NBA było po prostu nie do pomyślenia. Przykład braku kompetencji, braku spójności myśli i lekkomyślności w każdej chwili przebywania tego zarządu w Staples.

— Czekałem na debiut Luki Doncicia od kilku dobrych lat, więc to coś, co zostanie w głowie na bardzo długo. Oglądanie jego meczów w ACB i Eurolidze było oczekiwaniem na świąteczny prezent. Gdy Doncić założył koszulkę Dallas Mavericks i zaczął grać jak czarodziej, czułeś satysfakcję z możliwości odpakowania czegoś dla ciebie wyjątkowego. Czerpię ogromną przyjemnością z oglądania tego zawodnika i to uczucie bardzo naturalne biorąc pod uwagę, jak inteligentnym jest graczem i jak płynnie wygląda jego “in-between”. Gość o ogromnej świadomości samego siebie, który choć cały szlifuję dojrzałą grę, już teraz sprawia wrażenie gotowego produktu.

Doncić to także świadectwo i poniekąd przykład efektywności europejskiej szkoły, gdy ta ma do czynienia z prawdziwym diamentem. Doncić nie mógł być lepiej przygotowany na swój debiut, a wszystko zawdzięcza temu, że w młodym wieku mógł testować swoje umiejętności w rywalizacji z zawodnikami, którzy doskonale wiedzieli, jak mają go osłabić. Na bardzo wczesnym etapie uczył się omijania pułapek, subtelnego szukania swoich miejsc na parkiecie i przewidywania tego, w jaki sposób rywal będzie chciał odebrać mu komfortową przestrzeń.

Mieliśmy obawy wobec tego, czy jego ciało zniesie rygor NBA; czy w defensywie nie będzie osłabieniem, które rzuci się cieniem na to, co robi w ataku. Dzięki zaangażowaniu i chęci pracy nad całym defensywnym konceptem Mavs, Doncić bardzo szybko pozbawił nas obaw. Nie zmienia to faktu, że w grze wunderkinda nadal jest wiele rzeczy, które po analizie raportu ułatwiają rywalowi sterowanie jego grą. NBA rzuciła Doncicowi bardzo konkretne wyzwanie w jego pierwszym sezonie. Luka ma potencjał do gry na poziomie MVP, dlatego poprzeczka w sezonie numer dwa zostanie zawieszona wyżej. To jego własne Igrzyska.

— Z uwagi na fakt, że kariera Marcina Gortata wygasała w tym sezonie stopniowo, szybko przeszliśmy nad tym do porządku dziennego. Oficjalnie niczego Marcin nie zakończył, ale trudno oczekiwać, by miał podpisać kontrakt, który pozwoli mu zakończyć karierę wyłącznie na przez siebie ustalonych warunkach. Okres spędzony w Los Angeles w głowie Gortata zapewne miał wyglądać zupełnie inaczej. Trafił do drużyny trenera, który na ławce przeżywa drugą wiosnę. Doc Rivers doskonale wiedział co robi, dlatego rotacja mu ufała. To niestety oznaczało, że Marcin musiał iść na ustępstwa, które nie były mu na rękę.

Pojawiło się wiele frustracji wylewanej m.in. w mediach społecznościowych. Trudny okres i nie było go sobie czym zrekompensować. Od dawna sugerował, że rozgrywki 2018/2019 będą ostatnimi w jego karierze, jednak patrząc na zdrowie Marcina oraz produktywność w interwałach, gdy faktycznie regularnie grał, wyglądał jak solidny weteran gotowy pomóc każdej drużynie walczącej o mistrzostwo. Mogę jedynie przypuszczać, że po zwolnieniu z kontraktu szukał dla siebie miejsca, w którym nie musiałby ograniczać się do klepania swoich kolegów po plecach. Ostatecznie takiego miejsca nie znalazł, więc postanowił nie robić niczego na siłę.

Trochę żal, że kończymy(?) to w ten sposób. Marcin nie trafił w okoliczności. Clippers to obecnie świetnie funkcjonująca organizacja, mająca jasne priorytety w kontekście swojego rozwoju. Minuty dla Marcina były dla Riversa kłopotliwe. Na ławce siedział rozgrzany do czerwoności byk z Louisville. Montrezl Harrell nie brał jeńców rozgrywając absolutnie fantastyczny sezon. Nie pomagała także tendencja Riversa do gry small-ballu, co siłą rzeczy ucinało minuty wszystkich z front-courtu. Marcin Gortat napisał w NBA kawał historii i zostanie zapamiętany jako gracz o nienagannej etyce pracy, doskonałym podejściu do dbania o zdrowie, a przede wszystkim jako ten, którego zasłony zatrzymywały najsprytniejszych. Przyjdzie czas, by podsumować tę karierę w sposób, który na to zasłużyła.

— Na sam koniec 2018/2019 zebrał żniwo, które w kolejnych rozgrywkach pozostawi ogromną pustkę. Wracam więc do wątku kontuzji, przez jakie tracimy koszykówkę absolutnie wyjątkowych postaci tego sportu. Dwa tak poważne urazu w dwóch kolejnych meczach to cios, z którego Golden State Warriors będzie się bardzo trudno pozbierać, bez względu na masterplan Boba Myersa. Mówimy o dwójce graczy, których gra jest magnetyczna. Czerpiesz ogromną przyjemność z oglądania w akcji zarówno Klaya Thompsona, jak i Kevina Duranta, dlatego prędzej czy później zdasz sobie sprawę, jak bardzo ci ich brakuje.

Warriors dostali w szczenę i to w sposób nokautujący. Myers nie będzie kwestionował wartości Thompsona i Duranta, bo zapewne przez swoją lojalność wobec tej dwójki jest gotowy dać im maksa nie myśląc na razie o tym, w jakiej będą dyspozycji, gdy za rok staną na nogi. Achilles zostawi w głowie KD poważny ślad. To bardzo wrażliwa postać, zapewne będzie reagował na każdy niepokojący sygnał. Thompson ma w sobie więcej pewności siebie, dlatego przypuszczam, że pozbiera się szybciej. Tak czy inaczej dla obu koszykarzy jest to pauza, po której rozpoczną kolejną część swoich karier, nadal nie wiadomo w trykotach jakich drużyn.

Wściekam się jednak na myśl, że koszykówki musi na nich czekać. Jakakolwiek narracja sugerująca, że to uczyni ich kariery jeszcze bardziej wyjątkowymi jest trywialną próbą zmiany nastroju. Straciliśmy dwie ogromne osobowości tego sportu na co najmniej 9 miesięcy i powinniśmy rzucać z tego powodu talerzami. Zakładam, że wielu z was czuje wobec tych wydarzeń zupełnie inny rodzaj emocji i już dawno zaakceptowaliście rzeczywistość. Ja będę potrzebował chwili, bo to strasznie frustrujące, że historia powtarza się z roku na rok. Tak, tak, tak – kontuzje są częścią sportu, wiemy doskonale. Nie znaczy to jednak, że pozostaje nam jedynie wzruszyć ramionami. AAAAAH!

Poprzedni artykułDraft 2019: Kto zaskoczy?
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (778): Free Agency już trwa

5 KOMENTARZE