Golden State Warriors po raz piąty z rzędu awansowali do finału Zachodu i zapewnili to sobie w meczu numer sześć w Houston pod nieobecność Kevina Duranta.
Golden State @ Houston 118:113 (4-2)
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Zaloguj się jeśli masz już abonament
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Ten team GSW to przypomina trochę sytuację tak jakby się miało kiedyś pierwszą pracę, którą się kochało, ale kasa się nie zgadzała za bardzo, niemniej na zakupach w Biedrze i Lidlu + wino z portugalskiej promocji – robiło Ci z ukochaną cały miesiąc, wakacje raz na dwa lata w Kołobrzegu. Byliście szczęśliwi. Potem zmiana pracy, awans do korpo, tam dostajesz tonę siana, przenosisz się do Wawy, poznajesz jakąś turbo blond, która zamienia Twoją przyjaciółkę z młodości (KD – Bogut), mieszkasz w rezydencji na Powiślu, wakacje w Cabo, Wenezuela ze znajomymi, święta na Malediwach, na promocjach nic nie kupujesz, ale w drodze do domu stajesz po Barolo z 1999 roku w sklepie na Marszałkowskiej. Tylko czegoś Ci brak, tak na dnie serca nie czujesz się super dobrze z tym wszystkim. Do tego nie masz znajomych, wszyscy Cie nienawidzą i po cichu życzą porażki we wszystkim.
I kiedy przychodzi moment, że to wszystko jebnie hukiem, nikt Cie nie lubi, dupa Cię zostawia, chodzą pogłoski o to, że korpo się wywinie z kontraktu z Tobą i budzet ponownie się nie zgadza – nagle masz chwilę prawdy i okazuje się, że dalej dajesz radę po staremu i odzyskujesz blask. Ok, wiek juz nie ten, musisz się bardziej postarać, wino z Lidla to sikacz, ale za to jest przy Tobie stara ukochana (Andrew!) a Ty masz radość życia.
Takich GSW to aż sie chce oglądać, serce mi tak mocno biło z radości po meczu jakby to było 2015. Steph love, Klay love. Glupi Draymond love/hate. No i Andrew, ktory moze niewiele wniosl, ale mi tak pasowal na parkiecie ze hej.
Przepraszam za off ale świetny tekst, dawno czegoś tak dobrego nie czytałem ,😊😉
Piękne, ale wydaje mi się, że za wcześnie zakończyłeś tę historię takim happy endem.
Tak naprawdę – blondyna Cię zostawiła, Ty spędziłeś wspaniały czas ze starą miłością, ale któregoś dnia, kiedy przypadkiem mijacie się z blondyną w drzwiach ona spogląda na Ciebie tym wzrokiem, co wcześniej (zawsze miała na Ciebie sposób).
Finalnie lądujesz z nią w łóżku, wiesz, że to może być tylko ten jeden raz, ale dla tych kilku chwil (mistrzostwo 2019, Durant MVP) wydawało ci się, że warto zrezygnować z miłości życia (legacy).
No kolego, pięknie to opisałeś! Dzięki.
Da się ich lubić bez Duranta
Z Durantem też, to nic trudnego.
Ciężko się oglądało Hardena w tym meczu. Warriors mi się podobali, ich taki Team Spirit jak w 2015.
Dobry mecz Chrisa Paula nie wystarczył. Mam nadzieję, że zagrają w Finale Konferencji z Blazers.
Tak sobie patrzę, to tylko momentami jeszcze czekałem jak Harrison Barnes wejdzie na boisko :)
czytając powyższe: ŻYCIE JEST PIĘKNE
Przynajmniej sobie Harden w czerwcu znowu MVP odbierze ;)
Mike D’Antoni powinien zostać zwolniony i nie wrócić już do NBA jako HC. Jeszcze nie tyle co za samą grę Rockets, a za brak odpowiedniego mentalnego przygotowania drużyny do MECZU O ŻYCIE. To nie jest przypadek, że teamy prowadzone przez niego zawsze nawalają w tym najważniejszym momencie. Brak usprawnień przez całą serię też rzuca się w oczy – nawet jak wypadł KD to bronili tak samo, mimo że na parkiecie było jednego strzelca mniej do krycia, należałoby tutaj podwajać nie tylko Curry’ego ale i Thompsona, którego radzenie sobie z podwojeniami to nieznane wody (kto tam z asystentów odpowiada za obronę HOU? Bo na pewno nie MDA – cały sztab też do wywalenia). Dochodzi do tego jeszcze ogromna przewidywalność tego co za moment zrobią w akcji ofensywnej, czego co mądrzejsze zespoły w NBA po poprzednim sezonie na 65-17 zdążyły się już nauczyć, stąd taki rozczarowujący sezon regularny w ich wykonaniu. Wiem, że bardziej seksowną narracją jest to, że Splash Bro znowu to zrobili, pokonali przeciwności losu i wyeliminowali swojego największego rywala w walce o mistrzostwo, ale to nie Warriors wygrali ten mecz, a Rockets go przegrali grając ospałą (ospałą w meczu o życie…) koszykówkę przez praktycznie cały mecz, nie wykorzystując ewidentnej przewagi, która im się wylosowała mecz wcześniej. Kompletnie kretyńskie straty w 1szej połowie, kiedy powinni ich pozamiatać już do przerwy (Harden pokazał jak można regularnie grać mecze na 35 PPG i mieć z boku wrażenie, że gra chujowe spotkanie) i poddanie walki na deskach (przecież oni nawet nie zastawiali, ogólnie miałem wrażenie, że jak Curry/Thompson oddawali rzut, to goście w czerwonym po prostu patrzyli na obręcz zakładając, że prawdopodobieństwo że wpadnie jest zbyt wysokie, żeby myśleć o tym co się dzieje pod koszem). Im dalej w spotkanie, tym bardziej nie dawała mi spokoju myśl o tym, że brak odseparowania się od GSW przed 4-tą kwartą skończy się dokładnie tak jak się skończyło – Warriors trafią 2-3 trójki w crunchu i bajubaj. Morey już pewnie zrozumiał, że grając tą loteryjną strategią odpalania zjebanych trójek+iso nigdy nie stworzą takiej dynastii jak GSW, mogą co najwyżej wygrać jedno mistrzostwo, jak im się wylosuje, że w odpowiednim momencie te trójki będą po prostu wpadać. Niestety dla nich, nawet jeśli GSW po tym sezonie nie będą już tak dobrzy, to są jeszcze Nuggets i Blazers, zespoły które wg mnie już są z nimi na równi, a za chwilę będą daleko z przodu.
Chciałbym mimo wszystko zaznaczyć, że znaczny wpływ na to co grało Houston miała intensywność gry w obronie Golden State!
Houston zagrało mecz powyżej swojej średniej ORtg. Przegrali defensywą, która pozwoliła na drugi najlepszy – pod względem efektywności – mecz w serii Golden State i to bez KD. 118 punktów u siebie bez CupCake’a? Zasłużyli na rózgę, a nie na majstra.
No panowie, już prawie 12 – wrzucać już Palmę – najwyższy czas! Fajnie byłoby posłuchać absolutnie szczęśliwego człowieka :-)
60mln w kontraktach Paula i Capeli. Lepsi nie będą. Houston, macie problem.
Pieknie sie Curry ta trojka na 90 sek. przed koncem zrehabilitowal za slynnego daggera Irvinga z finalow 2016:)
GSW mogliby sobie i calemu NBA zrobic marketingowy prezent dekady i posadzic Duranta na DNP do konca PO, o ile wczesniej wroci do zdrowia. Bo miśka i tak zapewne by zdobyli i to w pieknym stylu, ktory z powrotem wszyscy chca ogladac – o ile sie Curry nie rozsypie. Oczywiscie malo to wszystko realne, ale historia bylaby zwyczajnie epicka.
Kibicuje Houston historycznie ale jak widziałem te niepotrzebne izolacje, wymuszone rzuty i złe decyzję to nie o takie Houston nic nie robiłem. GSW grało zaskakująco dobrze i widać, że są dobrze prowadzeni. Mike powinien zrezygnować.
Nie macie wrażenia, że Harden to taki koszykarski Messi ? Niby cyferki z meczy i pojedyncze akcje super/extra ale jak przyjdzie najważniejszy mecz to nagle kichaachaaachaa… .
A Jordan to był Lucas Moura.
Glupie porównanie, tak jakbys sledzil kariere Messiego od 2 lat, a z tego co mi sie wydaje facet wygral 3x lige mistrzow i nawet w finalach strzelal bramki.
4xLM, w tym jedna gdy był młody i nie był kluczowy (Ronaldinho).
To nie jest głupie porównanie. Artur ma sporo racji. Messi w ważnych meczach zawodzi i nie jest dobrym liderem. Pod tym względem daleko mu do Ronaldo. Messi może w lidze hiszpańskiej robić co chce z ogórkami i czasem z silnym zespołem, ale w LM słabo. Porównując procent bramek w fazie pucharowej to Ronaldo ma dużo większy niż Messi jak kiedyś widziałem. Messi strzela zazwyczaj wtedy gdy drużyna gra dobrze i jest spoko wynik (patrz pierwszy mecz z Liverpoolem). Zdarzało mu się ciągnąć zespół, ale w tych ważnych meczach zawodzi.
Umiejętności nieziemskie, jednak kapitan kiepski bo głowa w dół i do szatni lub na emeryturę (patrz reprezentacja). Taki ma charakter podobno i już.
Dlatego w ważnych meczach wybrałbym Ronaldo, na mecze mniej ważne ze słabszymi rywalami Messiego.
Jeśli Steph Curry jest przez niemal 3 kwarty 1-8 z gry i część czasu, podobnie jak Draymond, musi spędzić na ławce z powodu fauli, drugim najlepszym strzelcem jest Andre Iguodala a ty grasz praktycznie na remis to wiedz, że igrasz z ogniem.Houston powinno po pierwszej połowie prowadzić przynajmniej 10-15 punktami a zamiast tego urządzili sobie trening, tak jakby to oni prowadzili w tej serii 3-2 i grali na wyjeździe.Wola walki, energia a nawet desperacja była po stronie Warriors.To oni wyglądali jak zespół z nożem na gardle.Sam Kevin Looney miał więcej hustle plays niż cały frontcourt Rockets a zarobi 1/10 tego co Capela.Livingston niewidoczny cały sezon, kiedy sytuacja tego wymagała był gotów.Nawet Bell czy Jerebko nie byli minusowi w swoich minutach.Na koncu to właśnie zadaniowcy zrobili róznicę.Nie Steph, nie Klay bo oni z Paulem i Hardenem grali na remis ale drugi i trzeci garnitur, który dał wsparcie jakiego nie dali role playerzy Houston.Analityka też poszła się jebać bo zostawiany wolno przez całą serię Iggy okazał się najlepszym strzelcem za 3 w tej serii.Trudno nawet mieć pretensje do CP3 i Brody za to spotkanie bo ich występ wytrzymuję próbę oka a statystyki to potwierdzają.Zawiedli chyba właśnie na poziomie zaangażowania i bojowości zbytnio zawierzając w kolegów.A Ci, jak to się gościom na minimalnych kontraktach zdarza, nie wytrzymali presji.
No ale jak to GSW zagrali z nożem na gardle, jak to Looney tyle hustle plays i ława Warriors plusowa, a Rockets niezaangażowani i niebojowi? Już nie: “Rockets ich zjedzą i wysrają bo są głodni a Warriors najedzeni leżą na parapecie jak tłuste koty.”? ;)
A tak serio, to z tymi minutami i plusami to nie do końca tak. Cała pierwsza piątka Rakiet była w tym meczu na minusie, a cała pierwsza piątka GSW 0 lub plusowa. Żeby było śmieszniej, wszyscy czterej zmiennicy Houston byli na plusie. Nie zagrali dużo, ale takie są fakty. Może gdyby jednak zaufano im więcej, inaczej by to wyglądało? Ja się natomiast tak w ogóle pytam, gdzie był Nene i Manimal. Capela w tej serii ssał grubo, ale i tak piłował 30 minut na mecz. Obaj wymienieni grali bardzo dobrze w swoich minutach w regular season i co? Faried zagrał w serii 5 minut, a Nene 44, choć w tym czasie był 7/7 z gry, miał 7 ofensywnych tablic i był plusowym zawodnikiem, który potrafi cokolwiek zakozłować i przede wszystkim stworzyć sobie rzut. Może trener Pringles ma umowę, że jak Szwajcar gra, to Lindt wysyła skrzynie czekoladek? A tak w ogóle, to Houston samo sobie winne. Było wiele sytuacji w tej serii, kiedy tylko prosiło się puścić piłkę w ruch i będzie dobrze. Pokazali tyle razy, że potrafią to robić, a Golden często robiło słabawe pułapki w podwojeniach, albo bardzo nędznie po nich wracali do krycia 1vs1 i co? Ni chuja! ISO, ISO, ISO – najlepiej od momentu jak się w spokoju ustawimy 5vs5. Trójki to już komedia totalna. Było miejsce na rzut, to się czasem zawieszali i nie rzucali, bo lepiej jeszcze pokozłować. Nie było miejsca, bo Warriors kryli nos w nos i tylko mijać – trójka przez ręce. Zupełnie jakby mieli złośliwego wirusa, który w losowym momencie odpala tróję, bez względu na sytuacje na parkiecie. Gra w obronie, to temat na licencjat pod tytułem: “Dlaczego oglądając Rockets defense w półfinale konferencji, z żalu pękają oczy.”
Golden byli do wyjęcia z przysłowiowym palcem w d…., ale z odrobiną mózgu i serca. A dla GSW szacunek (tfu! tfu!) za to, jak zabawili się z obroną Rockets dzisiaj i że im się jajka nie skurczyły po kontuzji KD.
Wow, znów znalazłeś moją wypowiedź sprzed 3 tygodni i starasz się ja wpasować w dzisiejsze ramy czasowe?Jeszcze nie odpisałeś mi po ostatnim Twoim komentarzu gdzie ponoć twierdziłem 2 lata temu, ze Warriors będą lepsi od Duranta.Nadal nie możesz znaleźć tych wypowiedzi?Uwielbiam Twoje wyciąganie komentarzy, które tyczyły się zupełnie innej sytuacji i innej serii.Warriors w pojedynku z Clippers grali słabo, bojaźliwie więc na tamtą chwilę nie wyglądali na zespół lepszy niż Rockets.I tego tyczył się ten komentarz.Nie sytuacji przed meczem numer 6 żeby go teraz wypominać.
Co do meczu, to czemu nie grali Nene i Faried odpowiedzią jest właśnie dyspozycja Capeli.Warriors praktycznie wyłączyli grę dwójkową pary Clint – Harden a granie dłuższych minut i bronienie pick’n’rolli kimś z dwójki Faried/Nene raczej nie skończyłoby się w tej sytuacji dobrze.Już bardziej brakowało dobrej gry House’a, Shumperta, Greena.Ławka GSW w przebiegu całej serii praktycznie była ogrywana przez ławkę Rockets.Do meczu numer 6 rezerwowi Rockets prowadzili w punktach 95 do 53 i mieli przewagę w każdym, pojedynczym meczu żeby mecz numer 6 przegrać 33-17.W tak wyrównanej serii to zdało się zrobić różnicę.Właśnie te hustle plays i walka o każdą piłkę Looneya, dobre rzuty Livingstona, minuty Jerebki i Bella, które pozwoliły utrzymać wynik na starcie drugiej kwarty.W Golden State mecz chcieli wygrać wszyscy, w Rockets chyba tylko Tucker i CP3 bo nawet Harden człapał w końcówce jakby był pogodzony z porażką.
Do meczu jeszcze trochę, to coś odpiszę.
Całość Twojej tamtej wypowiedzi była taka:
“Warriors wygrywają tę serię jedynie talentem.Na poziomie energii, zespołowości i chęci są daleko w tyle w porównaniu z Clippers.W poprzednim spotkaniu LAC byli w grze praktycznie do samego końca, teraz tej wygranej nie dali sobie odebrać.Nie widać w nich tego co było solą tego zespołu – ruchu piłki, ścięć, szybkiego ataku.Są za to kolejne izolacje dla Duranta czy Klaya.Damy piłkę w ręce KD i jakoś to będzie.Otóż nie będzie, Rockets ich zjedzą i wysrają bo są głodni a Warriors najedzeni leżą na parapecie jak tłuste koty.”
GSW, pod względem ratingu ofensywnego, zagrali serię z Clippers zdecydowanie powyżej swojej średniej z sezonu. Rzucali na skuteczności 50 ogółem i 40 za 3, a do tego ponad 31 asyst na mecz. Cała pierwsza piątka w double figures, a ława rzucała ponad 25 punktów na mecz. Clippers wygrali dwa mecze w tym jeden całkowicie na ostrzu noża, kiedy był dzień konia i wszystko wpadało, a w pozostałych czterech zostali rozsmarowani po parkiecie, co Ty komentujesz, że Warriors wygrali to tylko talentem i izolacjami na KD i Klaya grając niezespołowo (Fun fact: czterech graczy z pierwszej piątki GSW miało w tej serii średnio w okolicach 5 lub więcej asyst!!!) i są tłustymi kotami do pożarcia. Bullshit, że zęby bolą i nie wiem co Ty oglądałeś za serię, ale raczej nie tą. Clippers szczęśliwie podnieśli się dwa razy po liczeniu, ale generalnie dostawali w pysk dzwon za dzwonem.
“Warriors w pojedynku z Clippers grali słabo, bojaźliwie więc na tamtą chwilę nie wyglądali na zespół lepszy niż”
Noooo…. Strasznie słabo i bojaźliwie, reszta w komentarzu powyżej.
Nie wiem też co się Tobie nie zgadza i co się wzburzasz o cytat z Ciebie. Co mnie obchodzi, że był trzy tygodnie temu czy ileś. Sprawa wygląda tak, że pod koniec (dobrej) serii GSW napisałeś, że jest nędza (naprawdę nie wiem, na podstawie czego) i że rakiety ich zdemolują. Co się wydarzyło, to widzieliśmy. i odnoszę się do tego komentarza i wyniku serii, a nie samej G6. Napisałeś piramidalną głupotę i teraz tradycyjnie odwracasz kota ogonem (nomen omen tłustego).
W dodatku jak na siebie, to akurat z Rakietami zagrali trochę słabawo momentami, a i tak wystarczyło, żeby odprawić ich w 6 meczach, w tym decydującym z resztą bez Duranta. Faktem jednak jest, że Rockets podawali pomocną dłoń swoją grą i trenerem, ale to już ich problem.
Co do osiągnięć ławy, to znowu walisz kulą w płot. Ławka Warriors wypunktowała ławkę Rockets 33-17?
No bardzo dziwne, skoro ławka GSW grała 80 minut, a HOU 50 :)))))) I do tego właśnie się odnosiłem, że należało im zaufać bardziej, bo oni nie zawiedli. Grali w tej serii OK i byli wszyscy w tym meczu plusowi (szkoda, że tylko 4 i tak krótko), wbrew temu co pisałeś, że nie podołali kiedy im za bardzo zaufano. To Pringles nie podołał i nie wiem dlaczego. A do Nene i Manimala, to nie rozumiem o co Tobie chodzi. Nene grał dobrą koszykówkę w ograniczonych minutach (6 występów, 5 plusowych) i nie dano mu rozwinąć skrzydeł, a Fariedowi nie dano się wykazać w ogóle. Capelę może i wyłączono, ale ssał niesamowicie a i tak niestety grał (i tu wracamy do tematu ławy), więc chyba można było przetestować innych, nieprawdaż?
Ty te liczby co wyciągasz i swoje komentarze do spotkań jakkolwiek analizujesz, czy wyciągasz je bez kontekstu jak Tobie pasują plus niezawodny test oka?
Co do szukania tamtej wypowiedzi, to nawet chciałem, ale wyszukiwarka nie ogarnia. Gdybyś Ty jednak miał dostęp, to ja bardzo chętnie to zobaczę. Reszta Twojego posta nie wymagała żadnego komentarza, więc go nie było.
A i jeszcze na koniec kolega Torqemada popełnił taki komentarz, który wpadł mi w oko:
Zadziwia mnie trochę ten optymizm, że Houston łatwo ogra GSW. Moim zdaniem GSW poziom zaangażowanie dostosowuje do przeciwnika, czy też swojego wyobrażenia o tym na ile jest on dla nich zagrożeniem. Nadal będą faworytem w meczu z Houston, sprężą sie na przeciwnika, który jest chyba największym rywalem dla nich w tej lidze i pewnie (niestety) wygrają.
Mądrego to i miło posłuchać jak mawiał klasyk.