Przed nami ostatni w fazie zasadniczej pojedynek drużyn, które rok temu spotkały się w Finale Zachodu i które już wkrótce ponownie mogą zmierzyć się w bezpośredniej walce o awans do wielkiego Finału. Ten scenariusz znowu wydaje się być najbardziej prawdopodobny, a przecież jeszcze wcale nie tak dawno temu mało kto dawał szasnę Houston Rockets na powrót do Finałów Konferencji. Nie byli już tą samą drużyną co poprzednio, długo mieli problemy, ale teraz są najgorętszym zespołem całej NBA, przesunęli się na trzecie miejsce i mogą jeszcze zaatakować sam szczyt tabeli. Znowu wyglądają jak najpoważniejszy rywal na Zachodzie dla obrońców tytułu, tym bardziej, że weszli w głowy Golden State Warriors i dzisiaj mogą to przypieczętować sweepem.
(45-21) Golden State @ (42-25) 3w4 Houston 2:30
Poprzednim razem Warriors odwiedzili Houston na początku sezonu, tuż po pamiętnej awanturze między Kevinem Durantem i Draymodnem Greenem, bez Stephena Curry’ego i oberwali blowoutem. Dzisiaj znowu będą osłabieni, ponieważ nie zagra KD, który skręcił kostkę w ostatnim meczu. Ale to nie będzie wystarczające usprawiedliwienie dla ewentualnej porażki (to szansa, żeby pokazać, że mogą sobie poradzić bez Duranta), po tym jak Rockets nieco ponad dwa tygodnie temu pokonali ich w Oakland mimo nieobecności Jamesa Hardena. Tamtym meczem rozpoczęli trwającą nadal serię 9 zwycięstw. Wcześniej natomiast to właśnie na parkiecie w Oracle Arena Harden miał swój najbardziej pamiętny moment sezonu, rzucając niesamowitego game-winnera w dogrywce.
Rockets mocno się teraz rozpędzili, tymczasem Warriors wpadli w dołek i przegrali już sześć z 10 meczów. Podczas gdy Rockets przypomnieli o swojej obronie i mają piątą najlepszą defensywę w trakcie obecnej serii, Warriors w tych 10 poprzednich spotkaniach zanotowali ósmą najgorszą. Dopiero co doznali kompromitującej porażki z najgorszymi na Zachodzie Suns, a wcześniej zostali rozjechani przez Celtics i to wszystko na własnym parkiecie. Zawodzi ich obrona, ale też i ich lider, bo odkąd Stephen Curry tuż po ASW trafił 10 trójek, w kolejnych meczach jego skuteczność zza łuku wynosi tylko 33%.
Warriors znowu wyglądają jak ta znudzona długim sezonem drużyna, która chce tylko jakoś dotrwać do playoffów. Przypomnijmy, że rok temu kończyli fazę zasadniczą bilansem 7-10, ale potem to nie miało większego znaczenia i zgodnie z oczekiwaniami obronili tytuł. Teraz może się to powtórzyć. Ale wtedy też Rockets przyłożyli im nóż do gardła i teraz coraz bardziej wydaje się, że znowu będą mogli to zrobić. A może tym razem Chris Paul będzie zdrowy i nie spudłują miliona trójek w Game 7…
Póki co, Rockets mogą jeszcze zagrozić im walce o pierwsze miejsce. Jeśli dzisiaj wygrają przybliżą się na 2.5 meczu, a i tak mają już tie-breaker.
Ta walka w czołówce Zachodu może być kolejnym ciekawym elementem ostatniego miesiąca fazy zasadniczej, ale coraz bardziej wydaje mi się, że jedna istotna kwestia tego sezonu jest już niemal rozstrzygnięta. Mianowicie wyścig po MVP. Dla mnie Harden od dawna był faworytem, a teraz gdy Rockets pną się w górę Zachodu, jego kandydatura tylko się umacnia. Oczywiście to Giannis Antetokounmpo nadal jest liderem najlepszej drużyny i dalej gra fantastycznie, a Paul George zapracował sobie na pewne trzecie miejsce w tej rywalizacji, ale nawet im trudno równać się z tym, co robi Harden.
Nie chodzi tu tylko o te historyczna osiągnięcia, które robią nagłówki, ale trudno przejść obok nich obojętnie, zwłaszcza, że nabierają one jeszcze większego wydźwięku, kiedy przekładają się na zwycięstwa. Ta rewelacyjna seria 32 meczów na co najmniej 30 punktów zapisała się jako druga najdłuższa w historii NBA, ale przede wszystkim była przełomowym momentem dla sezonu Rockets. Harden wziął drużynę na swoje barki, wyciągnął ją z dołka, w którym byli na początku, pomógł przejść przez trudne momenty problemów zdrowotnych i wyprowadził na tory, po których obecnie pędzą w górę tabeli. Od czasu gdy byli trzy mecze na minusie mają bilans 31-11, gorszy tylko od Bucks w tym okresie, ale nie umniejszając nic świetnym Bucks, Rockets robią to na dużo silniejszym Zachodzie. W trzy miesiące sytuacja drużyny zupełnie się odwróciła, a wszystko dzięki fantastycznej grze Hardena, który obojętnie kogo miał do pomocy, prowadził ich do kolejnych zwycięstw. Obojętnie czy miał obok siebie Chrisa Paula i Erica Gordona czy Austina Riversa i Danuela House’a; czy mógł liczyć na zasłony rollujacego Clinta Capeli, czy musiał sobie radzić bez niego. Rockets wygrali 21 razy w czasie tej 32-meczowej serii (65.6% zwycięstw to poziom top-5 ligi w przekroju sezonu), mimo że trzech pozostałych najlepszych zawodników drużyny opuściło łącznie 42 mecze w tym czasie. Jedynym starterem, którego Harden miał wtedy zawsze obok siebie był PJ Tucker, a poza tym aż 10 różnych zawodników Mike D’Antoni wystawiał w pierwszej piątce, włączając w to dopiero co pozyskanych Riversa i Kennetha Farieda, a także House’a, który ostatnie tygodnie spędził w G-League, czy Gary’ego Clarka. Harden robił swoje i wygrywał niezależnie od tego z kim grał. Dla porównania, Antetokounmpo jest w dużo bardziej komfortowej sytuacji, bo w Milwaukee wszyscy starterzy łącznie do tej porty opuścili tylko 15 meczów.
Średnia 36.2 punktów też oczywiście robi wrażenie. Pewnie do końca sezonu nie utrzyma jej na aż takim poziomie, ale w tym momencie to druga najwyższa w kategorii nie-Wilt Chamberlain, tylko za 37.1 Michaela Jordana z 1987 roku. Trzeba też pamiętać, że od początku lat 90-tych jedynie Kobe Bryant raz przekroczył pułap 35 punktów na mecz. Harden może być drugi, a do tego zalicza średnio 4.8 celnych trójek, 11.3 wizyt na linii, 6.5 zbiórek, 7.5 asyst i najlepsze w karierze 2.1 przechwytów. To wszystko ma znaczenie, ale Harden jest MVP nie ze względu na te cyferki, ale dlatego, że robi tak fantastyczne cyferki będąc prawdziwym liderem drużyny. To właśnie jako lider najbardziej zaimponował i to jego liderowanie w tym sezonie najbardziej zasługuje na określenie most valuable. Za to jak wyciągnął Rockets z kryzysu, przeprowadził przez plagę kontuzji i doprowadził do czołowych miejsc na Zachodzie. Po tym słabym starcie i przy długich nieobecnościach Paula i Capeli nie byłoby wcale wielkim zaskoczeniem gdyby teraz walczyli o to, żeby w ogóle dostać się do playoffów. Ale na szczęście mieli Hardena. Lidera, który ich pociągnął. A pamiętamy, że mówimy o zawodniku, w którego liderowanie jeszcze nie tak dawno temu niemal wszyscy powątpiewaliśmy.
(31-37) Orlando @ (28-39) Washington 0:00
Wizards jeszcze trzymają się w wyścigu o playoffy i teraz przed nimi kluczowy moment, który może przesądzić o tym, czy będą mogli realnie zawalczyć o awans. Obecnie są na 11. pozycji, mając 3.5 meczu straty do miejsc gwarantujących playoffy, a dzisiaj i w piątek (Hornets) zmierzą się z drużynami, które znajdują się tuż przed nimi w tabeli. Wygranie tych pojedynków może przesunąć ich tuż za ósemkę. A co bardzo istotne, oba te mecze rozegrają na własnym parkiecie (wygraną z Kings rozpoczęli serię 5 kolejnych spotkań w Waszyngtonie), gdzie mają szósty najlepszy bilans na Wschodzie (20-12).
Magic przegrali trzy z czterech meczów i dzisiaj mogą być bez Aarona Gordona (żebra).
(34-32) 3w4 Detroit @ (31-35) Miami 0:30
Kolejny ważny pojedynek w walce o ostatnie miejsca w playoffach na Wschodzie.
Rozpędzeni Pistons bardzo mocno oberwali na Brooklynie, ale była to dopiero ich trzecia porażka w ostatnich 15 meczach (wszystkie na wyjazdach). Cichym bohaterem tej znacznie lepszej gry ekipy z Detroit jest Ish Smith. Z powodu kontuzji opuścił on większość grudnia i dużą część stycznia, co bardzo osłabiło ławkę Pistons, która została z Jose Calderonem jako jednym zmiennikiem na pozycji rozgrywającego. Natomiast kiedy Smith wreszcie się wyleczył i wrócił do gry, Pistons rozpoczęli tę obecną gorącą serię. Jeszcze w styczniu ich rezerwowi byli średnio minus-5.4 punktów na sto posiadań, natomiast od lutego ten wskaźnik wynosi już plus 2.2. Ish zalicza średnio 8.7 punktów i 3.5 asyst, co nie robi wrażenia, ale w przekroju całego sezonu to właśnie on jest najbardziej plusowym zawodnikiem drużyny (NetRtg 6.0). Natomiast różnica bilansu Pistons w meczach, w których mają go do dyspozycji (24-16), w porównaniu z tym, gdy nie gra (8-18) jest naprawdę niesamowita. X-faktor.
W Heat pod znakiem zapytania jest występ Josha Richardsona (ścięgno udowe).
(36-33) Brooklyn @ (41-26) Oklahoma City 0:00
Od momentu gdy tuż po ASW zdobył 45 punktów, Paul George opuścił trzy mecze z powodu urazu barku, a w sześciu, które rozegrał zdobywał średnio tylko 20.8 punktów przy fatalnej skuteczności 29% z gry i 22% za trzy. Ale podczas gdy jego rzuty przestały wpadać, Russell Westbrook systematycznie poprawia swoją skuteczność na dystansie. Od początku sezonu, z każdym kolejnym miesiącem trafia coraz lepiej i po tym jak lutym było to jeszcze kiepskie 30.5%, w marcu aż 38.8% jego trójek wpada do kosza. Jak tak dalej pójdzie, w playoffach będzie w ogniu.
(28-40) Memphis @ (23-45) Atlanta 0:30
Na początku rozgrywek przez chwilę mogło się wydawać, że to może być ten sezon, w którym Mike Conley doczeka się wreszcie debiutu w All-Star Game. To się nie wydarzyło, ale teraz, gdy Grizzlies już o nic nie grają, Conley znowu przypomina, że jest zawodnikiem kalibru All-Star i doczekał się pierwszego w karierze tytułu dla Zawodnika Tygodnia na Zachodzie. Został wyróżniony po tym jak poprowadził Grizzlies do trzech kolejnych zwycięstw zaliczając średnio 31.3 punktów, 56% za trzy, 4 zbiórki i 7.7 asyst. Do tego był clutch i dominował w czwartych kwartach, w których uzbierał łącznie aż 46 punktów przy 15/20 z gry.
Patrząc na obecną grę Conley’a jeszcze bardziej szkoda, że nikt nie zrobił po niego wymiany przed trade deadline i nie będzie mu dane powalczyć w playoffach.
(37-29) Utah @ (16-52) Phoenix 3:00
Jazz przegrali trzy z czterech meczów i spadli na ósmą pozycję, ale w Salt Lake City nie muszą obawiać się, że ich drużyna teraz do samego końca będzie walczyła o zapewnienie sobie awansu. Jazz zaraz powinni poprawić swoją pozycję w tabeli, ponieważ przed nimi niezwykle łatwy terminarz i szansa na mocny finisz sezonu.
Suns co prawda ostatnio spisują się zaskakująco dobrze, ale na początku lutego Jazz rozbili ich różnicą 28 punktów. To będzie pierwsze z trzech spotkań z najgorszą drużyną Zachodu jakie Jazz mają jeszcze do rozegrania i w najbliższych 14 meczach zmierzą się głównie z nie-playoffowymi zespołami. Ich najgroźniejszymi rywalami będą Nets i Kings.
Elegancka i w mojej ocenie w pełni zgodna z prawdą laudacja dla Hardena. Dzięki Adam!
Prośba/pytanie do ekipy 6G, czy ktoś posiada info/staty:
– który zespół gra najwięcej spotkań przeciw zespołom, które są B2B, oraz który najmniej?
– który zespół wymusza najwięcej fauli ofensywnych w paint?