Toronto Raptors wtorkowej nocy zapukali, otworzono im, weszli i przeszli się po nr 5 obronie NBA. W tym samym czasie potrafili wyglądać wciąż może jeszcze rozczarowująco jako tylko kolekcja różnych styli i części, ale i jednocześnie przerażająco na myśl o tym czym mogą się stać.
Cóż, Raptors niczym Patriots dominują u siebie swoją dywizję 30-0 od grudnia 2015 roku (Celtics, 76ers, Knicks, Nets). 128:95 z Bostonem nie było więc niczym nowym. Nowością było jednak to, że po raz pierwszy mogliśmy zobaczyć w jaki sposób ten team Raptors, wzmocniony w trade deadline Marcem Gasolem (i Jeremy’m Linem) i będący w niemal perfekcyjnym zdrowiu (nie grał tylko Fred VanVleet) matchupuje się z drużyną, którą wciąż uważam za team-to-beat w Konferencji Wschodniej (2-2 skończyła się sezonowa seria Raptors i Celtics).
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
Niech sobie przypomną jak grali pod koniec ubiegłego sezonu i w play off, bez tych dwóch gwiazd.
Pewnie pamiętają. Tylko te gwiazdy przeszkadzaja
Oooo właśnie to!!!
Może na Celtics trzeba spojrzeć bardziej pesymistycznie. Potraktować poprzednie Play-Offy nie jako wystrzał talentu młodzieży ale fart. Bucks w sumie nie mieli trenera tylko “jakieś” zastępstwo do końca roku, a skończyło się w siedmiu meczach. 76ers ok przeszli się po nich, mają na nich patent. Walczyli z Cavs ale to przecież, podobno najgorsza drużyna w jakiej grał James.
Może Tatum nie ma tak wysokiego sufitu jak się wydaje, Brown jest dobrym, inteligentnym zawodnikiem ale nic poza tym (że nie będzie gwiazdą bliżej mu np. do Shauna Battiera). Rozier może złapał ogień tak jak się zdarza zawodnikom w niektórych momentach kariery patrz Salomon Hill czy Reggie Jackson ale to wszystko, najlepsze już było. Dołożyć do tego Hayworda, którego zatrzymała kontuzja. Irvinga który jak dobrze pamiętam to bez LeBrona nie był w PO (zdrowy). Smart czasami jest Tonym Allenem a innymi Lancem Stephensonem. Morris to był ten gorszy z braci.
Fartem nie wygrywa się konferencji i nie dochodzi do jej finałów i to bez dwóch all-starów. W tym roku jest ewidentny problem z chemią, ale wygląda na to, że chyba już tego w tym sezonie nie ogarną.
Miejsce na rozwój potrzebne od zaraz.
A czy to nie jest wina Stevensa, ze rzuty oddaje malo efektywny Smart zamiast lepszego Tatuma?