Udało mu się wyrwać z szeregu graczy, których proces dorastania wypalił i zostawił z oparami. Na D’Angelo Russella transfer podziałał dokładnie tak, jak życzyli sobie tego Sean Marks i Kenny’ego Atkinson – tworzący bardzo skuteczny duet. Russell jest pierwszym wychowankiem Ohio State od Michaela Redda, który został powołany do Meczu Gwiazd. Minęło zatem piętnaście lat. To bardzo konkretne osiągnięcie, które podkreśla znakomity sezon zawodnika w Nowym Jorku.
Po wszystkim, co spotkało go w Los Angeles, tego rodzaju odrodzenie nosi znamiona dobrej koszykarskiej historii. Pod okiem Atkinsona – słynącego ze swojej ręki do wychowywania nieokiełznanych z potencjałem – Russell pozwolił odejść demonom i skupił się na talencie. Wyszło mu to na dobre. Brooklyn Nets wyszło to na dobre. W bieżących rozgrywkach przedstawili się jako drużyna, która dobrze zaplanowała swoją przebudowę, a wśród tylu GM-ów pochłoniętych tym zadaniem, jest to bez wątpienia sztuka warta odnotowania.
Russell zaczął dorastać do hype’u, który roztoczył się wokół niego zaraz po drafcie i który pękł gwałtownie, gdy przycisnął go ciężar oczekiwań w Los Angeles. Transfer w oczach wielu przypiął mu łatkę busta, ale D’Angelo podniósł się z kolan i zaczyna ambitną wspinaczkę.
Jakiś czas temu trener Atkinson w starciu z Boston Celtics posadził go na ławce. Stare nawyki wróciły jak skruszona dziewczyna – brak kontroli nad własną grą, złe decyzje i opieszałość, która pozwoliła C’s na cztery posiadania szansy podbicia swojego prowadzenia. Head-coach mówił po wszystkim, że w ten sposób przekazał Russellowi kolejną lekcję. Młoda gwiazda Nets w komentarzu do sytuacji wybrała rozsądek zamiast przekory.
– Bez względu na to, jaka jest decyzja trenera, jestem cały czas z nim. Zaprowadził nas już bardzo daleko, więc po prostu mu ufam. Czasami zapominam, że powinienem przewidywać wydarzenia – mówi wychowanek Ohio State.
Od 1977 roku, gdy NBA zaczęła uwzględniać w swoich statystykach straty, tylko trzynastu graczy miało sezon, w którym dwukrotnie notowało linijkę +30 punktów, +7 asyst i zero strat. Od połowy grudnia Russell zrobił trzy takie mecze.
Wiele rzeczy w jego grze wygląda zjawiskowo. Dynamikę wzbogacił o skuteczność, a to przekłada się na obraz lidera gotowego wziąć na swoje barki odpowiedzialność za drużynę. Spośród wielu rzeczy – kontrola tempa na koźle, pick-and-rolle, korzystanie z zasłon off-ball, najwięcej spektakularności widać w tych Harden-esque pull-up jumperach, które często wpadają przez ręce zdesperowanych obrońców. W styczniu trafiał 60.3 true-shooting %, co jest liczbą wyróżniającą elitarnych guardów.
To w zasadzie pull-up jumpery uczyniły D’Angelo All-Starem. Z szorstkich i pozbawionych pewności siebie uczynił gładkie i przesiąknięte morderczą skutecznością. Wystarczy eye-test by dostrzec zmieniającą się wokół zawodnika dynamikę. Jego wysoka dyspozycja zaczęła zwracać coraz większą uwagę obrońców i na to rosnące wyzwanie Russell zareagował rozszerzoną świadomością. Nie zamknął się wyłącznie w tym, co działało, gdy jeszcze nie był czerwoną kreską w raportach skautingowych. Zaczął szukać rozwiązań czyniących go elastycznym dla systemu i problematycznym dla rywala. Między innymi zwiększył średnią asyst i częstotliwość gry w pick-and-rollu jako podający. To on w dużej mierze odpowiada za tempo, w jakim grają Nets.
Ale skoro już słodko było, czas na kilka gorzkich faktów. Russell ciągle jest graczem, który ma tendencje do uciekania od wszelkiego kontaktu. To sprawia, że zamiast wrzucić drugi bieg i wykorzystać szybkość do sforsowania obręczy, decyduje się na trudny jumper z odchylenia, który w zasadzie nie ma sensu i znacząco obcina szanse na skutecznie zakończenie posiadania. Niewykluczone, że Atkinson ma już na to plan.
Brak agresji, to także niskie przełożenie gry z piłką Russella na jego procent rzutów wolnych. Takie zachowanie sprawia, że problem staje się dla przeciwnika bardzo transparentny i pomaga mu dostosować taktykę. Suma sumarum niechęć do gry w kontakcie jest poważnym zagrożeniem dla dalszego rozwoju 22-latka. Tym bardziej, że swoje piętno zostawia także na podejściu do zadań w defensywie.
Atkinson wyrywa włosy z głowy, gdy widzi jak bardzo Russell oszczędza po tej stronie energię. Rzadko pomaga, rzadko komunikuje i przejawia niechęć, gdy rywal wymaga od niego konkretnej reakcji. Zatem w tej całej dojrzałości jest kilka wyrw, m.in. dotyczących pojęcia o punktach, które Russell zeruje, gdy po udanym posiadaniu w ataku nie ma ochoty na obronę. Z Russellem na parkiecie Nets mają rating poniżej ligowej średniej, więc to nadal wielki sygnał ostrzegawczy.
– Tak wiele w życiu mnie spotkało, że w zasadzie nie wiedziałem, jak to jest być profesjonalistą – mówi Russell w ostatniej rozmowie z New York Daily News. – Od jakiegoś czasu jestem tym pochłonięty. Widzę, jak wszyscy pracują dla dobra nie samych siebie, lecz dla dobra drużyny. […] Ciężko mi wyrazić moją wdzięczność Nets. Stworzyli kulturę wychowywania – dodał.
To z kolei bardzo rzeczowa laurka pracy wykonanej przez Kenny’ego Atkinsona. Zanim wyszedł z gabinetu na parkiet, rozwinął strukturę, dzięki której wszystko ma swoje miejsce i dzieje się naturalnie. Atkinson podkreśla, że Russell przyjechał do nich pozbawiony autorytetu i mający bardzo rozmydlone pojęcie o tym, jak powinien funkcjonować w ramach profesjonalnej kariery. Był mimo wszystko otwarty na wszelkie lekcje i to pomogło sztabowi podjąć decyzję o zainwestowaniu w niego swojego czasu i wysiłku.
W sztabie Atkinsona są także Jacque Vaughn i Pablo Prigioni – dwóch były guardów, których profesjonalizm wyróżniał się ponad całą resztę. Zatem trafiając do Nets Russell znalazł się w koszykarskiej akademii, gdzie każdy udzielał mu skoordynowanych lekcji, bez pozostawiania czegokolwiek przypadkowi. Na dobre powinna mu wyjść szczególnie praca z Vaughnem. Ten był defensive-minded guardem, co samo w sobie stanowi odpowiedź na potrzeby Russella.
Trenerzy chwalą 22-latka także za poprawę swoich nawyków żywieniowych oraz podejścia do zakonserwowania ciała. Brak odpowiedniego wychowania w tym aspekcie przejawiał się w przypadku Russella także w lekceważącym podejściu do regeneracji. Teraz udało mu się przypisać do swojej rutyny zdrowe nawyki, które przy charakterze indywidualisty i show-mana są bez wątpienia godne podziwu. Swoją drogą Nets stworzyli bardzo efektywny zespół trenerów przygotowania fizycznego. Pod kątem kondycji ustalają standardy dla reszty ligi.
Światło padło na Russella zwłaszcza po kontuzji Carisa LeVerta. Wychowanek Michigan do czasu feralnego urazu także rozgrywał dla Nets bardzo dobry sezon. Jego kontuzja przełożyła na D’Angelo ciężar gry, ale w tym samym czasie zapewniła większą widownię. Dla niektórych nadal będzie gościem, który wkopał kolegę, ale zmazuje tą plamę w najlepszy możliwy sposób. Naszą uwagę przekierował na koszykówkę, co oznacza, że odniósł pierwszy poważny sukces.
Tymczasem wokół Nets da się wyczuć ducha San Antonio Spurs. Atkinson jest produktem drzewa Gregga Popovicha i dotąd nie miał problemów z implementacją metod stosowanych przez swojego mentora w nowym środowisku. Niektórzy wspominają jego nazwiska w rozmowach o COTY. Ale Kenny Atkinson potrzebował D’Angelo Russella tak bardzo, jak D’Angelo Russell potrzebował Kenny’ego Atkinsona. W tym sezonie obaj panowie potwierdzają swoją reputację tudzież umiejętności, z jakimi od początku chcieli być w Brooklynie utożsamiani.
Los Angeles kusiło Russella swoim blichtrem i ten nie był w stanie przetrwać trudnej próby w tak młodym wieku. Przeprowadzka do Nowego Jorku na nowo zbudowała w nim pewność siebie i pomogła oczyścić głowę z przykrych doświadczeń pierwszych lat kariery. Ostatnie miesiące spędzone pod czujnym okiem Atkinsona, który pomagał Russellowi na każdym kroku, pobudziły w zawodniku wszystko, co stricte koszykarskie – instynkt, zmysły i ambicje.
“[…] it’s a D’Angelo story, but it’s a great team story.” – Kenny Atkinson.
Koniec końców okazuje się, że Russell po prostu potrzebował wskazania mu konkretnego kierunku. Aktinson poradził sobie z tym zadaniem po profesorsku, przy okazji zapewniając sobie solidnego sojusznika już na parkiecie. Na próżno było szukać D’Angelo w ostatnim rankingu TOP 100, a za dwa tygodnie zagra w Meczu Gwiazd. Latem natomiast trafi na rynek wolnych agentów jako zastrzeżony gracz. Obie strony wiele sobie zawdzięczają, więc porozumienie powinno być kwestią czasu. Aczkolwiek NBA jest pełna niespodzianek, więc przyszłość Russella – także finansowa – będzie bardzo palącym tematem rozmów w społeczności Brooklyn Nets za 3…2…1…
To samo pewnie będzie z Ingramem i Lonzo po wytransferowaniu. Chociaż najbardziej obawiam się tego kim może stać się Mykhailiuk w Detroit bo jak w ciągu 2-3 lat zacznie zdobywać 20pkt na mecz to będzie kolejna krecha na karierze Magica jako GMa.
Wciąż nie All Star. Minusowy obrońca, a na Zachodzie Luka, Mitchell i Gobert pominięci. Pora znosić konferencje.