Flesz: Pierwsze strony naszych miast 

17
fot. Daily Herald

Zawodowy futbol jest lustrzanym odbiciem wczesnej Ameryki, czasów polskich, czeskich, włoskich imigrantów, odzwierciedlającym twardość, odwagę i samozaparcie. Gra to nieustanny ruch, wir latających ciał i kolizji drogowych. Karnawał kolorów, dźwięków i akcji.

Zawodowy futbol to gra, nie wojna. To wygrana lub przegrana, nie życie czy śmierć.

Ale powiedz to w lecie.

Zima przynosi bowiem definicje odwagi, chwały i strachu.

Przynosi ją poprzez chłód grudnia, zmrożoną płytę boiska, poranne jęki i styczniowy wiatr, który grzechocze tymi zmęczonymi kośćmi. Podziwiam ten sport zwłaszcza o tej porze roku, jako dwunastolatek, który biegł ze szkoły, żeby w tych semilapońskich czasach pokopać w piłę zanim zmrok zapadnie przed szesnastą. Podziwiam go jako kibic, siedzący w temperaturze minus dziesięć, otulony kocem i popijający wódkę w kubkach. Czy nawet jako piechur, który idzie przez smaganą, spienioną morską wodą plażę i słuchając głosu Johna Facendy myśli o tym, że gdzieś, właśnie teraz, ludzie zabijają się nawzajem w tej samej zamarzniętej tundrze.

Krajobraz naszych klubów NBA.


Zacznijmy od New Orleans Pelicans (20m. w oglądalności w NBA).

Na trzy kolejki przed końcem sezonu regularnego New Orleans Saints (bilans 11-2; 5m. w oglądalności w NFL) zmierzają do playoffów jako najbardziej kompletny zespół w lidze. Prowadzeni przez króla precyzji, 39-letniego quarterbacka Drew Breesa i w przyszłości pierwszego Hall-of-Famera z kolczykiem w nosie, biegającego po wodzie Alvina Kamarę, Saints współdzielą z Pelicans właściciela, menedżment, ale na tym się kończy. Saints są bowiem nieporównywalnie popularniejsi w Nowym Orleanie, są wizytówką miasta. Cypel Luizjany to futbol, przetrwanie w obliczu klęsk żywiołowych, praca razem i słodka muzyka. I tym właśnie są Saints. Ikoną.

Rok 2018 przynosi odrodzenie nie tylko w Los Angeles Lakers (10m. w oglądalności). LeBron James nie jest jedyną, nową atrakcją w mieście. Los Angeles Rams (11-2; 31m.) i Los Angeles Chargers (10-3; 22m.) to jednak nie drugi najlepszy koszykarz w historii sportu. Te dwa kluby dopiero co pracują na zjednanie sobie sympatii fanów z Tinseltown.

Rams pojawili się w L.A. w 2016 roku, wracając po 22 latach z St. Louis. Chargers przed rokiem przenieśli się z sąsiedniego San Diego, gdzie zostawili wszystkich swoich kibiców. Dzisiaj oba kluby operują w mieście, w którym ci starzy kibice rozkochani byli w Los Angeles Raiders, za to nowi futbol w Mieście Aniołów przez dwadzieścia poprzednich lat mogli oglądać jedynie w wydaniu akademickim.

Wyniki mogą przyjść już w tym sezonie, głównie za sprawą złotego dziecka powietrznej perspektywy, 32-letniego trenera Rams Seana McVay’a oraz 37-letniego rewolwerowca z serca Alabamy, ojca ósemki dzieci, białego quarterbacka Chargers Philipa Riversa. Ale w parze z wynikami musi w tych plastikowych czasach przyjść też nowoczesna architektura, sportowe kompleksy pełne sklepów z elektroniką i hip zakładów fryzjerskich. Tymczasem “The Grand Old Lady”, czyli mogący pomieścić 93 tysięcy ludzi Los Angeles Memorial Coliseum, na którym w oczekiwaniu na wybudowanie nowej hali grają obecnie Rams, to piękna, monumentalna budowla, ale pamiętająca jeszcze złoty bieg Janusza Kusocińskiego podczas igrzysk w 1932 roku. Chargers natomiast najmują obecnie najmniejszy, tylko 27-tysięczny stadion, który współdzielą z piłkarzami Los Angeles Galaxy.

fot. SF Gate

Kiedy w Los Angeles się odradza, za dwa lata na wschodnim brzegu zatoki San Francisco profesjonalny sport istnieć przestanie. Golden State Warriors (4m.) przeprowadzą się z Oakland o czterdzieści minut kolejką, za most, do San Francisco. Oakland Raiders (3-10; 18m.) z kolei przenoszą się do odległego o półtorej godziny Las Vegas.

Sukcesy Warriors w ostatnich latach zbiegły się z kryzysem obu futbolowych klubów w Bay Area. Ale o ile od zawsze starający się błyszczeć Raiders zatrudnili przed tym sezonem trenera, dając mu 10-letni kontrakt na 100 mln dolarów i teraz świecić się będą jak ta lampucera po środku przebrzmiałego miasta, które najlepsze czasy ma już za sobą, San Francisco 49ers (3-10; 2m.), klub któremu ja kibicuję, to w regionie środkowej Kalifornii ukryty tygrys, uśpiony smok. Matka nowoczesnego, ofensywnego wydania tego sportu z czasów Joe Montany, Billa Walsha i “Ohio River Offense”. Już wkrótce przebudzi się i wtedy Złote Miasto może stać się największym sportowym miastem w Stanach Zjednoczonych. A przynajmniej ja, fan Niners, mam taką nadzieję.

Do tego czasu wieniec laurowy pozostanie w Bostonie. Boston Celtics (4m.) w ostatnich dwudziestu latach oddali pola New England Patriots (9-4, 7m.), ale po tytuły sięgały w tym czasie wszystkie cztery profesjonalne kluby znad zatoki Massachussets. Kibic sportu w żadnym innym amerykańskim mieście nie jest dziś tak rozpieszczony przez sukcesy jak kibic bostoński. Ale zbliżamy się już do kresu kariery najlepszego quarterbacka w historii futbolu amerykańskiego, który w wieku 41 lat wydeptuje nutryczną ścieżkę wcześniej profesjonalnym sportowcom nieznaną. Jego Patriots to duża, ciężka, może nieco zbyt rachityczna w czasach szybkich przesyłów drużyna. Grudzień i styczeń to w NFL jednak czas Toma Brady’ego.

Texas Stadium, na którym grają Dallas Cowboys (8-5; 26m.) ma prostokątną dziurę w dachu, ponoć po to, żeby Bóg mógł oglądać swój ulubiony zespół.

Oglądalność podaję w procentach wypełniania przez kibiców stadionu, ale jeśli mierzyć ją pogłowiem, 91,5 tysiąca kibiców na każdym meczu w Dallas, to najwięcej w NFL. I to zanim doliczymy do tego wspomnianą, boską nieskończoność i uwielbienie do “America’s Team”. Choćby urodziło się jeszcze czterech Luków Donciców, robiący w tym sezonie sellout za selloutem Dallas Mavericks (1m.) nigdy nie wyjdą z cienia popularności Cowboys w swoim regionie. I dzieje się tak, i trwa to dalej, nawet od 1995 roku, kiedy to po raz ostatni drużyna charyzmatycznego Jerry’ego Jonesa wygrała Super Bowl. Dziś są zespołem, który od kilku tygodni wznosi się najszybciej.

Chicago Bulls (15m.) to za to jeden z tylko niewielu klubów NBA, który swojemu futbolowemu bratu może spojrzeć prosto w oczy.

Echem, nawet w Polsce, odbił się w 2016 roku zdobyty aż po 108 latach przerwy tytuł mistrzów baseballu przez Chicago Cubs. Potomkowie George’a Halasa, wnuki imigrantów z Europy Środkowej i Wschodniej, czekają za to od 1985 roku na mistrzostwo “Da Bears”.

Kiedy my, już znudzeni kolejnymi rozczarowaniami Bulls, czytamy o zawodnikach planujących olanie treningu, umiera duch Chicago jako miasta znoju ale i charakteru, jednego z najlepiej prosperujących po wojnie miast przemysłu ciężkiego na świecie. Niespodziewanie nadzieję daje jednak tegoroczny zespół Chicago Bears (9-4; 11m.). Zespół fizyczny, męski, w tym zdominowanym przez lekką aeronautykę sezonie próbujący w pojedynkę cofnąć futbol do złotych lat 70-tych. Pokazał to choćby w niedzielę, gdy w minusowej temperaturze na Soldier Field zatrzymał Rams na sześciu punktach.

O ile w te grudniowe dni kibice sportu w Chicago budzą się podekscytowani swoimi Bears, Nowy Jork pozostaje wyziębłym kraterem.

New York Knicks (14m.) i Brooklyn Nets (28m.) to dwa z dziesięciu najgorszych zespołów NBA, i w podobnym położeniu znajdują się New York Giants (5-8; 23m.) i New York Jets (4-9; 21m.). Jets to sfrustrowana organizacja, której fani muszą wracać się aż do przełomu lat 60- i 70-tych, żeby przypomnieć sobie ostatnie czasy chwały. Giants z kolei, mistrzowie z 2007 i 2011 roku, od kilku lat już pozostają w rozkroku między przeszłością a przyszłością i nie są w stanie pożegnać się z wygasającym, już w styczniu 38-letnim, Eli’em Manningiem.

Wstydzić nie muszą się za to nasi Washington Wizards (25m.). 

Na Washington Redskins (6-7; 32m.) też nikt już nie przychodzi.

Organizacja, która potrafiła nieoczekiwanie przerywać czasy dominacji 49ers w 1982 i 1987 roku, a potem tuż przed nadchodzącą dynastią Cowboys ukraść Super Bowl w 1991 – tej organizacji już nie ma. Zostały tylko wspomnienia czasów świetności, i nawet Siergiej Owieczkin nie powstrzyma sportu w Waszyngtonie przed upadkiem.

A kiedy świętujący jeszcze wczoraj pierwszy w historii wygrany Super Bowl kibice Philadelphia Eagles (6-7; 6m.) przypominać będą sobie rok 2018, pamiętali będą jak był on wyjątkowy. Mistrzowie ze stycznia, w grudniu praktycznie są już poza playoffami i szybko wracają tam gdzie przez dziesięciolecia było ich miejsce, czyli do klubu marzeń FC “Jeśli”. Philadelphia 76ers (4m.) mają o kogo grać w jednym z niewielu miast USA, w którym koszykówka może stanąć z futbolem twarzą w twarz.

fot. Ohio University

Za to LeBron James mógłby do Cleveland wrócić jeszcze osiemdziesiąt osiem tysięcy razy, a i tak Cleveland Cavaliers (4m.) pozostaliby tylko plastrem dla rozczarowań, które przynosi kibicom związek z Cleveland Browns (5-7; 17m.), jedyną miłością ludzi w tym regionie.

Ta najbardziej przegrywająca organizacja tej dekady, za to w latach 50-tych gigant i siedmiokrotny mistrz, wraca prawym ramieniem wybranego z nr 1 wiosennego draftu, hardego, skaczącego rywalom do gardeł, czującego to czego kibice chcą i oczekują Bakera Mayfielda. Ci kibice nie odwrócili się od zespołu, nawet po trzech poprzednich sezonach, w których Browns przegrali 44 z 48 meczów…

Popularności Browns w regionie trudno się jednak dziwić. Północno-wschodnie Ohio to wraz z niedalekim Pitsburgiem i całą sąsiednią zachodnią Pensylwanią matka tego sportu. To tam na początku 20. wieku ojcowie na tyłach hut i fabryk organizowali się w pierwsze kluby, i w błocie pomiędzy kominami wygrywali siniaki i przegrywali zęby. To w kolejnych dekadach właśnie tam, na tych samych placach zamienionych później w boiska, synowie z katolickich rodzin, wychowywani wedle prostych, życiowych zasad stawali się ikonami sportu i przykładami charakteru takimi jak Mike Ditka, Jack Lambert czy Larry Csonka, o całej plejadzie hall-of-fame quarterbacków jak Favre, Marino, Aikman, Kelly, Elway, Namath, Graham czy Bradshaw nie wspominając.


Zawodowy futbol jest lustrzanym odbiciem wczesnej Ameryki.  Jest sportem ojców i dziadków, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, który w latach 60-tych zabrał baseballowi palmę pierwszeństwa i mimo wysładzających go z brutalności zmian w przepisach, mimo potężnego kryzysu na horyzoncie, skutecznie gubi ogon.

NBA to na tle futbolu wciąż nowość, tradycją nie mogąca się równać liga, która choć trafia dziś lepiej do wymagań nowych zniecierpliwionych mózgów i coraz szybciej zagarnia młodych kibiców,  wie dobrze też, że właśnie nadchodzi zima.

Poprzedni artykułWake-Up: LeBron vs. Wade 16-15. Thunder na szczycie Zachodzie
Następny artykułDniówka: Zakulisowe show NBA. Rockets dalej rozczarowują. Strzelecki kryzys Lowry’ego

17 KOMENTARZE

    • Nie wiem kto pokazuje w PL (pewnie Canal+), ale na oficjalnym kanale youtube NFL są CAŁE archiwalne mecze, nawet z dosyć niedawnych czasów, np. sprzed 2-3 lat. Dzięki temu można obejrzeć bez reklam, czyli tego, co według mnie zabija przyjemność z oglądania tego sportu najbardziej (serio, jest to sport idealny pod reklamy, można je wstawić właściwie co chwila).
      Ze swojej strony polecam np.:
      https://www.youtube.com/watch?v=0RFXLwZV_fA
      Być może ktoś bardziej wkręcony w NFL jest Ci w stanie zaproponować jeszcze lepsze spotkania z tam wrzuconych.
      Ma to jeszcze dodatkowe plusy: wiesz, że mecz będzie co najmniej dobry / ważny (w końcu nie przypadkowo akurat ten został wybrany), możesz przewinąć powtórki jeśli chcesz, no i nie trzeba całości łykać na raz :)

      0
    • Kiedyś pokazywało Canal+ teraz chyba już nikt. Superbowl 2018 pokazywało Eleven
      Sport jest bardzo łatwy do oglądania i prostszy do oglądania.
      Większość meczy jest w niedziele o 19, 22:30 i 2:30 więc nie trzeba siedzieć żeby obejrzeć cały mecz

      0
  1. Mam Kamarę w fantasy… i trochę w ostatnich kolejkach zawodzi :/ Nawet widziałem ich jeden mecz :)

    Dobrze, że mam też Travisa Kelce :) mimo, że nawet nie kojarze dokładnie jego pozycji, to jakoś te punkty zdobywa :)

    aaa… i Brady jest przeceniany (w fantasy ofc) :D

    0