Obrona Pelicans
To doprawdy dziwne, że zespół z dwoma kandydatami do nagrody DPOY i pierwszej piątki najlepszych obrońców ligi, znajduje się na 24. miejscu pod względem efektywności defensywnej. Zdumiewające, że lock-down gracze nie są do końca lock-down, gdyż ich zespół ma najgorszą obronę w pierwszych kwartach, trzecią najgorszą w drugich i potrzebuje gonga w szatni, żeby na drugą część meczu wyjść w pełni skupienia – na 106 traconych punktów w 100 posiadaniach w drugich 24 minutach, co jest już poziomem Top7 NBA. To nie pierwszy i nie jedyny zespół w lidze, który ma problemy z koncentracją i przygotowaniem mentalnym właśnie w obronie. Albo atak w głowach wszystkich. Albo trenerzy głoszą banały, jak ten Alvina Gentry’ego o tym, że “jeśli masz być bardzo dobrym zespołem, musisz skupiać się na każdym meczu i zaczynać go jak mecz numer siedem Finałów”.
Pelicans zajmują 11. miejsce na zachodzie. Anthony Davis gra dobrze, czasami rewelacyjnie, ale krótkie perturbacje zdrowotne z przełomu października i listopada zdają się widoczne choćby w energii i języku ciała co sugeruje brak stuprocentowej sprawności, która wpływa na czas reakcji – to zawsze priorytetowa umiejętność. Zwłaszcza że Pelicans postanowili przenieść na sezon regularny część agresywnej obrony z serii przeciwko Blazers. Zgrabnie dobierają ją do przeciwników, ale w lidze, która żywi się otwartymi pozycjami i na tle innych jest jej sporo. I ich – rzutów open – także. Między innymi z powodu niedokładnej, nieregularnej i nie w tempo udzielanej pomocy od drugiego wysokiego gracza – od Davisa gdy ktoś inny trapuje z Holiday’em.
Pomoc wysokiego jest dla tego zespołu kluczowa, bo każdej parze w pick-and-rollu czy indywidualnemu obrońcy daje pewność asekuracji, a zasięg ramion pokrywa sporo wolnej przestrzeni. Tymczasem rezultat stosowania podwojeń przywodzi na myśl luzy sezonu aniżeli wywieraną na samych sobie presję perfekcji w obronie. Tej w Nowym Orleanie jest za mało, wszystko to takie niedokładne, pozbawione energii i spóźnione bez znaczenia czy udziela jej Davis, Mirotić czy Randle.
Sztab trenerski miesza schematami, więc Pels również stosują klasyczną obronę polegającą na odsunięciu wysokiego od zasłony. Ten tzw. drop funkcjonuje lepiej, ale gdy pick-and-rolla nie broni ustawiony na najlepszym wysokim Davis, to i tak z tej pomocy musi dojść do robiących drop Nikoli Mirotića i Juliusa Randle’a. Im z kolei brakuje czucia i timingu, żeby znaleźć się w odpowiedniej pozycji między koszem a graczem z piłką. Mają problemy z gotowością do kontestowania rzutu, no i oczywiście z odpowiednio szybką pracą nóg gdy kozłujący ich zaatakuje. A że niscy gracze Pelicans zwykle przechodzą nad zasłoną, to nawet przeciętny kreator w pick-and-rollu dostaje zbyt dużo miejsca.
Wzrost rzutów za trzy punkty spowodował wzrost akcji pick-and-pop, które ranią Pelicans – problemy widać w meczach przeciwko zespołom ze stretch czwórkami i piątkami. Tylko Bucks pozwalają na więcej niekontestowanych trójek, ale wciąż liga nie ugina się do talentu na wysokich pozycjach. Stąd wartość Davisa w indywidualnej obronie nieco spada i przenosi się na help-defense – gdzie kontrola nad wydarzeniami jest ograniczona. Co z drugiej strony pomaga, bo AD nie musi w każdym meczu ganiać za poważnym zagrożeniem, jak Jrue Holiday za guardami i niskim skrzydłowymi (na co Gentry już zwrócił uwagę: “Jrue nie może być naszym LeBronem, nie możemy wymagać od niego wszystkiego”).
Sztab szkoleniowy ma co robić, bo pole manewru Dell Demps ma niewielkie. Przydałby się Pels dobry obrońca na jakąkolwiek pozycję między Holiday’em a Anthonym. Czy w wymianie (Otto Porter) czy z rynku buyoutów (Trevor Ariza), to bez znaczenia. Do tego czasu jeszcze przez dwa miesiące należy oczekiwać, że Alvin Gentry pomoże swoim graczom, co przecież potrafi robić.
Obrona Timberwolves
A wręcz odwrotna historia ma miejsce w Minnesocie, która od dnia sprowadzenia Roberta Covingtona i Dario Sarića ma jedną z najlepszych obron w NBA. Na ile efektywność defensywna piątki rezerwowych Jones, Rose, Covington, Sarić, Dieng na poziomie 82 traconych punktów (!) na 100 posiadań mówi o dyspozycji całego zespołu widać w podejściu do ostatnich meczów. Dzisiaj prawie każdy lineup Toma Thibodeau broni po prostu lepiej. Migiem po odejściu lidera szatni wszyscy gracz koncentrują się na jedności, cenią walkę w obronie i stawiają ją na równi z atakiem. Taki to już sport, że do poprawy gry w defensywie wystarczy spokój, zaangażowanie, komunikacja i stabilizacja trenerskich komend.
Koncepty i schematy pozostały bez wielkich zmian. Robert Covington od zawsze z racji najmniejszej odpowiedzialności za atak (w Minnesocie nie jest drugim kozłującym zespołu, jak Butler) większość energii zużywa poruszając się w linii podań, mądrzej szuka przechwytów, przecina podania i wybija piłki na aut, ustawia się poprawnie (wybiera prawidłowe kąty), precyzyjnie dochodzi z close-outem i średnio kontestuje 9 rzutów na mecz – ponad cztery to rzuty za trzy punkty. W przeliczeniu na 48 minut tylko dziewięciu graczy kontestuje ich więcej. Każdy z nich to środkowy. Liderem jest kolega z zespołu – Karl Towns. I to on dostaje wsparcie od Covingtona np. w postaci pomocy w pick-and-rollu – najczęściej gdy rywal gra je na skrzydle – bo Wolves Thibsa wciąż bronią, można powiedzieć bardziej po staremu niż inni. Stosują mniej zmian krycia (więcej po wymianie), Towns znajduje się w nich wyłącznie w sytuacjach specjalnych (ostatnie sekundy posiadania), a gracze na słabej stronie pomagają bronić pick-and-rolla – chętniej schodzą z pomocą. I jej oczywiście udzielał też Butler, ale wrażenie jest takie, że Covington tym żyje i tym zarabia na chleb.
Do dnia wymiany Wolves próbowali czerpać korzyści z wysokiej gry parą Gibson-Towns i z ich zasięgu. Dzięki dobrej formie Rose’a trener odważniej paruje dwóch kozłujących graczy z Covingtonem i stretch-czwórką. Nawet Gorgui Dieng ma w ostatnich dniach znaczenia dla rezerwowych ustawień. Dario Sarić nie jest wybitnym obrońcą, ale przydatnym – inteligentnym i rzetelnym. Tak, czasami brakuje mu szybkości i atletyzmu, ale u Thibsa i z Townsem obok zdecydowanie i odwaga w podejmowaniu działań wpływają na efektywność obrony. Sarić i Covington nie zatrzymują się przy swoim graczu – nie bronią ściśle jeden-do-jednego. Są świadomi pozostałej trójki-czwórki, wydarzeń i akcji, co objawia się pomocą i utrzymanie liczby tzw. deflections mimo odejścia najlepszego obrońcy zespołu. No i Karl Towns pewniej skacze z pomocy do bloków. Obawa pozostawienia swojego gracza bez asekuracji w pobliżu jest mniejsza.
To dopiero kilka spotkań naprawdę dobrej obrony i wypada poczekać przynajmniej do końca roku z tym czy Wolves zaczną 2019 jako jeden z 10-12 najlepszych zespołów w defensywie, czy może wrócą po miodowych tygodniach bez Butlera do stanu z poprzednich miesięcy.
Wendell Carter Jr.
Niestety nie ma w zespole Chicago Bulls autorskiego pomysłu Freda Hoiberga na jakieś “rozwiązanie koszykówki” z pułapu 26-27 drużyny NBA. Na tożsamość. Na jedną fajną rzecz, którą mogą się wyróżniać. Grają szybko – jak wszyscy. Jabari Parker podaje rzadko i gubi piłkę w transition. Na jedynce biegają gracze, których władze Bulls nie będą chciały zatrzymać przed pierwszym poważnym sezonem. Zach LaVine ostygł po październiku na 28 punktów co mecz i od 1 listopada trafia 39% rzutów. Justin Holiday powinien – wraz z niezłym sezonem – zostać wymieniony za wybór w drafcie. Do czego wrócił Lauri Markkanen – nikt nie wie.
I tu nie chodzi nawet o miejsce w jakim są Bulls, ponieważ powinni żyć na uboczu nawet ze zdrowym Finem, zdrowymi Krisem Dunnem i Bobbym Portisem. Chodzi o styl gry, który nie zostaje w pamięci. O jednego gracza. Nawet akcje hand-off Wendella Cartera Jr. i floatery na wprost kosza są tłumione przez koszykarzy, którym nie po drodze dostosować się do innych. Był taki mecz wcześniej w tym miesiącu, w którego czwartej kwarcie Bulls prowadzili atak przez Cartera korzystając z jego umiejętności podawania piłki (już w pierwszy sezonie wysokie). No ale to nie ewoluowało w historię, bo Carter nie jest najważniejszym graczem na parkiecie (powinien), najbardziej dominującym piłkę, i też kimś kto straszy autorytetem – choćby talentem. Atak sobie po prostu przechodzi przez jego dłonie, kiedy obok biega pół średniej jakości rozgrywającego. Wymieńmy nazwiska – Ryan Arcidiacono i Cameron Payne.
W sezonie kompletnej przebudowy drugi najważniejszy koszykarz obok Markkanena ustępuje miejsca eksplozywnym kozłującym. Nie jest osią ofensywy. Jest forwardem. Point zaledwie bywa. Naturalna kolej rzeczy, natomiast zdaje się, że przy mocniejszym poparciu Hoiberga Carter powinien zostać wprowadzony do ligi na poziomie podobnym do tego Jarena Jacksona Juniora. Poziomie znaczenia dla zespołu przy czym poziomie obarczonym mniejszymi reperkusjami – kto debiutantowi wypomni, że przegrał jeden-dwa mecze z ponad pięćdziesięciu? To jest czas na popełnianie strat, naukę nawigowania pick-and-rollem z pozycji screenera i hand-offami, wczuwanie się w rolę ważnej części ofensywy, kreatora i podającego. Zwłaszcza, że w następnym drafcie Bulls prawdopodobnie wybiorą skrzydłowego i spędzą kolejny sezon bez utalentowanej jedynki.
J.B. Bickerstaff częściej używa swojego debiutanta w czwartych kwartach niż Hoiberg Cartera. Więcej podań partnerów do JJJ i jego kontaktów z piłką biorąc pod uwagę style gry obu graczy i fakty, że jeden gra obok duetu Conley-Gasol, a drugi nie i intensywniej pomaga w set-plays, obciąża trenera Bulls. Różnice między nimi nie są duże (choćby USAGE%: 21.2% WCJ, 22.2% JJJ), ale mówimy tutaj o dwóch debiutantach, którzy grają pod inną presją. Jackson w zespole wygrywającym. Carter w tankującym. I to wygląda tak, że Bulls muszą grać rookiem i kierować do niego piłkę, a Grizzlies chcą korzystać z Jacksona, mają plan, i godzą się na skutki uboczne – jak planowane na szybko rotacje przez sporą liczbę fauli; obydwaj kręcą się w okolicy czterech na mecz; i obydwu faule powstrzymują przed wzrostem średniego czasu gry.
Początki kariery Cartera Jr. nie są rozczarowaniem w ujęciu indywidualnym, bo on w 25 minut robi swoje – średnio blokuje 1.7 rzutu i zbiera 7 piłek, do tej pory zaliczył 14 przechwytów, a w piątkową noc zdobył najlepsze w karierze 28 punktów w blowoucie w Detroit (17 w trzeciej kwarcie). Natomiast w ujęciu zespołowym niewiele wskazuje na powolne zapoznanie gracza z ligą, a wręcz ta ostrożność jest wymuszona. Nie do końca przez względy psychiczne – można zrozumieć, że Bulls nie chcą w szatni dziewiętnastoletniego gwiazdora – i czujne wybory trenera, a silniejsze osobowości, którym Carter nie jest niezbędny. Weźmy na przykład statystykę taką: Jabari Parker i Justin Holiday podają do niego w sumie 7 razy w ciągu 16 minut gry… Wsparciem dla kogo on jest w tym momencie?
Fred Hoiberg ma dodatkowy ból głowy, bo trzeba zacząć się martwić o rotacje na pozycjach cztery-pięć między trójką Parker, Carter Jr., Markkanen (zakładające, że Parker na trójce już nigdy nie będzie opcją). W meczu z Rockets zagrali razem ponad 7 minut. Duet dwóch ostatnich ponad 14. Carter z Parkerem prawie 26. Markkanen z Parkerem tylko 10. Będzie dobrze jeśli te drugie minuty ruszą w górę i za parę tygodni napiszemy o współpracy Cartera Juniora z Finem. Bo to ona powinna stać się pozytywnym znakiem szczególnym Bulls w pierwszej części 2019 roku.
Jak zwykle kawał dobrej roboty Piotr!
Wiem, że zupełnie poza tematem, ale z moich wyliczeń* wynika, że Reprezentacji wystarczy 1 zwycięstwo** do awansu na MŚ2019 :O. Być może będzie nam dane oglądać pojedynki Pana Łukasza Koszarka z Stephenem Currym (notabene, dziś zagrał bardzo dobry mecz. Pan Łukasz w sensie).
*Mój instynkt kibica reprezentacji Polski w sporcie drużynowym nie pozwoliłby mi na nieprzeanalizowanie wszystkich możliwych wariantów :D
**(No prawie – porażka Włochów z Litwą i jednoczesne zwycięstwa Węgier z Chorwacją oraz z Włochami dokładnie 9ma punktami by wytworzyło pojebaną akcję – w małej tabeli wszyscy by mieli po 0, zarówno w dużych punktach jak i w małych. Nie chciało mi się tego dalej roztrząsać :D )
Obserwacje tak dobre, że kolejny raz wszystkim mowę i słowo pisane odbiera. Nikt nie komentuje, bo co tu mądrzejszego dodać. Salut.
Tekst oczywiście bardzo dobry, ale już bez przesady – jest mało komentarzy głównie dlatego, że to analityczny tekst (nie ma w nim kontrowersji merytorycznych), a styl pisania Piotrka też jest inny niż pozostałych autorów tutaj (generujące komentarze literówki Adama czy kwiecisty styl Maćka).
Hail to The king. Kolejny kawał dobrej roboty