Dniówka: Game 7 w Houston. Chris Paul zagra na jednej nodze? KD znowu wymięknie?

19
fot. NBA TV
fot. NBA TV

LeBron James jeszcze nie wybiera się na wakacje, co oznacza, że mamy jeszcze kilkanaście dni spokoju jeśli chodzi o plotki, spekulacje i całe to szaleństwo, które będzie się wiązało z jego wolną agenturą. Obawiałem się, że to może nawet nieco przykryć Finały gdyby James w nich się nie znalazł. Ale skoro nawet tych Cleveland Cavaliers przepchnął do decydującej fazy walki o tytuł, może w lipcu zamiast szukać gwiazd, z którymi połączy siły, powinien przenieść się do zespołu mającego najsłabszy skład? Może powinien podnieść sobie poprzeczkę, ponownie udowadniając, że niezależnie od tego kto gra wokół niego, jego zespół zawsze wygra Wschód. Właśnie to jest obecnie jednym z głównych filarów tworzących legendę Króla.

Dobrze pamiętamy jak w Finałach 2015 największymi gwiazdami obok niego byli Matthew Dellavedova i Timofey Mozgov. Ale wtedy chociaż w drodze do Finałów miał trochę pomocy od grającego z urazem kolana Kyrie’go Irvinga (18.7 punktów), a też JR Smith i Tristan Thompson byli dużo lepsi niż obecnie. Jeszcze słabiej wyglądał skład Cavaliers w 2007 roku, kiedy LeBrona wpierali Zydrunas Ilgauskas, Larry Hughes, Drew Gooden i Daniel Gibson. Wtedy jednak mieli przynajmniej bardzo dobrą defensywę i byli czwartą najlepiej broniącą drużyną sezonu. Teraz natomiast tylko tankujący Phoenix Suns bronili gorzej od nich, a mimo to 33-letni James wprowadził do Finałów zespół z tymi zawodnikami. To zdecydowany numer jeden w kategorii najsłabszej drużyny, z którą zagra o tytuł i coraz bardziej ciekawe staje się pytanie jak słaby musiałby mieć skład, żeby nie był w stanie wygrać Wschodu? Dlatego w momencie gdy dołączy do młodych gwiazd w Philly, albo razem Paulem George’em przeniesie się do Los Angeles, nie będzie już tyle funu.

LeBron już jest w Finale, kto dzisiaj do niego dołączy?

Po raz czwarty ta sama para w ostatniej serii, czy może jednak obrońcy tytułu zostaną zatrzymani na Zachodzie?

Czas na Game 7 w Houston.


Rośnie legenda Klay’a Thompsona. Dwa mecze numer 6 w Finałach Zachodu, w których Warriors walczyli o przetrwanie i w obu to on uratował ich sezon. W 2016 w Oklahomie i teraz przed własną publicznością w pojedynku z Rockets. W sumie 20 trójek i 76 punktów.

Thompson rzadko wybija się na pierwszy plan w tych Warriors, bo nawet jak ma bardzo dobry mecz jak na otwarcie obecnej serii, to i tak największą gwiazdą jest przeważnie któryś z jego kolegów. Ale jak Klay już się przebije, to robi to w wielkim stylu. Albo rzuci rekordowe 37 punktów w jednej kwarcie, albo rozstrzela się na 60 w 29 minut, albo uratuje sezon drużyny w elimination game.

Jest jednym z najlepszych dystansowych strzelców w historii NBA, jest jednym z najlepszych two-way playerów w lidze, ale też gwiazdą bez ego, dlatego jest tak idealnym zawodnikiem dla Warriors. Dzięki temu też mogli w ogóle stworzyć ten gwiazdorski zespół. Klayowi nigdy nie przeszkadzało, że był tym drugim ze Splash Brothers i nie miał problemu, żeby jeszcze przesunąć się w hierarchii, przekonując Kevina Duranta do przyłączenia się do zespołu.

Nie domaga się większej liczby rzutów, bo świetnie zna swoją rolę w drużynie i tuż po przejściu KD przekonywał, że nie musi i nie będzie nic poświęcał. I rzeczywiście, w kolejnym sezonie nawet minimalnie poprawił swoją średnią punktów. Dopiero w tym roku jego cyferki nieco spadły, ale nie narzeka. Robi swoje, świetnie czując się w sytuacji w jakiej się znajduje. Korzysta z tego, że jest częścią tak silnej drużyny, że ma wiele otwartych pozycji na dystansie i nie musi sam kreować sobie ataku, a może lepiej rozłożyć energię na dwie strony parkietu. Dlatego chce w tym pozostać i jest skłonny zgodzić się na nieco mniejsze pieniądze, żeby pomóc drużynie utrzymać ten gwiazdorski skład. Jest wyluzowanym gościem, który żyje w swoim świecie i wydaje się mieć głęboko gdzieś to, co się dzieje wokół niego. Ten cały szum wokół Warriors. Po prostu cieszy się koszykówką.

Ma już dwa mistrzowskie pierścienie i mógłby teraz chcieć czegoś więcej pod względem indywidualnym. Sprawdzenia się w roli lidera, większych pieniędzy albo uwagi mediów. Dla niego jednak priorytetem pozostaje zespół i wygrywanie. Bo też pewnie świetnie zdaje sobie sprawę jak komfortowe ma tu warunki. Nie tylko, że gra koszykówkę w sposób jaki lubi, nie tylko zdobywa mistrzostwa, ale też nie musi martwić się odpowiedzialnością za wynik w każdym meczu. Może tworzyć swoją legendę w Game 6, może mieć swoje wielkie momenty, bo nikt nie oczekuje od niego, że będzie to powtarzał w każdym meczu. Nie musi. Przecież są też inni. Mało kto już pamięta, że w ostatnich dwóch meczach Finałów 2016 Elimination Game Klay się nie pojawił. On też wtedy zawiódł, trafił tylko 5/20 za trzy, ale to nie on był w centrum uwagi.

To też jest podwód, dla którego Durant przeniósł się właśnie tutaj. Dołączając do super drużyny ma po prostu łatwiej. Łatwiej zdobywać punkty, wygrywać i do tego odpowiedzialność się rozmywa. Jego słabsze mecze rzadziej stają się wielką historią, bo rzadziej kończą się porażkami, gdy ma do pomocy tak dobrych kolegów. A mimo że Durant ma wszystkie potrzebne warunki, żeby dominować i być wyraźnie drugim najlepszym zawodnikiem na świecie, potrzebuje takiej ochrony jaką zapewniają mu Warriors. W odróżnieniu od Thompsona, on nie potrafi mieć wszystkiego w dupie, przejmuje się hejterami i nieprzychylnymi komentarzami. Nawet mistrzostwo i nagroda MVP Finałów nie pomogły mu się od tego odciąć. A też nie zmieni tego jego nieustanne podśmiewanie się z blog boys w podcascie Billa Simmonsa. Wiemy, że Kevin się przejmuje. Ale mając wsparcie Warriors łatwiej uniknąć krytyki, gdy znowu wymięknie i nie stanie na wysokości zadania grając pod presją. Idealnym przykładem był Game 6. KD podobnie jak dwa lata temu, nie dorósł do momentu, ale teraz miał to szczęście, że Klay był po jego stronie.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułMiędzy Rondem a Palmą (631): Wyprawy na bardzo bliski Wschód
Następny artykułWake-Up: Warriors wygrali Game 7 w Houston i wracają do Finałów

19 KOMENTARZE

  1. CP3 mysle zagra, wstrzykna mu co trzeba zeby nie czul bolu i mogl biegac i da rade, nawet kosztem zdrowia..! Normalnie wiadomo, bez sensu ryzykowac kariere, ale w tym wypadku? koniec kariery, jeden mecz do finalu i tam kolega z banana boat do ogrania jak nigdy..lepszej szansy na mistrza moze nie miec, stawka warta ryzyka, jesli tylko dadza rade go sztucznie postawic na nogi i sprawic ze bedzie w stanie pomoc druzynie

    0
    • Nie wiem czy CP3 zagra,nie wydaje mi się to mądre nawet patrząc na stawkę meczu.Jeśli tak to na pewno szacunek za wolę walki ale bez siły i szybkości na nogach której na pewno nie będzie miał może okazać się problemem nie pomocą.Jeśli Houston ma wygrać to musi liczyć na Hardena i role player’s,Paul może być cennym dodatkiem na kilkanaście minut jednak to jest chwila Hardena i kibiców Rockets aby ponieśli swój zespół.

      0
  2. CP3 powinien pogadać ze swoim przyjacielem LeBronem jak to zrobić, żeby mieć siłę i wytrzymałość na te 100 meczy w sezonie. Wiem, że część to oczywiście wrodzone predyspozycje, ale myślę, że tak jak w przypadku LeBrona, dobry trening i odpowiedni tryb życia mógłby mu trochę pomóc się nie łamać co sezon.

    0
  3. Wygrana Lebrona jest napewno dla Warriors jeszcze bardziej motywująca niż game 7 . Bardzo bym chciał ,żeby to byli Houston ,ale nie dzisiaj. Dzisiaj będzie to wersja Warriors 2017 ,a później wiemy co się stanie.

    0
  4. Adam, a to nie jest tak, że LeBron mimo świetnej gry miał szczęście jeśli chodzi o układ drabinki i kontuzje Celtics? Phila, Cetics w pełnym składzie, nawet Bucks czy Wizards, to drużyny, z którymi ci Cavs by raczej nie wygrali

    0
    • Ktoś już to mądrze napisał, ale powtórzę, bo widzę, że trzeba.
      Celtics wygrywają – “dlaczego nikt nie pisze o wspaniałych Celtics, najlepszy coach w NBA, Horford gra na poziomie All NBA Team, Tatum lepszy od Simmonsa i Mitchella, jak i Jaylen Brown zresztą, Rozier gra jak Irving, Morris najlepszy obrońca na LBJa poza Leonardem…”.
      Celtics przegrywają – “no nie dziwne, Celtics nie mają 2 najlepszych graczy, Stevens z pustego nie naleje, Horford to tylko 3. najlepszy gracz w drużynie grającej o mistrza, Tatum i Brown to tylko młodzi gracze, Roziera przecież nikt nie znał parę miesięcy temu, brakuje Irvinga bardzo”.

      0
      • Nie no bostoński celt ma rację. Studiując wypowiedzi dowiemy się przecież dokładnie jak wyglądał pochód Cavs przez PO.
        Z Indy przez całą serię przeciagnęli sędziowie.
        Raps się posrali i mamy wytłumaczenie jak ta lala na sweep na mistrzu konfy.
        A z Bostonem nic nie wygrali, tylko Celtics przegrali (no i oczywiście trochę też sędziowie)…

        Tajemnica rozwiązana ☺

        Ale w końcu przynajmniej zaczynam rozumieć, o co chodziło Philowi w “11-stu pierscieniach” z tym “bostońskim jadem”.

        Kolege jednak trzeba docenić, bo dzielnie walczy o to, żeby mógł komentować przy jednym stoliku z Tommym Heinsohnem ?

        0