Maciek: Co mogę powiedzieć Ci o Tomaszu T? Tomek latem wysłał mnie prawie na Orlą Perć, co skończyło się pytaniami “A czy można tę drabinkę jakoś obejść?”. Tomek jest teraz w Chicago, dokąd trafił zawodowo, ale przede wszystkim, żeby spełnić jedno ze swoich życiowych marzeń. To właśnie stamtąd, z Chicago, w tym istotnym punkcie życia napisał tekst, który przeczytałem już cztery razy.
Tomasz T.
Zacząłem grać w kosza, bo byłem zbyt wolny na to żeby grać z kolegami w piłkę. Byłem wolny, bo byłem gruby. Dlatego kiedy babcia i dziadek kupili mi na komunię obręcz do kosza, a drugi dziadek powiesił kosz na ścianie budynku obok domu, zamiast dostawać baty od kolegów, rzucałem sobie w samotności. Kosz był powieszony nisko i po kilku miesiącach chciałem, żeby tata przewiesił go wyżej. Ale wtedy ojciec ustawił mnie 5 metrów na wprost kosza i powiedział, że jak trafię 8 na 10, to przewiesi. Można powiedzieć że chciał mnie zmotywować, można powiedzieć że szukał wymówki aby nie wchodzić na drabinę i wkręcać haki. Sam wybierz swoją wersję rzeczywistości. Nie trafiłem nawet 3 razy, ale dziadek dzień później przewiesił ten kosz. Babcia zrobiła na drutach (sic!) siatkę, która wisi do dziś.
———————-
Chicago, Chicago, Chicago. Pani stewardesa ładnie się uśmiecha wyuczonym uśmiechem. Lecę z Lufthansą. Podróżuję w dresie ze słuchawkami na uszach. W samolocie znowu nie będą chcieli mi podać whiskey (Polak w dresie+alkohol = niebezpieczeństwo; wydają się tego ich uczyć na jakiś kursach, lub życie ich tego uczy), a na lotnisku uwierzyć, że lecę na konferencję biznesową renomowanej firmy. Ląduję. Fajnie. Tylko zimno! Taksówkarz zabiera mnie z lotniska – do centrum to raptem 30 minut. Kierowca nawija, a skąd jesteś, a gdzie to jest, a jak Wy tam w Europie możecie oglądać piłkę nożną i “what the fuck” za sport, gdzie nie używa się rąk?
———————
W 5 lub 6 klasie podstawówki zaczęliśmy na SKS-ie trenować kosza. Trenować… rzucali nam piłkę i wuefista razem z gościem od informatyki siadali i gadali, a my niezdarnie próbowaliśmy kozłować. Zbliżały się zawody w sąsiedniej szkole. Drużyna z łapanki, której byłem kapitanem przegrała wszystkie mecze. A, że ciągle byłem gruby i do tego rudy, dzieciaki z innej szkoły zgadały się, żeby spuścić mi łomot w szatni. Jak to dzieci, jak to władcy much. Obronił mnie informatyk – ten sam człowiek który później ożenił się z siostrą mojej szkolnej miłości. Potem mieli dziecko, które zapadło na bardzo ciężką chorobę mózgu. Mogliście widzieć w TVN w zeszłym roku zbierano na nią pieniądze, zaangażował się Robert Lewandowski. Dziewczyna żyje, ale potrzebuje ciągłej opieki. Ze szkolną miłością nigdy nic nie wyszło, mimo że wydzwaniałem do niej za spiłowane 5cio-groszówki z budki telefonicznej z pytaniem czy będzie że mną chodzić. Nieumiejętnie, ale chociaż próbowałem.
——————–
Ze swojego hotelu położonego w centrum idę do United Center na nogach. Godzina. Mijam Trump Tower i wiele innych wieżowców, mijam bezdomnych i Dunkin Donuts na każdym rogu. Gdy na horyzoncie widzę United Center, zaczynam czuć ekscytację. Jestem, naprawdę tu jestem. Na słupach wiszą plakaty ze zdjęciami zawodników Chicago Bulls. Sama hala jest ogromna. Do otwarcia niej jeszcze 1 godzina – czas na sklep z pamiątkami. Mój plan to kupić jeden oryginalny podkoszulek Jamesa, jeden Thompsona i jeden Hardena. I co? DUPA. Nie wiem jak jest w innych halach, ale w United Center kupicie tylko pamiątki związane z Chicago Bulls. Ostatecznie decyduję się na 2 podkoszulki. Potem dokupię jeszcze kilka innych rzeczy, ale już jak wejdę do środka.
——————–
Pierwszy buzzer beater rzuciłem na kolonii w 97. Grając przeciwko dzieciakom z domów pomocy społecznej. Pamiętam że wołali nas na obiad (uznajmy że to było, jak odliczanie zegara w ostatniej akcji), piłka trafiła do mnie a ja trafiłem za 3. Piłka wpadła od tablicy… chłopaki machnęli ręka i poszli na obiad. Rodzice kupili mi buty. które przy chodzeniu wydawały odgłos, jakby powietrze z nich uchodziło. Jakiś debil źłe odlał podeszwę w Chinach i była po prostu dziurawa. Przekonałem wszystkich, że to profesjonalne buty do biegania, w których pękła poduszka powietrzna. Byłem dobry w opowiadaniu opowieści, dlatego teraz jeżdżę po świecie i tak zarabiam na życie. Dlatego jestem za darmo w Chicago i poszedłem na mecz. Nauczyłem się opowiadać historię, żeby chronić swoje ego albo po prostu mam talent. Sam wybierz swoją wersję rzeczywistości.
——————–
Michael Jordan… legenda…. poodbijałem piłkę na parkiecie, na którym kiedyś grał (jest taka opcja w sklepie z pamiątkami). Potem obowiązkowe zdjęcie z jego pomnikiem. I krótki opis uczuć – gdy czytasz te wszystkie jego dokonania, cyfry, tytuły wyryte na pomniku przychodzi mi do głowy napis upamiętniający wojnę. Liczba zmarłych, rannych, wygrane bitwy. Zwłaszcza, gdy przypominam sobie książkę Lazenby’ego, którą przeczytałem. Jordan – człowiek walki, ze sobą, z innymi. Kurwa jestem tam. Jestem w Mecce koszykówki. Wokół mnie zaczynają zbierać się kibice. Wielu Chicago, ale jeszcze więcej Oklahomy City Thunder. Warto dodać – Chicago gra z OKC.
——————–
W liceum próbowałem załapać się do szkolnej drużyny. 4 lata chodziłem na SKS. Szkoła była jedną z najlepszych w Krakowie. Pamiętam, jak na jednym z treningów pojawił się czarnoskóry ziomek, który przyleciał z USA do jednego z naszych kolegów. Pamiętam, jak przejąłem piłkę i pobiegłem na kosz przeciwników. Gdy zobaczyłem, że ziomek za mną biegnie i chce dać mi blok spanikowałem i rzuciłem floatera z 10 metrów. Ziomek przybił mi dużą piątkę i pobiegł po piłkę, którą odbiła się od rogu tablicy i poszła na aut. W kosza grała też moja dziewczyna. 3 razy schodziliśmy się i rozchodzili. Raz poinformowała mnie przez pomyłkę przez GG o tym, że zostawia mnie dla mojego najlepszego przyjaciela wtedy. Zapytała “jak powiemy Tomkowi”. Wszystko było jasne. Człowiek spalał się z dupianych powodów. Chciałbyś wrócić? Tylko z dzisiejszą wiedzą.
———————
W środku, gdy już wchodzę, znajduję wyprzedaże. Za 15 dolców można kupić oryginalne treningowe podkoszulki i spodenki adidasa. Odkąd poszli w Nike chyba nie mają co z tym robić. W to mi graj! Moje miejsce jest w 10. rzędzie, to znaczy na 2 piętrze. Atmosfera pikniku. To co szokuje, to liczba sklepów z jedzeniem i piciem (alkohol!). Ci co byli, chyba potwierdzą, ale dla mnie jest dużym zaskoczeniem to, jak lokalni kibice podchodzą do tematu – pełen dystans i umiarkowane zainteresowanie tym co się dzieje na parkiecie. Ja dla odmiany wbiegam na swoje miejsce, aby nie opuścić ani minuty rozgrzewki. Pamiętam, że Gortat kiedyś opowiadał jak wyglądają rozgrzewki w Washingtonie – każdy ma swoje kilka minut z trenerami i tu wygląda to podobnie.
———————–
Kosz, który dostałem od babci i dziadka był za mały, ale paradoksalnie to był klucz do rozwoju. Jak nauczyłeś się na nim rzucać, potem wpadało 60 % rzutów na normalnym boisku. Mój ziomek za 50 złotych załatwił mi piłkę. Meczowego skórzanego spaldinga. Ponoć na treningu w Wiśle wystarczyło rzucić piłkę do szatni i udawać, że wpadła tam przez przypadek. Potem szach mat. Być może jestem jedynym gościem, który meczowego spaldinga zdarł do gumy rzucając o mur i odbijając o kostkę brukową. Tak – chyba trzeba powiedzieć że ukradłem, ale jak pisał Herbert nie robiłem z tego ideologii.
———————–
Ciężko podekscytować się jakimkolwiek zawodnikiem Chicago (sorry), ale kiedy na boisko wybiega PG13, Melo czy Westbroży wzruszam się. Największe emocje budzi gracz, który dużo już nie gra – Nick Collison. Jego obecność w OKC to okres mojego świadomego oglądania NBA. W pierwszych latach, gdy NBA została pokazana w Canal Plus, w przerwach nie pokazywano TOP akcji, ale fragmenty jednego (słownie jednego) odcinka NBA Action i wiecie co? Nie wiem dlaczego do dziś, ale pamiętam, że Canal plus pokazywał przez cały rok fragment wywiadu z Collisonem! Pamiętam że opowiadał że zdecydował się zoperować oba swoje kolana, zanim przyszedł do NBA.
———————–
Wszystko ruszyło, gdy mój “brat” 4 life Franlin i jego kuzyn Yaman zaczęli grać ze mną. Na boisku szkolnym z jebanym dziurawym asfaltem, na boisku obok kościoła pod wezwaniem Najświętszej Maryi Królowej Polski. Pamiętam, jak ziomek starszy od nas o kilka lat powiedział kiedyś, że nas ojebie, a jego ziomki nas jeszcze okradną. Zagraliśmy 1 na 1 do 10: 3=2 2=1. 10 do 0 dla mnie. W ostatniej akcji siatka między nogami. Potem dużą piątka i szacunek. Lato 2004, gdy w dzień pracowałem na wykopaliskach archeologicznych za 5 PLN na godzinę (słynny żart mojego szefa: pracownik fizyczny jest jak chomik – jak Ci się zjebie, kupisz sobie nowego. Żebyście widzieli minę tego szefa, gdy 2 lata później spotkałem go na siłce, a miałem duży biceps wtedy), potem 3 godziny w kosza, a w nocy finały LA-DET (czy ktoś pamięta że w studiu występował niejaki Jerzy Świątek, który w ostatnim meczu miał wielkiego guza i plaster na czole, a Michałowicz żartował że zderzył się z Shaqiem?). Cudo.
————————
Zaczyna się prezentacja. W USA prawie Halloween, więc na początku jest wesoło – przerabiają graczy Chicago na różnego rodzaju potwory i Ci następnie straszą z filmików wyświetlanych pod sufitem. Potem wyświetlany jest teledysk pokazujący historię Chicago Bulls. Oglądamy przebitki z dawnych, naprawdę dawnych czasów, potem draft MJ’a, jego legendarne rzuty, mistrzostwa, Dennis, Scottie, Phil…. Film przyspiesza i przenosimy się do czasów D-Rose’a, Thibsa, Noaha. A potem… no właśnie… przebitka na Wade’a i co? Ujęcia młodego Fina wybranego w drafcie, kudłaty Lopez i tyle. Nawet na przykładzie tego filmu widać w jakim miejscu znajduje się organizacja. A już poczucie żenady pojawia się, gdy na końcu niejaki Felicio krzyczy na całą halę “CHICCCAAAGGGOOO”. Pasuje on tam do tej całej legendy, tak jak chuj nie pasuje do gęby, jak rymował klasyk.
————————
Mój i Franklina, i Yamana skill stal się rozpoznawalny. Zaczęli wpadać ziomki z sąsiednich miejscowości. Pamiętam mecz z niejakim K. – facet potrafił zrobić z piłką cuda. Chodził z obecną żona pewnego bardzo znanego łysego piłkarza Legii. Pamiętam, że woził ja na rowerze i upadła na twarz, wybijając wszystkie zęby – nie usłyszycie o tym w mediach. Wpadł kiedyś facet, który miał 32 lata. Wtedy wydawał się bardzo stary, a dziś gdy w tym samym wieku wstaje i patrzę w lustro mówię do siebie że całe życie przede mną. Chciał zagrać. W drugiej akcji zerwał Achillesa.
————————
Mecz rozpoczyna się od szybkich akcji OKC. Wszystko ładnie poukładane. Szybkie trójki PG13, kontrola gry Westbrooka, zasłony Adamsa. Po kilku minutach już 15-2. Timeout Chicago, a w jego czasie panika trenera – odczuwam ją, aż na swoim miejscu, 10 rzędów wyżej. W przerwach tańczące dzieci, tańczące starsze dzieci, latający byczek i inne takie. Z armatek wystrzeliwują pamiątki w trybuny, kilku kibiców bawi się na boisku w “gorące krzesło”. Piknik. Obok mnie siedzi jakaś para, zajadają pizze i zapijają rumem z ponczem. Średnie zainteresowanie meczem – dostatek psuje.
————————
Chcieliśmy grać przez cały rok. Wynajęliśmy hale. Tylko z kim grać? W sąsiedniej wiosce było kilku ziomków. W naszej poza mną, Franklinem i Yamanem braliśmy ludzi z łapanki. Dołączył chłopak który, kiedyś chciał, żeby jego koledzy nas okradli – o czym już było. Po miesiącu w pierwszej akcji skręcił obie kostki – próbował robić piwot opierając się na graczu, którego nie było tam, gdzie myślał, że będzie. Dołączył sąsiad, który już wtedy mało kojarzył, bo palił za dużo zioła. Chłopakowi życie zniszczyło gimnazjum. Starsze cwaniaki zorientowali się, że ma pieniądze. Okradł swoich rodziców na naście tysięcy. W zamian dostawał gandzię. Grozili mu. Prawdziwe chuje, jeden z nich dziś siedzi, po tym jak w biały dzień zabił człowieka, który zapytał go o drogę. Ziomek z przepalonym mózgiem w naszych meczach miał jeden cel – aby dzięki jego obecności na boisku było nas 5-ciu. Szacunek dla chłopaków z sąsiedniej wioski. 3 km chodzili na nasze mecze z buta bez względu na pogodę. Jeden z nich nawet odlał z betonu ciężarki i zaczął pakować. Nasze mecze były najważniejszym momentem tygodnia. Życie było proste: rano siłka, potem praca, potem kosz, onanizm i do spania.
————————
Chicago dochodzi na kilka punktów, wydaje się że mecz może się rozkręcić. Na koniec pierwszej kwarty nabieram nadziei, że może trafi mi się nawet mecz z niespodzianką. 2. kwarta rozwiewa moje wątpliwości, a dalej jest tylko gorzej. Ostatecznie mecz zakończy się różnicą ponad 30 punktów, a ludzie od końca 3. kwarty będą systematycznie wychodzić.
————————
W Chicago taksówkarz zapytał mnie, czy byłem bardziej Magicem czy Birdem. MJ’em czy Malone. Człowieku, jak przychodziło co do czego ja chciałem być Tractorem Traylorem z Cleveland. Mieliśmy jedną zagrywkę jak było źle – ustawiałem się pod koszem i dostawałem piłkę na bloku. Potem upychałem gościa za mną i próbowałem rzucić o tablicę. Umiałem to i rzucać trojki. Od czarów i magii był Franklin i Yaman. Pamiętam, jak raz zrobiłem przechwyt i pobiegłem na kosz. Gonił mnie ziomek z sąsiedniej wioski. A ja zamiast pójść w prosty layup uciekłem na trójkę. Żebyście widzieli jego minę – pamiętam po dziś dzień – zdziwienie i podziw. Nie wpadła, ale dobitka znów za 3 już tak. W 2007 czułem wiatr zmian od zatoki San Francisco. Swoją drogą Tractor Traylor nie żyje od 2011 roku.
————————
Kilka wrażeń na temat samego obserwowania koszykówki na poziomie NBA (no dobrze, co do Chicago można dyskutować): skupiając się na OKC….ta gra jest mięciutka. To słowo chyba najlepiej oddaje moje wrażenia. Elastyczność, zmiana tempa, płynność, “kocie ruchy”, pięknie ułożone rzuty, zmienność pozycji. Gracze pływają po parkiecie. Pełna kontrola i gracja. Tak to wygląda z 10. rzędu siedzeń. Tak to wygląda oczami laika, który swoją całą wiedzę o koszu zawdzięcza Wojtkowi Michałowiczowi, a potem ekipie Czwartej Kwarty oraz Zawszepopierwsze i w konsekwencji Szóstego Gracza.
————————
W ostatnim sezonie wygraliśmy wszystkie mecze na hali. Chłopaki nie chcieli już z nami grać. A ja za pracą wyjechałem do stolicy, gdzie po tygodniu poznałem swoją żonę. Potem dowiedziałem się, że muszę przejść operację serca. Potem kolejne 3. Ile razy myślałem, że już to za mną i gdy myślałem, że mogę zacząć jakkolwiek trenować, zaczynało się od nowa (arytmia). Teraz mam 10 kg nadwagi. I tkwię w błędnym kole pomiędzy narzucaniem sobie rygoru treningowego, jak wtedy gdy grałem w kosza, a ograniczeniem się do spacerów i chlania wódy. Zaakceptowanie własnych ograniczeń? Jeszcze nie potrafię tego rozstrzygnąć. Jak ktoś rozwiązał ten dylemat chętnie poznam odpowiedzi. Może jestem jak ten ziomek co grając ze mną i Franklinem w kosza zerwał Achillesa i niedługo się rozwalę? Może muszę zerwać Achilllesa aby coś zrozumieć w końcu?
————————
Z hali wylewa się tłum ludzi. Taksówkarz zawozi mnie do hotelu. Po drodze gadamy o meczu, jest w temacie, choć woli amerykański football (który, aby dać Wam wyobrażenie możesz znaleźć w telewizji 24 godziny na dobę niemalże, czego nie można powiedzieć o NBA – mówię o pakiecie telewizji, który miałem w hotelu). Mówi, że nie chodzi na mecze, bo drużyna jest słaba – ach to zepsucie zachodu. Dla mnie dziś spełniły się marzenia. Dla mnie dziś jedna z #listy rzeczy do zrobienia w życiu została odhaczona (zostają jeszcze m.in. 3 cuda świata). Wracam spełniony, mimo 24 godzin na nogach i faktu, że za 7 godzin zaczyna się 4-dniowa, intensywna konferencja.
————————
Ostatnio miałem naprawdę ciężki okres w pracy. W skrócie przywiąż sobie do pleców 5-ciu ludzi pasami i ciągnij ich, bo “jesteśmy zespołem”. Nieważne. Ważne, że Franklin regularnie odwiedza mnie w Warszawie, a niedługo zostanie ojcem chrzestnym mojego drugiego dziecka. Kiedyś siedzieliśmy i gadaliśmy i powiedział: wiesz co, to wszystko zawdzięczasz koszykówce – to co osiągnąłeś. Gdyby nie ona, nie wywalczyłbyś tego co masz. Czy to ona nas ukształtowała, ona nauczyła nas walczyć? A może odlewane z betonu ciężary, dziurawe buty, przemoc w szkole i wymagający/zaburzeni rodzice? Sam wybierz swoją wersję rzeczywistości.
Bardzo szanuję Ciebie T.T(inicjały znanego trenera, przypadek?) I tekst który tu popełniłeś!
Też uważam że przynajmniej w jakimś stopniu moje życie ukształtowała koszykówka i póki co nie mogę do niej wrócić(zdrowie itd). Ale mimo wszystko myślę że jeszcze nie jeden mecz przed Tobą!
Pieprzyć ten mecz w Chicago. Tysiąc razy bardziej zaciekawiła mnie twoja historia niż sam wyjazd do Chcago.
„Życie było proste: rano siłka, potem praca, potem kosz, onanizm i do spania.”
U nas była szkoła zamiast pracy, a poza tym ten sam schemat. Bo niestety 2 lata po skończeniu szkoły, moje plecy już nie chcą grać w kosza i zawsze mocno mnie jebią jak tylko wezmę spaldinga do łapy.
Świetny tekst. Pisz tu więcej.
Świetny tekst. Do tego stopnia, że omijałem Chicago, doczytałem dopiero później.
A potem jeszcze raz.
Skazany na kosza, czyli ballada o strapieniach, miłości i pasji człeka współczesnego.
Dzięki
Taki tekst potwierdza tylko, że doskonałym cyklem byłyby popełniane teksty „Od czytelników dla czytelników”. W końcu to nie tylko redakcja tworzy 6G :)
Bardzo dobrze napisane, dziękuję :)
Dzieki za ten artykuł, nieźle napisane i dość prywatnie.
Świetny tekst!
Bomba tekst!
Autobiografia… Anyone? ?