Najlepsze duety obrońców w NBA

4
fot. AP Photo
fot. AP Photo

Wzrost liczby oddawanych trójek, lepsza skuteczność za trzy i coraz wyższy poziom specjalizacji graczy, a przez to poszerzenie spacingu i też mam wrażenie coraz więcej zawodników z Europy – obrona w NBA zaliczyła w ostatnim sezonie regres.

Zobaczyłem go na własne oczy, zanim obejrzałem statystyki. W połowie stycznia, w trakcie zbyt długiego sezonu regularnego, już ciężko patrzyło się mi na to jak zunifikowane stały się teamy. Jak mało w nich było różnorodności. Happy-go-lucky basketball stała się antytezą grindu. Chciałoby się go chyba trochę więcej, nie? Rozczarowujące play-offy nie poprawiły sprawy.

W sezonie 2015/16 było 48 duetów graczy NBA, które – kiedy były na boisku – przyczyniały się do tego, że przeciwnicy zdobywali mniej, niż 100 punktów na 100 posiadań.

Czy wiesz ile takich duetów było w sezonie 2016/17? 7. Tak. Słownie: siedem. RIP NBA Defense?

Na szczęście, zwykle tak jest, że kiedy ktoś robi “zig”, inny robi “zag”. Ostatni sezon przyniósł jeszcze więcej zmian krycia w obronie, ale poszukiwane będą też inne recepty na to jak zatrzymać eksplozje ofensywne w NBA. Dziś chciałem wyróżnić kilka tag-teamów, których choreografia na parkiecie i rozumienie się przywołują czasy defensywnego grindu jeszcze sprzed 3-5 lat. To ludzie, którzy bronią i ich obecność na parkiecie po tej stronie parkietu wciąż ma bardzo duże znaczenie.


James Johnson i Hassan Whiteside nie grali ze sobą tak dużo, jak mogli, ponieważ Erik Spoelstra znalazł efektywne lineupy, kiedy Johnson grał jako point-center. Ale kiedy byli w duecie na boisku, stworzyli partnerstwo, które stawiało ich w Top-10 najlepiej blokujących i zbierających w obronie duetów ligi: Whiteside ze swoją rim-protection, Johnson z defensywną wszechstronnością, pozwalającą mu kryć pięć pozycji, a po zbiórce w obronie wcielać się w rolę rozgrywającego. Heat z nimi na parkiecie zbierali 53% piłek i tracili 103.6 punktów na 100 posiadań – mało, ale nie tak mało, żeby znaleźć się w Top-5.

Chicago Bulls z Jimmy’m Butlerem i Tajem Gibsonem tracili mniej, bo 102.9 punktów na 100 posiadań, zanim w lutym Gibson został przehandlowany do Oklahoma City Thunder. Ich partnerstwo ma już sześć lat i trwać będzie dalej, po tym jak Tom Thibodeau sprowadził obu do Minnesoty i teraz ma ludzi, z których może utkać Top-10 obronę NBA.  Butler i Gibson byli na wysokim 8. miejscu w najmniejszej liczbie prób za trzy oddawanych przez rywali na 100 posiadań (23.3). Know-how obu, siła fizyczna i doświadczenie na pewno zaprocentuje dla Minnesoty w przyszłym sezonie. Byli na skraju Top-5 z uwagi na to ile minut rozegrali razem w swojej karierze, ale znaleźli się tuż poza.

Giannis Antetokounmpo i Thon Maker spowolnili w play-offach Toronto Raptors do 98,2 punktów na 100 posiadań. Pułapki Bucks (nr 1 obrony play-offów) przypomniały czas Obrony Latających Sztyletów Heat i w dużej mierze oparte były o niezwykłą mobilność Makera. Ten duet może w niedługiej przyszłości zaatakować Top-5, ale potrzebuje jeszcze zdobyć doświadczenia. Podobnie rzecz się ma z innym duetem niski skrzydłowy/center z drużyny aspirującej w Konferencji Wschodniej. Robert Covington i Joel Embiid powinni być podstawą obrony 76ers, która w przyszłym sezonie próbowała będzie schować kilku potencjalnie minusowych obrońców. Covington wg zaawansowanych statystyk był jednym z najlepszych obrońców poprzedniego sezonu (nr 4 wg Defensive Plus Minus ESPN), a moim zdaniem, to Embiid ma większy impakt na grę po tej stronie parkietu.

Jeśli New Orleans Pelicans awansują do play-offów w sezonie 2017/18, to głównie nie dlatego, że Alvin Gentry znajdzie zaskakujące rozwiązania w ataku (spoiler: bo nie znajdzie), ale dlatego, że Pelicans staną się Top-10 obroną ligi, którą byli – po cichu – po transferze DeMarcusa Cousinsa. Tu prym wiedzie jednak duet Jrue Holiday i Anthony Davis, który pomagał zatrzymywać rywali na 101,7 punktach na 100 posiadań.

Charlotte Hornets są tak mocno na uboczu NBA, że możesz nie zdawać sobie sprawy, jak świetnym trenerem jest Steve Clifford i jak bardzo dobrymi obrońcami są Cody Zeller i Michael Kidd-Gilchrist. To w rzeczy samej nowi królowie grindu, hard-workerzy: Zeller ze swoimi nieprawdopodobnie szybkimi stopami, a MKG z rękoma jak Edward Nożycoręki. Ten duet był nr 1 w najmniejszej ilości fauli na 100 posiadań (Zeller był w 4 z 5 najlepszych duetów NBA) i był też nr 1 w ilości rzutów wolnych rywali na 100 posiadań (Tristan Thompson był w 3 z 5 najlepszych duetów, Zeller w 4 z 9 najlepszych, Hornets w 2 pozostałych. Hashtag Defending Without Fouling. Hashtag Steve Clifford). O, i MKG z Zellerem byli jeszcze nr 9 w zbiórkach ofensywnych rywali na 100 posiadań (8,3). I wiesz kto był nr 1? Hornets, gdy na parkiecie byli Zeller i Marvin Williams. Zeller jest jednym z najbardziej underrated graczy NBA, ale to już wiesz, bo piszę o nim często (i nie przestanę!).

Czas na Top-5:


5. Klay Thompson i Draymond Green (Golden State Warriors)

Golden State Warriors mieli 2. obronę NBA w sezonie regularnym – tracili 101,1 punktów na 100 posiadań (San Antonio Spurs 100,9) – ale wliczając play-offy (nr 2 – 102,8), wyprzedzili Spurs (nr 11 – aż 109,5 traconych punktów na 100 posiadań w 11 meczach) i zostali nr 1.

Kevin Durant miał swój najlepszy defensywnie sezon w karierze, broniąc wreszcie częściej bliżej obręczy, ale dwoma najlepszymi obrońcami w wyjściowym składzie Warriors wciąż są Klay Thompson – jako go-to-guy na obwodzie – i Draymond Green, czyli Swiss-Army Knife, Mr Everything, broniący wszystkich pięciu pozycji na boisku. Dlaczego więc są dopiero na 5. miejscu? Gdyby Kyrie Irving nie potrafił się tak rozhuśtać w Finałach przeciwko Thompsonowi, byliby pewnie wyżej.

Ten duet jest już od dwóch lat regularnie bardzo dobry. Warriors tracili 99,3 punktów na 100 posiadań z nimi na boisku w sezonie 2016/17, tracili 98,7 punktów na 100 posiadan w 17 meczach play-offów i 98,0 punktów na 100 posiadań w sezonie 2015/16.

Kiedy na boisku byli Klay i Dray, Warriors pozwalali na zaledwie 42,9% FG rywali i 31,5% 3PT (nr 4 w NBA w obu kategoriach). Reszta Top-4 w tej ostatniej kategorii to duety Butler/Mirotić, Crowder/Smart i Crowder/Amir Johnson.

4. Chris Paul i Luc Richard Mbah a Moute (LA Clippers -> Houston Rockets)

Nie myślisz o nich jak o parze, ale to jest para. Pokazało to mijające lato, gdy Chris Paul wymusił przenosiny do Houston, a następnie nakłonił Daryla Morey’a do podpisania kontraktu z Księciem Kamerunu.

Mbah a Moute to jeden z najmądrzejszych i najlepszych obwodowych obrońców. Przed sześcioma laty, na długo przed The Players Tribune, napisał fascynujący artykuł o tym jak bronić LeBrona, KD, Wade’a, Dirka i Derricka Rose’a. CP3, natomiast, to od prawie dekady Top-3 na swojej pozycji. CP3/LRMAM to był najlepszy duet defensywny Clippers, który po cichu zatrzymywał rywali na fantastycznie niskim – w kontekście zeszłego sezonu i tego co pisałem wyżej – 98,7 punktów na 100 posiadań, mogąc znakomicie kryć trzy pozycje i bardzo dobrze cztery. Ale to nic więcej, niż kontynuacja tego co robili w sezonie 2015/16 – zanim jeszcze Moute stał się etatowym starterem Clippers – gdy z nimi na parkiecie Clips bronili na poziomie 97,8 punktów na 100 posiadań.

CP3 wciąż ma jeszcze ten guzik, którego pobudzenie lub naciśnięcie wywołuje w nim furię. Wtedy chce ukraść każdą piłkę, podejść pod każde gardło i są to poziomy defensywnej agresji porównywalne chyba tylko z Marcusem Smartem, czy kojarzące się z prime’m Rona Artesta. Paul zastąpi w Houston Patricka Beverley’a, a Mbah a Moute razem z PJ’em Tuckerem zastąpią co najwyżej młodzieńczą dynamikę i defensywną wszechstronność Sama Dekkera.

W cieniu dyskusji na temat czy wystarczy jednej piłki dla Paula i Hardena, Rockets mają szansę wejść na wyższy poziom gry w obronie.

3. Andre Roberson i Steven Adams (Oklahoma City Thunder)

To jest duet ludzi, którego NBA potrzebuje, jeśli chce zachować jakąkolwiek defensywną twarz, poza wyobrażaniem sobie switchability pięciu wingmanów razem na boisku (i Golden State Warriors 2016/17…). Roberson to specjalista, tak dobry w obronie (zapytaj Jamesa Hardena), że fakt, że jest jednym z 10-15 najmniej efektywnych zawodników w ataku i tak maskowany jest przez jego defensywną wszechstronność i pozwala klasyfikować go jako dobrego gracza. I Roberson może być jeszcze lepszy, bo dopiero co skończył swój debiutancki kontrakt.

Steven Adams to rarytas i zupełnie zapomniałem o nim wczoraj przy kandydatach do “Breakout-Year”. Powinien być tam, bo przy lepszym spacingu – w zeszłym sezonie najgorzej trafiających za trzy – Thunder, powinna wrócić jego alley-oop koneksja z Russellem Westbrookiem.

Ale Adams to przede wszystkim “the enforcer” – nie klasa światowa obrony obręczy, ale bardzo mądry obrońca, któremu niezwykle rzadko zdarza się być w miejscu, w którym nie powinien być. Potrafi też switchować i zaskakująco, jak na swoją posturę, nie dać się mijać, bo jak Kawhi, czy Klay, nie reaguje na zwody. Przekonywał się o tym Tim Duncan w końcówce swojej kariery, gdy próbował ograć go w post. Do tego Adams gra twardo i kiedy jest na parkiecie z Robersonem, Thunder zbierają aż 54% piłek (6m. w NBA).

W zeszłym sezonie bronili na poziomie tylko 103,4 punktów na 100 posiadań, ale w serii z Houston było to już wyciszanie do poziomu 96,8. Sezon wcześniej, jeśli odjąć graczy Warriors i Spurs, nie było bardziej efektywnego defensywnie duetu w NBA (96,5), niż właśnie oni. Stają się nową wersją Tony’ego Allena i Marca Gasola. Po dojściu Paula George’a i Patricka Pattersona, startujący lineup Oklahomy powinien być w Top-5 najlepszych defensywnie, wyjściowych lineupów ligi.

2. Danny Green i Kawhi Leonard (San Antonio Spurs)

To jest szalone, że Gregg Popovich może oszczędzać Top-3 obwodowego obrońcę w historii gry (W HISTORII GRY!), bo Danny Green może z powodzeniem kryć przez trzy pierwsze kwarty najlepszego gracza rywali.

Poza obroną 1-na-1, atletyzm obu zapewnia też znakomitą pomoc w passing-lanes i rim-protection. Przypominają w ten sposób trochę czasy pierwszego, wspólnego sezonu Dwayne’a Wade’a i LeBrona Jamesa, przy czym są defensywnie jednak lepszą wersją.

W zeszłym sezonie Spurs z nimi na parkiecie bronili na nieco rozczarowującym poziomie 101,8 punktów na 100 posiadań i był to ogromny zjazd z poziomu 95,6. Okazało się, jak duże znaczenie miało to z kim są na boisku. Wracając się do pierwszych akapitów, Kawhi Leonard i Tim Duncan w sezonie 2015/16 byli defensywnie nr 1 duetem w całej NBA (93,1). 39-letni Duncan był w 3-ech najlepszych duetach tamtego sezonu. Oszczędzę więc Pau Gasolowi cytowania jego statystyk, w porównaniu z jednym z prawdopodobnie pięciu najlepszych obrońców w historii ligi.

1. Draymond Green i Andre Iguodala (Golden State Warriors)

Ten duet w sezonie 2016/17 był:

Nr 1 w skuteczności rywali z gry (41,6%)

Nr 1 w liczbie wymuszanych strat (16,9 na 100 posiadań)

Nr 1 w blokach (7,8)

Pełny zestaw.

Oczywiście są to osiągnięcia wszystkich pięciu graczy Warriors, kiedy na parkiecie są Draymond i Iggy. Często są to ustawienia, w których Green jest centrem – stąd problemy na defensywnej desce (13.1 zbiórek oddanych rywalom na 100 posiadań to akurat co ciekawe najgorszy wynik spośród wszystkich duetów, które minutami kwalifikowane są przez nba.com), ale po tym jak oddawali 98,9 punktów na 100 posiadań w sezonie regularnym, przycisnęli w play-offach do poziomu 96,9 punktów i tam już zbierali 50% piłek. To prawdopodobnie najlepszy tandem do krycia najlepszego gracza ligi.

Warriors wyprzedzili ligę o jedno okrążenie w stealach+blokach. Mieli 7 z 7 najlepszych duetów w przechwytach i to co robi Golden State od ponad dwóch lat w obronie – wszechstronność, zmiany krycia robione już na pamięć – to w tym momencie wydaje się być święty graal dla pozostałych 29 drużyn ligi i kręgosłup dopiero rozpoczynającej się Dynastii.

Green jest dyrektorem obrony Warriors, wokalnym jej liderem, studiującym wideo i na parkiecie przewidującym kolejny ruch rywala. Może bronić obręczy, napastować kozłujących, pomagać i wiedzieć, że za jego plecami ktoś będzie pilnował jego pomocy. Często bywa to Iggy, którego clutch-steal w Finałach w prawym rogu na LeBronie Jamesie był tylko kolejnym przykładem jak gra spowalnia przed jego oczami, kiedy jest w obronie.

Good luck, NBA.

Good luck, żeby pokonać Warriors, ale przede wszystkim good luck, żeby znaleźć sposób na to, jak zamknąć w garści rozciągający się teraz do 8-mego, czasem 9-tego metra spacing.

Mam nadzieję, że studiujący obecnie ligę defensywni koordynatorzy wymyślą sposób na to, by ta strona parkietu nie straciła przez coraz lepiej kontrolowaną przypadkowość i 3-zamiast-2 dziejące się w ataku. Long Live NBA Defense! (please)

Poprzedni artykułDniówka: Amnestia, której nie było. Dylemat Suns
Następny artykułKajzerek: Kadra 2017. Na co możemy liczyć?

4 KOMENTARZE