Turniej NCAA, Final Four: Mecz życia…

17
fot. AP Photo
fot. AP Photo

Jesteśmy na końcówce. Nostalgia. Wspomnienia z 2005 roku, kiedy pierwszy raz zobaczyłem jakieś migawki z NCAA. North Carolina Tar Heels zdobyli wtedy mistrzostwo NCAA w składzie z grubym Seanem Mayem i jeszcze wtedy chudym Raymondem Feltonem. 12 lat później Roy Williams znowu będzie przecierał okulary w finale.

Historia i wewnętrzny spokój. Nie czułem się tak dobrze od mojego pierwszego pełnego Turnieju, który obejrzałem w 2008 roku, jeszcze na telewizji NASN, którą później na kablówce zastąpił ESPN America – jakby nie patrzeć, matka obecnego ESPN Player. Derrick Rose, Kevin Love i Russell Westbrook, Miracle Mario z rzutem dającym dogrywkę Kansas. Czasy, łzy… znowu nostalgia.

Tegoroczny NCAA Tournament był jednym z lepszych w ostatniej dekadzie. Od drugiej rundy rzeczy się działy. Po prostu się działy! Zainteresowanie w Polsce ogromne i trudno się dziwić – historia kreuje się na naszych oczach.

Polskość, oko i dzieci obozu w Idaho

Wolałem dmuchać na zimne przez cały sezon. To tak jakbyś oczywiście wolał kupić jedną flaszkę więcej, aby potem na zdezie  nie zapierdalać na stację po tę awaryjną, upragnioną. Mniej więcej w taki sposób podchodziłem do obecnego sezonu Gonzagi. Wolałem się zabezpieczyć, patrząc na ich pogromy w bidnej West Coast Conference. Nawet ta drabinka, która ułożyła się po myśli Zags (bez Arizony i Villanovy), przestaje mieć dzisiaj jakiekolwiek znaczenie. Nie ma już „wczoraj”. Jest „dzisiaj”, albo inaczej – „teraz albo nigdy”.

I ta towarzyszącą nam „polskość”, którą odczuwaliśmy obok Adasia Małysza, Robka Kubicy i innych wielkich, naszych sportowców, którzy porwali swój kraj i Januszy. Mnie osobiście to zawsze drażniło, ale dzisiaj cała ta wkurwiająca „sportowa polskość” schodzi na dalszy plan. Będziemy dzisiaj całym sercem za brodatym chłopakiem z Torunia, który przez ostatni miesiąc podniósł notowania polskiej koszykówki, która nie oszukujmy się, sięgnęła niesamowitego dna.

Dzisiaj wszyscy będziemy Gonzagą, jak Adam Morrison, jak Ronny Turiaf, jak coach Dan Monson, który to wszystko zapoczątkował, dając Markowi Few robotę za 500 dolarów miesięcznie w roli asystenta. Dzisiaj wszyscy będziemy studentami w Spokane, wyobrażając sobie tylko jakie emocje buzują właśnie w tej małej mieścinie. Co musi się dziać w tym pieprzonym Phoenix?

Emocje…

Nie brakowało ich w sobotę, kiedy Zags wyszarpali mecz z rąk Franka Martina i spółki.

Chciałoby się powiedzieć: „A nie mówiłem?”

Scenariusz dla Gamecocks taki sam jak w poprzednich rundach – powroty. W sobotę jeden ogromny w opcji 16-0, kiedy Zags nagle stracili 14-punktowe prowadzenie i przegrywali 65:67. Do tego momentu fenomenalny był Nigel Williams-Goss (23 punkty, 6 asyst, 5 zbiórek, 9/16 z gry), którego hero-ball z podkręconą kostką został stonowany, sam nie wiem, przez Pana Bozię?

Goss przytomnie odpuścił forsowanie w ofensywie, kiedy widział, że gra niekoniecznie mu idzie, a gorący są jego podkoszowi. Zach Collins dostał dobre minuty z ławki, kiedy Przemo Karnowski po bloku od Chrisa Silvy dostał w oko i musiał opuścić parkiet na jakiś czas. Collins pozamiatał cały stan Arizony, robiąc 14 punktów, 13 zbiórek i 6 bloków. Trafił dość szczęśliwą trójkę na 68:67, zatrzymując szaleńczy pościg Kuraków Franka Martina. To było ciche momentum Zags, kiedy do Collinsa dołączył Big Karn, buldożerując kosz Gamecocks potężnym dunkiem, kiedy cała Polska pomyślała, że ten miś już się nie odrywa od ziemi. Karnozaur poleciał na 13 punktów, 5 zbiórek i 3 asysty, robiąc niesamowitą robotę w defensywie z czterema faulami, kiedy nikt z niemal 80 tysięcy osób na hali nie był w stanie go przesunąć. W tle szczęśliwy, ale i zmęczony emocjonalnie tata Bonifacy.

Dzwońcie po dźwig…

Collins i Karnowski uratowali ten mecz dla Gonzagi. Przecież to widzieliśmy, ale „kropką nad i” nie były tylko rzuty wolne Killiana Tillie, który przypieczętował finał, pokazując tak ogromne jaja – bo w ciągu zaledwie 12 sekund gry, kiedy nie jesteś rozgrzany, nagle trafiasz dwa najważniejsze rzuty wolne w swoim dotychczasowym życiu. Wspomnianą „kropką nad i” były trójki Jordana Mathewsa (4/8 za trzy), w tym jedna na 74:72 – to ona była swego rodzaju petardą, podrywającą cały świat do walki w imieniu Zags.

Fantastyczny mecz w zasadzie ze wszystkim. Karnowski wracający po urazie niczym Paul Pierce na wózku w Finałach 2008, ten powrót South Caroliny, ZACH MADA FAKA COLLINS, crunch time i rzuty wolne cichego chłopaka z Francji, któremu nawet powieka nie zadrżała.

Łzy Franka Martina na konferencji po meczu, który mówił o przywiązaniu do „swoich dzieciaków”. Miał na myśli przede wszystkim seniorów, w tym Sindariusa Thornwella, z którym tak naprawdę zaczynał odbudowę programu, będącego pomietłem w Konferencji SEC. Gamecocks nie weszli do finału, ale zaliczyli najlepszy run w historii męskiej koszykówki na swoim kampusie, a SCU kobity wczoraj wygrały cały żeński NCAA Tournament. Czasy nadchodzą…

Thornwell przeszedł trochę obok, trafiając tylko 4/12 z gry, ale to oczywiście jego pomoc i ogromne IQ w half court defense pozwoliły Gamecoks wrócić do tego meczu. Chris Silva z heroicznym 13/13/3, cichy, ale bardzo dobry w tym Turnieju P.J. Dozier na 17 punktów i 9 zbiórek.

Mieliśmy w tym półfinale wszystko. Chwilo trwaj.

Przemek Karnowski jako pierwszy Polak w historii zagra w THE FINALE NCAA. Nie zdajemy sobie sprawy jak wielka jest to rzecz. Już pisałem o tym wcześniej, ale w Spokane Przemo zbudował swoje legacy, będąc w Top 2 – Top 3 najlepszych graczy w historii tego programu. To jeszcze większa rzecz…

I pomyślmy teraz, że banda niezbyt komunikatywch dzieciaków złożonych z transferów, obcokrajowców i dziwaków stworzyła niesamowitą chemię poprzez dwie opcje – mini survivalowy obóz w Idaho oraz grupowy chat z aplikacji.

Takie rzeczy robią Finał NCAA, a my może w tym trwać do wtorkowego poranka…

Szerokie barki, zbiórka i odkupienie

W drugim półfinale również mieliśmy wszystko. No może nie było tak spektakularnych runów, ale…

Chwilo trwaj!

Rok 2016. Po niesamowitym rzucie Marcusa Paige’a UNC remisują z Villanovą. Piłkę z autu dostaje Ryan Arcidiacono, który korzystając z zasłony Daniela Ochefu pędzi jak szalony w kierunku kosza Tar Heels. Na prawym skrzydle nagle pojawia się otwarty Kris Jenkins, który dostaje od swojego playmakera podanie trochę talerzowe – mniejsza z tym. Jenkins wychodzi do rzutu za trzy punkty, trafia buzzera, wygrywając tytuł dla Villanovy. Tak to mniej więcej wyglądało, nie wrzucam filmiku i Wy też nie oglądajcie. Jedźcie to oczami wyobraźni…

Teraz już wiecie co w głowach przez cały sezon mieli gracze Roya Williamsa po ubiegłorocznym i dołującym finale z Villanovą. Williams nazwał swój tegoroczny skład Redemption Teamem, który chciał jak najszybciej zapomnieć o kwietniu 2016, ale się nie da. Gracze z tamtego składu nie zapomną o jakże bolesnej porażce do końca życia, lecz traumę może lekko stonować Mistrzostwo 2017.

Tar Heels w półfinale z Oregonem robili swoje rzeczy, zbierali na tablicach (17 zbiórek w ataku), pchali piłkę pod kosz, kiedy nie szło na obwodzie, ale mimo wszystko nie odskoczyli w tym meczu na bezpieczne prowadzenie (maksymalnie 66:56 na 8 minut przed końcem). Perimeter defense Oregonu nie był w stanie zatrzymać Justina Jacksona, który trafiał rzuty w transition (22 punkty, 4/9 za trzy), ale tak czy owak, obwodowi Ducks zatrzymali Joela Berry’ego (2/14 z gry) i schodzili na pomoc do nieco wyżej grającego w sobotę Isaiaha Hicksa (1/12 z gry, 3 zbiórki).

To było swego rodzaju mielenie, w którym młynkiem był Kennedy Meeks (25 punktów, 14 zbiórek – 8 w ataku!, 3 przechwyty), grając old-schoolowy bumping game. Meeks w pewnym momencie dosłownie zjadał ludzi przy obręczy, robiąc podstawowe i skuteczne rzeczy dla Roya Williamsa. W tym wszystkim trochę osamotniony, ale świetny Jordan Bell na 13 punktów, 16 zbiórek i 4 bloki.

Połamane serce i łzy lejące się strumieniami po meczu. Bell przez cały Turniej był cichym MOP Oregonu, robiąc niesamowite rzeczy wokół obręczy i na pomocy. Trochę pechowo w pierwszym istotnym posiadaniu niezbyt dobrze wziął na plecy atakującego Theo Pinsona, który po nietrafionym rzucie wolnym Meeksa zbił piłkę do Berry’ego. No i niestety ten ostatni nieudany box-out, kiedy piłkę na atakowanej desce zebrał fantastyczny w tym dniu Meeks.

According to ESPN Stats & Info, Meeks joins Larry Bird, Ed O’Bannon, Carmelo Anthony and Danny Manning as the only players in the past 40 years to reach 25 points and 14 rebounds in the Final Four.

Absolutnie nie ma co winić Bella, który po prostu nie ustawił dobrze stóp, nie mogąc przez to mocno zastawić własnej tablicy. Nerwy, crunchtime, historie.

Bez Bella ten team Oregonu w życiu nie doszedłby do Final Four, mając oczywiście na uwadze wielkie rzuty Tylera Dorseya w poprzednich rundach oraz mind-game Dillona Brooksa. Dorsey w sobotę miał 3/11, ale dostawał się pod obręcz i w sumie uzbierał 21 punktów, w tym trafił jeden ważny rzut na 74:77, dając jeszcze cień szansy dla Ducks. Brooks (2/11 z gry) nie radził sobie na 5-6 metrze, kiedy nawet po zasłonach jako kozłujący mijał obwodowych Tar Heels, ale nagle napotykał szybko reagujące dęby Roya Williamsa – Meeksa, Hicksa i Bradleya.

Szkoda, naprawdę wielka szkoda fenomenalnego sezonu Oregonu, ale brawa idą w kierunku Tar Heels, którzy są coraz bliżej odkupienia.

Momentum trwa!

Mecz życia…

Kto miał Gonzagę z UNC w Finale? Ja nie miałem. Mecz życia nadchodzi.

Patrząc na wszystkie możliwe kombinacje – match-up z UNC jest chyba najlepszą opcją dla Gonzagi jaka mogła się wydarzyć. Chodzi przede wszystkim o size na każdej pozycji mimo, że Tar Heels mają w składzie masę ludzi powyżej 200 cm. Przemek Karnowski z Kennedym Meeksem stworzą pobojowisko. Nie będzie żadnych jeńców, tylko walka o ostatnią drzazgę parkietu. To będzie opcja heavyweight, dorzuć do tego Hicksa i Jonathana Williamsa z Zags. Będzie grubo, nawet jeżeli UNC mają o tego jednego wysokiego w rotacji więcej (Bradley – Collins, Maye – nikt).

Podejrzewam, że Justina Jacksona będzie krył o 6-7 cm niższy Williams-Goss, którego szersza rama i świetna praca stóp powinny wytrzymać. Kluczem dla Roya Williamsa będzie Theo Pinson i to w jaki sposób Zags pozwolą mu szarżować, bo w tym momencie nie widzę konkretnego człowieka, który będzie mógł ogarnąć atletyzm i hustle plays wszechstronnego grajka z Chapel Hill. Składy UNC zawsze mają jakiegoś Danny’ego Greena (jeszcze wtedy jako hustlujący SF) czy Marcusa Ginyarda. Kogoś takiego nie mają w swoim składzie Zags.

I to jest chyba jedyna, taka mini przewaga na wtorkowy poranek, a teoretycznie poniedziałkowy wieczór w Phoenix.

My oczywiście będziemy skupiać się na Brodzie. Broda będzie miał pole do popisu. Nie będzie musiał biegać za niższymi ludźmi, droga do przepychania jest otwarta, są w końcu duzi mężczyźni, którzy nie ważą 96-98 kg.

Co więcej mogę dodać? Nie ma sensu zapowiadać wielkich rzeczy. One obecnie mają miejsce, a my wszyscy jesteśmy świadkami. Tar Heels walczyć będą ze swoimi demonami z roku 2016. Bulldogs walczyć będą z historią, która z małej szkoły w stanie Washington stworzyła – nie boję się tego już napisać – jeden z najlepszych obecnie programów w NCAA.

Nie ma żadnego odwrotu. Teraz albo nigdy. 40 minut do końca meczu życia. Obojętnie czy nazywasz się Przemek Karnowski lub Kennedy Meeks. Za 40 minut od pierwszego gwizdka to Ty napiszesz swoją historię.

Nawet siedząc tylko i wyłącznie w ciepłych kapciach na kanapie.

All in…

Poniedziałek/wtorek, godz. 03:20 – Gonzaga vs North Carolina.

17 KOMENTARZE

  1. Czytając pierwszy cytat z twittera, pomyślałem, że jesteś na kampusie Gonzagi w pokoju z cheerleaderkami, popijasz cytrynówke. Później przypomniałem sobie , że masz córki …
    Wspaniały tekst o półfinałach NCAA :)

    0
  2. dzięki, doczekałem się soczystego podsumowania. Chciałbym obejrzeć finał ale chyba nie wstanę aby nie przynieść pecha Przemkowi – bo jak typowy niedzielny kibic telewizorowy jak włączam to akurat nasi zawsze przegrywają. Wolę wstać i spojrzeć na twittera :)

    0
  3. 2005 r. …. Stary jestem. 10 lat wcześniej w 1995 r. oglądałem jak bracia O’Bannon i Tyus Edney rozprawiają się z Billem Clintonem, …ehh wróć z Corlissem Willimsonem. Nie wyobrażałem sobie, że Ed O’Bannon nie zrobi zawrotnej kariery w NBA. A jednak, nie zrobił. Rok później sytuacja się powtórzyła, gdy samotny John Wallace długo trzymał pomarańczowych w walce z NBA-5 Pittino + z najlepiej wyglądającą atletyczną kopią Reggiego Millera. Też w NBA nie dał rady.
    Ciekawostką jest, że w sumie z tej drużyny Wildcats do NBA trafiło z 8-9 zawodników, nie wiem czy to nie jakiś rekord.
    Wtedy było to na satce w NBC. Chyba jeszcze bez dodatku Europe. Teraz jakieś Polsaty trzeba mieć …

    0
      • Wbrew pozorom nie było to trudne. Wówczas NBC było na Astrze. Nie pamiętam tylko czy to było samo NBC czy już jego europejska wersja NBC Europe (teraz to chyba Bloomberg?). Gdzieś mam jeszcze pewnie to na kasetach ponagrywane (całe FF). NBC wówczas rozpieszczało, bo dawało cały March Madness oraz całe play-offy i Super Bowl w NFL. Kuźwa wszystkie weekendy w styczniu i marcu miałem wówczas pozarywane (dzięki Boże za wyrozumiałą żonę). Pamiętam finał na Rose Bowl w 1993 r. jak cały team Cowboys podjechał na stadion na Harleyach. Wtedy to + Michael Jackson w przerwie był dla Polaka prawdziwym SZOKiem. Niestety nikt z moich znajomych, nawet z drużyny koszykówki, nie rozumiał tych fascynacji NCAA i NFL ;-).

        0
      • Seba aż sprawdziłem w necie i z tej drużyny Kentucky ad. 1995-96 do NBA trafiło 9 graczy; Derek Anderson, Walker, Delk, McCarty, Mercer, Mohammed, Wayne Turner, Pope, Sheppard (prekursor wielkich tylko w NCCA białych SG). W sumie nie wiem czemu nie trafił do NBA jeszcze Epps (czy trafił? 10?). Kojarzysz jakikolwiek inny team z takim wynikiem przejścia NCAA – NBA?

        0
          • Anderson był mega talentem. Szkoda że kontuzje (chyba ACL w ostatnim sezonie NCAA) zepsuły mu świetnie zapowiadającą się karierę.
            On już chyba przed MM 1995/96 miał jakąś poważną kontuzję.

            Calipari racja. Choć myślałem ;-), że “puścił” On do NBA tylko braci Padilla (do polskiego NBA) razem z tym chuderlawym centrem z Raptors i Knicks (Camby). ;-)

            0