Stan Van Gundy poprosił o timeout, włożył ręce w kieszenie i z głową w dół po raz 341 w tym sezonie powędrował w kierunku pola trzech sekund, schodząc z drogi zawodnikom wracającym na ławkę. Jest kwestią czasu, zanim on albo któryś z jego graczy w tej mijance nie odsunie barku.
Śpiący przez pierwszych dwie i pół kwarty (i przez większość tego sezonu) Paul George dopiero co rzucił 11 z 20 punktów dla Indiany Pacers w cztery minuty, które zadecydowały o kolejnej porażce (31-33) Detroit Pistons. “Potrzebujemy takiego gracza. I nie mamy go” – pomyślał Van Gundy i zrobił to niekoniecznie, gdy zbierał myśli na jeszcze jeden timeout walki z wiatrakami, ale na pewno nie jeden raz w trakcie tego rozczarowującego sezonu.
Wake-Up: Wielki comeback, 50. wygrana i Spurs są coraz bliżej Warriors, którzy przegrali z Celtics
Pistons są 16-13 w tym roku kalendarzowym i są jedną z 22 drużyn z procentem zwycięstw od 30 do 60. Ale w przeciwieństwie do zdecydowanej większości z tych drużyn, nie mają w swoim składzie tego jednego All-NBA gracza, All-Stara lub zawodnika z takim potencjałem. Zamiast tego dwaj wskazywani przed tym sezonem za najlepszych graczy Pistons, byli w styczniu i w lutym dostępni w wymianach.
Van Gundy i jego GM Jeff Bower dobrymi ruchami transferowymi wynieśli Pistons piętro wyżej i zrobili drużynę play-offową w Konferencji Wschodniej (fwiw, wg moich projekcji Detroit nie awansuje w tym sezonie do play-offów). Zbudowali młody zespół, licząc, że kilku albo co najmniej jeden z tych graczy zrobi progres, który pchnie Detroit półkę wyżej do pierwszej czwórki Wschodu. Po 64 meczach sezonu 2016/17 istnieje jednak bardzo realne zagrożenie, że zamiast teamu opartego o dwóch All-Starów Reggie’ego Jacksona i Andre Drummonda, Van Gundy otrzyma w kolejnym sezonie 2017/18 team kryjący aktywnie linię za trzy i broniący razem (8m.), ale w ataku grający wolno (24 tempo) i oddający aż 24.4 rzuty z mid-range (4m.). Zespół bez gwiazd, z 24. atakiem ligi, z problemami rzutowymi (33% za 3, 27m.) – jednym słowem nieidący razem z prądem zmian w NBA.
I może sytuacja nie wyglądałaby na patową – o czym na dole – gdyby nie fakt, że cap-space posiadany tego lata przez Brooklyn Nets i Philadelphia 76ers może uczynić z Pistons team romansujący z przekroczeniem luxury-tax. Byłaby to podobna sytuacja do tej w Portland, przy czym Van Gundy najpewniej chętnie oddałby swojego najlepszego gracza za jednego z dwójki Damian Lillard i C.J. McCollum (były takie rozmowy w lutym).
Wciąż nieregularny prawie-3 i prawie-D Kentavious Caldwell-Pope będzie w lipcu zastrzeżonym wolnym agentem, a nie licząc jego cap-holdu, cap-holdu Reggie’ego Bullocka i opcji w kontrakcie dla Arona Baynesa, Pistons już mają 94.9 mln dolarów zagwarantowanych w kontraktach na sezon 2017/18. Drummond zarabiał będzie 23-27 mln dolarów co najmniej do końca sezonu 2019/20 i dopiero jak osiągnie swój upside DeAndre Jordana z prawym półhakiem i counter-moves, stanie się zawodnikiem wartym swojego kontraktu. To prawdopodobnie się nie stanie, patrząc na jego nieregularność w intensywności gry i wnioskując, że podobnie jest z jego podejściem do pracy. Tobias Harris i Reggie Jackson grający za 16 mln dol. rocznie, to okej umowy, ale jeśli SVG dorzuci do tej trójki teraz 16-20 mln dolarów dla KCP – będzie miał 75% swojego salary-cap w tych czterech graczach.
Pistons wyglądają od kilku dobrych tygodni jak zespół, który ma już dosyć tego sezonu. Ten sezon to: gra bez Reggie’ego, powrót Reggie’ego i kłopoty w przejściu z choreografii zespołowej gry na Reggie-trzyma-piłkę-jak-jojo, potem plotki transferowe i to, że nic z nich nie wynikło. I teraz to – szarość i przeciętność.
Nadzieja w tym wszystkim, że często tak jest w amerykańskim zawodowym sporcie (NBA, NFL), że gdy wróży się młodej drużynie progres – ten progres przychodzi dopiero w kolejnym sezonie. Jeżeli jednak to się nie stanie, to Pistons – solidny zespół, z solidną rotacją, z solidną ławką i solidną piątką – po prostu będą grali 82 mecze w sezonie regularnym 2017/18 i będą jak chude ptaki na bezlistnym jeszcze drzewie, którym potrząsa szalony gość. Będą tłem.
Pierwsze sześć minut środowego występu (26-37) Minnesoty Timberwolves z Los Angeles Clippers było najlepszymi pierwszymi sześcioma minutami Minnesoty Timberwolves od czasu, gdy Kevin Garnett przestał tam krzyczeć kto ma być i w którym miejscu. Zostało zagrane przeciwko temu nagle podejrzanemu atakowi pierwszej piątki Clippers, o którym pisałem ostatnio. Poziom aktywności w obronie z Rickym Rubio na szczycie, kontrataki, które sunęły w Clippers, tylko podkreślały to, że od 10 dni Timberwolves mają najlepszą efektywność defensywną w NBA i wreszcie uwierzyli w to co sprzedaje im Tom Thibodeau.
Minnesota już dwa miesiące temu skończyła swój sezon wielkich obietnic i oczekiwań. Timberwolves ku zaskoczeniu garstki nie stali się teamem na 50 zwycięstw, ale ku zaskoczeniu większej grupy, nie będą nawet drużyną na 0.500 w tej najsłabszej od lat Konferencji Zachodniej. Od czasu kontuzji Zacha LaVine’a mają jednak 6. plus/minus w lidze i bilans 7-6 utkany na niełatwym terminarzu.
W tym czasie tracą 105.0 punktów na 100 posiadań i mają 11. obronę, choć paradoksalnie nie z powodu gry pierwszej piątki (tracą 107.8 pkt na 100 pos. wyjściowym lineupem z Brandonem Rushem, którego – choroba – ostatniej nocy zastąpił Shabazz Muhammad), ale dzięki lineupom grającym na przełomie kwart 1/2 i 3/4, w których pozycje 1/2 zajmują teraz rookie Kris Dunn i Tyus Jones. Towns zastąpił minuty LaVine’a w tych rezerwowych składach i w duecie z Andrew Wigginsem produkują 55 punktów w meczu, ale nie jest to ‘Hype’, którym można się zachłysnąć. Nie powinien być. Nie jest to reality Minnesoty.
Reality Minnesoty – razem z kontuzją LaVine’a – zostało odsunięte w czasie do jesieni. Niestety dla Thibodeau odpowiedź na to w jaki sposób rozwiązać problem Rubio/LaVine, problem zbyt dużej ilości rąk do piłki, kłopot znalezienia balansu w tym składzie, zanim trzy Młode Wilki zaczną przychodzić po maksymalne kontrakty – szukanie tej ostatecznej odpowiedzi na to, dostało poślizgu.
I uwierz mi. Niczego nie pragnę mniej w marcu – pisząc o NBA, czy w ogóle – niż czekać. Ale Timberwolves od czasu kontuzji LaVine’a oddają zdecydowanie najmniej rzutów za trzy w lidze (20.2) i trafiają tylko 33,6% z nich. Efektywnie stracili swojego najlepszego shootera, najgorszego obrońcę i pogorszyli się rzutowo, a poprawili w obronie.
W przeciwieństwie do gry na wyjazdach, lepiej bronią w domu, ale zatrzymanie Clippers i Spurs poniżej 100 punktów, ręce, deflections (7m. po stracie LaVine’a), bronienie linii za trzy i kontestowanie rzutów (7m.) – nawet switchują częściej i odważniej, nawet Gorgui Dieng broni lepiej! – to wszystko sprawia, że Minnesota wciąż jest jeszcze w walce o 8. miejsce na Zachodzie i awans do play-offów. Timberwolves mają Karla-Anthony’ego Townsa, który chce tego bardzo i Wiggins nie jest taki zły, jak go namalowali zimą.
(38-26) Los Angeles Clippers. Podobnie jak ostatnio, gdy pisałem o nich po przegranej z Houston, mam w schowku po tym meczu jedno znakomite posiadanie Clippers po timeoucie. Tylko inteligencja boiskowa Blake’a Griffina i chcę-tego-bardzo Chrisa Paula sprawiają, że nie jestem w stanie na 100% pomyśleć, że Los Angeles jest “done”. Być może, tak jak mówiliśmy przed sezonem, dla Clippers faktycznie – tak jak powinno – ma się liczyć tylko to, żeby byli zdrowi na play-offy i pomni doświadczeń ostatnich lat, dopiero tam odpalą. Przekonamy się. Brakuje ciągłości w tym zespole koszykówki, kiedy parkiet zaczyna opuszczać konstrukcja ich pierwszej piątki, a miejsce starterów zastępują grający obok siebie/nie z sobą rezerwowi guardzi Rivers/Jamal/Felton (Griffin gra często teraz obok nich + Speights: to plus). Nie ma jednak tego wrażenia, że Clippers stworzyli zespół. Dlatego łatwo jest mi uwierzyć w to, że nic wielkiego w tym sezonie nie zrobią i podobnie jak miało to miejsce dwa lata temu na wiosną (wygrana ze Spurs, porażka z Houston), zmęczeni graniem wielkich minut w play-offach starterzy Los Angeles – padną przed metą.
Dziękuję za przeczytanie.
Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że Rose założy koszulkę klubu z Detroit już wkrótce.
Ta, jasne tego by jeszcze brakowało, żeby Stan do reszty zwariował.
Ja też nie wiem dlaczego.
Fwiw???
For what it’s worth.
2017 Panie kolego.
#czasy
Czyli… jakie to ma znaczenie? Jeśli to ma jakieś znaczenie? Grrrr, Maciek, strasznie się nakombinowałem, żeby zrozumieć ten nawias…
“jeśli ma to jakieś znaczenie”
Clippers, wiadomo, klasycznie, druga runda max, choć w tym roku to chyba nawet pierwszej nie przejdą.
wydaje mi się, że stan van gundy ma jakiś parasol ochronny nad sobą, gdyby na jego miejscu był inaczej nazywający się trener to juz dawno mielibyśmy narracje o jego gorącym krześle
czy się mylę?
Parasol ochronny nazywający się President of Basketball Operations Stan Van Gundy. :)
ale gość przecież przed kimś musi odpowiadać a wyniki robi żadne, pistons jak byli w dupie tak dalej w tej dupie tkwią
Podobno ma dobre kontakty z prezydentem klubu
Edit: widzę że się spóźniłem:)