Flesz: Houston Rockets żyją (i żyją dobrze) także bez Jamesa Hardena

13
fot. AP Photo
fot. AP Photo

To ostatni mój wpis z miejsca, do którego gdy się wprowadzałem, Ray Allen wygrywał Game 6. To ostatni wpis z dzielnicy, w której zamieszkałem, kiedy LeBron James był na kilka tygodni przed debiutem w koszulce Miami Heat, a Szósty Gracz jeszcze nie istniał. Zamieszkałem tu na Saskiej Kępie – i zrobiłem to celowo – by powalczyć ze swoją małomiasteczkowością, swoim byciem na “nie”, zamknięciem i rozwinąć się jako człowiek. Chciałem wprowadzić do życia więcej tolerancji dla idei i światopoglądów, które w Słupsku i potem w Szczecinie były mi jeszcze dosyć odległe. Miało mi to pomóc w pisaniu. Wierzę, że dopiero możesz zacząć czegoś naprawdę nie lubić, kiedy z tym obcujesz. Nie wtedy, gdy tego unikasz i to ignorujesz. Chyba mi się udało dodać choć trochę do swojej wędrówki, dzięki temu miejscu i ludziom, których poznałem. Chociaż dziś wyprowadzam się stąd i trochę też cieszę się, że zostawiam to piernikarstwo i pokazowość tej dzielnicy, która ma duszę (i historię), ale gdzie indziej, niż teraz. Tak jak wiele miejsc na świecie, które ją straciło. 

Dziś wielu lubi tu przyjeżdżać na spacery, pokazać swoje pieniądze i usiąść jak najbliżej witryny w restauracji. Małe sklepy i cechy rzemiosł różnych walczą ze sztucznymi lodami w Grycanie i kawiarnianymi sieciówkami, w których młodzi 50-letni mężczyźni w identycznych fryzurach o godzinie 19-tej piją kawę z kobietami, które uczestniczą w wyścigu o to kto szybciej da się zabić przez rytm życia. Ale jeśli spytasz mnie gdzie mieszkać w Warszawie, powiem, że właśnie tu. Wiosna na Saskiej Kępie jest jednym z najpiękniejszych czasów w życiu. Na Francuskiej znajdziesz kuchnie od senegalskiej po ukraińską, a do tego spokojniejszego brzegu Wisły są tylko dwa kroki. Przede wszystkim są też stąd tylko dwa przystanki do Palmy na rondzie de Gaulle’a, więc jesteś 10 minut od centrum, ale czujesz się jakbyś był daleko na przedmieściach. Jest też stadion, na którym obejrzałem koncert Rihanny i mecz Zawiszy Bydgoszcz i który stał tak blisko mojego poprzedniego mieszkania tutaj, że zrobiliśmy sobie imprezę na balkonie wokół koncertu Madonny. A podczas Euro huk po bramce Polaków zatrząsł oknami.

Ale Pani Teresa w ogródku za kamienicą, w której mieszkam, gdy rozstawi stolik, to można poczuć się jak na wsi. Jeśli wejdziesz głębiej w Nobla – jesteś na nowej polskiej wsi. I to jest chyba najpiękniejsza część życia tutaj. Niby blisko do centrum, ale daleko. Drzewa, zieleń i spokój. Z dala od zgiełku. 

Nie będę jednak tęsknił, bo będę miał tu raptem 30 minut drogi i na szczęście w miejscu, do którego się przeprowadzam, pisze mi się lepiej i kawa działa nie wiem dlaczego, ale też lepiej. Dlatego tam się przeprowadzam. Wszystko dla organizacji! Z powodu tej przeprowadzki Flesz, tak jak wczoraj, jest dziś później. Nie byliśmy też w stanie nagrać Palmy – wrócimy we wtorek.


Trwa tydzień niespodzianek w NBA. Po przedziwnym wtorku, w czwartek swoje mecze u siebie przegrali dwaj zdecydowani faworyci do gry w czerwcowych Finałach. Starcia Cleveland z Clippers i Warriors z Rockets nie mogły się jednak od siebie bardziej różnić.

Tylko 16% rzutów w meczu Cavs i Clippers oddanych zostało w pierwszych 6 sekundach akcji. W dwudogrywkowym Warriors-Rockets pobito za to rekord oddanych trójek w historii NBA (88) i aż 28% rzutów, to były te oddane w pierwszych sześciu sekundach. Charles Barkley nazwał to “Girly Basketball”, bo oczywiście najłatwiej jest zasłaniać się ignorancją, kiedy szybka koszykówka jest zbyt trudna by analizował ją ponad 50-letni gość, który też rzucał za trzy często, tylko że robił to najgorzej w historii NBA.

(12-7) Houston Rockets tylko przez kilka minut trzeciej kwarty przestali regularnie zdobywać punkty w wygranej 132:127 z Obrońcami Niezdobytego Tytułu (16-3) Golden State Warriors. I może to uświadomienie sobie, że Dwight Howard nie siedzi w szatni Rockets i nie płacze nad swoim smutnym losem 12-letniej dziewczynki ukrytej w gigantycznym ciele dorosłego mężczyzny, ale zaczynam naprawdę lubić ten team Houston. Pisałem już równo tydzień temu – Rockets są lepsi, niż myślałem że będą. Przed sezonem martwiłem się o obronę, ale Rockets mają jednak kilku dobrych obrońców w składzie. Martwiłem się też o długość ich ławki, ale Sam Dekker jest objawieniem i na niego nie stawiałem. Martwiłem się też o zdrowie i o nie nadal się martwię, ale zdrowi Rockets wyglądają jak team na +50 zwycięstw.

Trzy rzeczy:

– Rockets trafiają w tym sezonie 37% trójek po trafianiu tylko 34% w poprzednim. Jest to efekt wzmocnienia latem shootingu. Nagle Harden nie podaje już tylko do Trevora Arizy, Pata Beverley’a i nie daj boże do Corey’a Brewera, ale piłkę łapią też Ryan Anderson i Eric Gordon

– Jeśli oglądałeś uważnie Rockets już w zeszłym sezonie (fatalny początek, zwolnienie Kevina McHale’a, próby gry Capela-Howard razem, próby udane i potem meeeeh do końca sezonu i niezasłużony awans do playoffów), dało się zauważyć, że rolowanie Clinta Capeli do obręczy lepiej pasuje tej drużynie, niż Dwight ‘wolę jak mi podasz do post-up, bo teraz roluję do obręczy jak ikarus zawracający na pętli, gdzie jezdnię robiono ostatni raz po wojnie’ Howard. Capela jest lepszym fitem do Hardena i to było już widoczne w statystykach plus/minus w zeszłym sezonie.

Rzecz nr 3, to coś co jest zupełnie nowe w Rockets i dzieje się od czasu, gdy 16 listopada Patrick Beverley wrócił wreszcie po kontuzji. Mike D’Antoni od razu wstawił Beverley’a do piątki i przesunął Erica Gordona na ławkę.

Popatrz co się stało (fani Blazers, którzy pamiętają niedzielne 114-130 i 26 punktów Gordona już mogą się domyślać):

Do 15.11: Rockets byli +87 z Hardenem na boisku i -57 bez niego
Od 16.11: Rockets są +3 z Hardenem na boisku i +26 bez niego

Harden jest oczywiście w trzech najczęściej używanych piątkach Houston, ale już ta czwarta piątka Beverley-Gordon-Brewer-Dekker-Nene zdobywa 112,3 punktów na 100 posiadań (!), tracąc 102,8. Jest tak dlatego, że Gordon fizycznie wygląda najlepiej od pięciu lat i nie tylko jest bardzo dobrym spot-up shooterem (którym stał się już po kontuzjach), ale jest efektywnie drugim ball-handlerem i driverem w tym teamie. Takiego gracza Rockets w zeszłym sezonie nie mieli. Takim graczem miał być dla nich Jeremy Lin, ale nie został. Gordon zdobył 26, 24 i 23 punkty (z Warriors) w trzech ostatnich spotkaniach i w tym sezonie zalicza średnio 16,8 punktów w 11 meczach, w których wszedł z ławki. Jego gra jest największą różnicą między tymi Rockets, a zeszłorocznymi Rockets. Houston nagle ma nie jednego, ale dwóch graczy, którzy są w stanie wykreować sobie lub innym punkty.

Jeśli ominąłeś ten efektowny track-meat z ostatniej nocy, popatrz na highlighty Erica Gordona w pierwszej połowie i zobaczysz w nich też jak cały czas jest (i będzie) podejrzana rim-protection Warriors. Popatrz jak Gordon rozjeżdża JaVale’a McGee, Davida Westa i Draymonda Greena. Najlepszym rim-protectorem w tym teamie może być Kevin Durant i nie jestem pewien czy Kevin Durant będzie cały czas myślał o tym, że jest najlepszym obrońcą obręczy w tym zespole:

O, niestety nie ma jeszcze highlightów Erica Gordona. Gdy pojawią się to wkleję.

Gordon zalicza w tym sezonie 5,3 drive’ów na mecz (31,8 minut gry) i podaje w nich 30% razy. W poprzednim sezonie penetrował 4,6 razy (32,9 min.), ale podawał tylko w 21% przypadków. To kwestia systemu gry – tu w Houston otwartego 4-1 – który po wielu latach po cichu robi z 27-letniego miałeś-być-gwiazdą gracza zawodnika, który przypomina, że w sezonie 2010/11 rzucał dla Clippers średnio 22,3 punkty w meczu.

Jego gra w tym tygodniu to skarb dla D’Antoniego i samego Hardena. W meczu z Warriors, Rockets żyli w obu połowach, gdy Heezy (zagrał 46 z 58 minut) musiał na kilka minut usiąść. Byli w tym czasie +11. Poza momentami, gdy Ariza musi spędzić kilka minut jako rzucający obrońca, Rockets grają praktycznie całe mecze rotując trójką Harden-Beverley-Gordon na pozycjach 1/2.

Jeśli ma się okazać, że nie tylko są w stanie utrzymać przewagę, ale powiększać ją w minutach bez Hardena, Rockets mogą stać się szybko 5. teamem w NBA. Oby Gordon pozostał zdrowy, bo Rockets są fun-to-watch i gdy zespół nie jest już tylko uzależniony od Heezy’ego, ma większe szanse stworzyć zespół i po tej drugiej stronie boiska. Póki co Houston to trochę planowo 4. atak ligi i dopiero 25. obrona, ale idą w górę.


To pierwszy od 2012 roku przypadek, gdy team LeBrona Jamesa przegrał dwa z rzędu mecze w sezonie regularnym różnicą +15 punktów. W wygranej (15-5) Los Angeles Clippers 113:94 z (13-4) Cleveland Cavaliers – i dla Clippers pierwszego zwycięstwa po fatalnych porażkach z mocno osłabionymi Pistons, Pacers i Nets – Clippers zrobili trzy rzeczy:

  1. trapowali Kyrie’ego Irvinga (Cavs robili to z samo z CP3)
  2. DeAndre Jordan switchami pomógł wyciszyć LeBrona Jamesa
  3. J.J. Redick od drugiej kwarty zaczął sprawdzać czy Cavaliers są przygotowani na to, żeby go bronić. Nie byli i Redick rzucił 23 punkty z 9/13 z gry, a Blake Griffin (11 asyst) był świetny jako rezerwowy playmaker z podwojeń na Chrisie Paulu. LeBron? 16-5-5, 6/11 z linii, 5 strat. W drugiej połowie grał jakby nie był na boisku.

To była ta wersja Cavaliers, która oberwała w dwóch pierwszych meczach Finałów NBA, bo nie wyglądała jakby im jakoś szczególnie zależało. To wówczas było szokujące, dziś? To sezon regularny, a dla Clippers bardzo dobre zwycięstwo.

To pokazało też, że gdyby już doszło do starcia w Finałach między Cleveland a Clippers, to nie ma tutaj wielkiej różnicy talentu i to Clippers mogą mieć lepszego, czwartego gracza, niż Cleveland, a Jordan może być przeszkodą dla LeBrona (sic).

Dziękuję za przeczytanie.

13 KOMENTARZE

  1. Maćku wszystkiego co najlepsze w Nowym miejscu prywatnie oraz masę świetnych tekstów i trafnych obserwacji zawodowo! :) Jeśli możesz uchyl tylko rąbka tajemnicy czy pozostales wierny praskiej stronie czy jednak rozpoczales eksploracje strony drugiej?

    0
  2. analiza HOU@GSW good job! a hejcik na Sir pączka, GSW i Howarda w dwóch zdaniach obok siebie, szanuję :)

    LAC@CLE
    “To pokazało też, że gdyby już doszło do starcia w Finałach między Cleveland a Clippers, to nie ma tutaj wielkiej różnicy talentu”. W finale konferencji z GSW podobnie. Jeśli wszyscy będą zdrowi i wcześniej Pop komuś z nich nie pokrzyżuje planów, odsyłając na ryby.

    0