LeBron i Steph grają, by wygrać

29
AP Photo
AP Photo

Spędziłem ostatni tydzień w Gruzji relatywnie odcięty od świata. Relatywnie, bo nawet najmniejsze wioski wysoko w górach, które odwiedziłem, mogły się pochwalić przyzwoitej szybkości Internetem. Nie pojechałem tam jednak po to, żeby spędzać czas  w sieci (kliknij i obserwuj, jeśli interesuje Cię, co tam robiłem). W zamian gapiłem się na piękne widoki i piłem wino. I poza sprawdzeniem rano wyników kolejnych finałowych meczów, naprawdę nie interesowałem się tym, co dzieje się w NBA.

Wróciłem wczoraj i w ciągu ostatnich kilkunastu godzin nadrobiłem większość zaległości. Oczywiście straciłem przy okazji sporą dawkę emocji. Pomimo wszystko nie narzekam, bo w zamian otrzymałem inną perspektywę. Tam, gdzie wy macie w pamięci kolejne blowouty, bo żadne spotkanie tej serii nie zakończyło się jednocyfrową różnicą punktów (śednio 20 punktów przewagi jednego z zespołów w meczu), ja widzę serię, w której oba zespoły zdobyły równo po 610 punktów i muszą – muszą – spotkać się raz jeszcze, by wreszcie rozstrzygnąć, kto jest lepszy. Tam, gdzie wy mieliście czas, by dyskutować na temat tego, jak potraktować “przejście” LeBrona Jamesa nad Draymondem Greenem i zawieszenie tego drugiego, ja mogłem po prostu przejść nad tym do porządku dziennego, bo pominąłem wszelkie tweety i artykuły na ten temat. Tam gdzie wy mogliście przyklasnąć lub skrzywić się, czytając słowa wzburzonej Ayeshy Curry, ja mogłem kompletnie ich nie zauważyć. Tam gdzie wy wreszcie oglądać będziecie mecze numer 7, mając wciąż przed oczami to, co robili w tym tygodniu Curry i James i dokonywać będziecie swoich przewidywań na tej podstawie, ja mogę obejrzeć go niczym czystą kartkę, która zapisywana jest przed moimi oczami.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.

29 KOMENTARZE

    • Chyba dosc czytelny skrot myslowy. Przemek slusznie pije do tego ze z jakiegos powodu w wielu narracjach wytyka sie liczbe przegranych finalow jakby odpadniecie na etapie konferencji bylo wiecej warte niz wygranie tej konferencji i porazka w finale. Innymi slowy – nikt nie wypomina np. Jordanowi w ilu sezonach nie wszedl do finalow, wiec czemu wypominac komus ile razy wszedl i przegral? Do zadnego porownywania Jamesa i Jordana tu nie dochodzi, sa jedynie przykladami.

      0
  1. Jordan miał przeciwko sobie Detroit Pistons w latach 87-91, później Knicks, Magic, Pacers. Wschód był silniejszy wtedy. Nie było spacerów 12-2 przez konferencję. Ten argument o tym, że Jordan był zaledwie 6 jest z dupy. Przepraszam za wyrażenie.

    0
    • Ale przecież Przemek nic nie umniejsza Jordanowi. Tu chodzi o przedstawienie pewnego kontekstu – warto zwrócić uwagę, że Lebron był aż 7 razy, w tym 6 z rzędu w finałach NBA i powinno się na to zwrócić większą uwagę. Tymczasem jeżeli coś się wspomina odnośnie finałów James’a to głównie to, że przegrał 4 razy. Uważam, że to jest nie fair wobec niego.

      Co do porównania sił konferencji wschodniej – IMO to jest gdybanie, ciężko porównać do siebie dwie inne epoki. No i można powiedzieć, że to Cleveland było za mocne, a nie przeciwnicy za słabi (bo czemu nie).

      0
    • Ciekawy stat kosma84

      Jordan 13 razy w PO, 6 razy w finałach.
      LBJ 11 razy w PO, 7 razy w finałach

      Apropo spacerów to dla przykładu serie na wschodzie Bulls:
      11:1 11:2 11:4 11:2 11:5 11:1 gdy zdobywali pierścienie.
      Więc bez przesady, że kiedyś to było mega trudno na wschodzie :))))

      Tak, wiem, wiem, czar wspomnień, kiedyś to prawdziwi mężczyźni, brudna gra, bad boys itd. ale bez jaj, tak samo można powiedzieć, że teraz są spacery jak i były kiedyś ;)))) Więcej luzu

      0
    • Ale jaki argument? Zestawiłem te dwie rzeczy – jak pisze kolega nade mną (lub pod spodem, nie wiem, jak się układają te komentarze) – nie po to, żeby dissować Jordana przecież. Chodzi o absurd jechania po LeBronie, że przegrał aż tyle finałów, kiedy powinno się mówić, że był w aż tak wielu finałach. Gość miał po drodze Big Three Celtics, Bulls ze zdrowym Rosem i genialną defensywę Pacers. Ostatnie dwa sezony – ok – nie miał rywali, ale może tym bardziej powinien to być pean na jego cześć, że CHOLERA NIE MIAŁ NAWET RYWALI (kto przed nim zdominował tak jedną z konferencji? Jordan, wcześniej Bird)

      MJ-a naprawdę nikt nie musi bronić, bo zawsze i wszędzie broni się sam. James za to jest moim zdaniem często krytykowany z dupy. Przegrywał naprawdę z wielkimi zespołami w tych finałach. Jedyny, które powinien był wygrać a przegrał to były te w 2011 z Dallas. W zamian wygrał te w 2013 ze Spurs.

      0
      • Przemku chyba nie uważasz, ze Pacers “LeBrona” mieliby cokolwiek do powiedzenia za wyjątkiem gładkiego 0-4 z Pacers “Jordana”. Ja nie mam najmniejszych.
        Masz rację, komentarze być może trochę wypaczają to co chciałeś przekazać, ale nie mam złudzeń, że napisałeś to celowo aby wywołać tą dyskusję ;-). Ponadto faktem pozostaje, że Jordan naprawdę miał z kim przegrać, zarówno w pierwszym jak i drugim 3-peat, natomiast LeBron nie bardzo (to jest delikatnie powiedziane).
        Każdy brak drużyny LeBrona w finałach NBA ostatnich 5 lat byłby gigantyczna sensacją. chyba większa niż same finały NBA. Czy to samo można było kiedykolwiek powiedzieć o teamie Jordana. Oczywiście, to działa w obie strony, ale świadczy głównie o obecnej zapaści NBA ? lub tylko jej wschodniej części. Na pewno nie tylko o wielkości LeBrona, bo sorry, ale obecni Raptors w 1993 czy 1997 r. przypuszczalnie nie graliby w ogóle na wschodzie w play-off. Na pewno w ich drugiej rundzie.
        No i tylko jeden z nich ma 6-0 w finałach.

        0
        • Mhm… problem z tym, co napisałeś jest dla mnie taki, że to gdybanie. Nie wiemy, którzy Pacers wygraliby bezpośrednie starcie (ja wcale nie jestem taki pewny, że tamci). Jeszcze w 2011 roku każdy brak nie LeBrona w finałach NBA nie byłby wcale sensacją (dzisiaj z perspektywy czasu tak o tym myślimy, bo – no właśnie – James pokazał nam, że powinniśmy). Ja wciąż pamiętam to, jak nienawidzony był LeBron w tamtych czasach i jak nisko oceniany. Od 1991 roku zawsze można było mówić o teamie Jordana, że jego brak w finale – więcej – że jego przegrana w finałach byłaby sensacją. Jordan był god-like w tej kwestii. Nie mamy pojęcia, gdzie byliby obecni Raptors, wg mnie spokojnie w playoffach w tamtych czasach, ale to wciąż gdybanie.

          Tylko jeden z nich ma 6-0 w finałach. I tylko jeden grał w nich 7 razy. To są fakty.

          0
      • Absurd dostrzegam, ale dla mnie jego bilans w finałach nie ma aż takiego znaczenia. Bardziej cień na to jak go postrzegam rzuca wolna agentura i to co wtedy zrobił. Strasznie go lubię, nienawidząc jednocześnie okresu gry w Miami. Btw. Jordan przyszedł do ligi trochę pózniej niż LeBron.

        0
  2. Pewnie nie zdecydowałem o decyzji, ale miałem nadzieję w jednym z komentarzy, że Przemek coś naklepie w klawię i jestem zajarany. Choć trudno nie jarać się tym co się ma wydarzyć (lub nie wydarzyć) tej nocy. Nie ma co, LeBron gra o coś więcej niż o mistrzostwo. Złoci chłopcy grają o złote zgłoski w kartach historii. Trzymam kciuki za koszykówkę.

    0
  3. Zgadzam się z tezą.
    W NBA więcej ważą zwycięstwa niż porażki.
    W sensie,że nawet 1 tytuł-czasem nawet zdobyty past prime- definiuje legacy gracza(Payton,Kidd,Nowitzki,Garnett).
    1 mistrzostwo zmienia całe postrzeganie zawodnika,jest dowodem,że możesz być częścią układanki zdolnej WYGRAĆ,co jest sensem,celem i świętym graalem tej gry.A że przegraleś 7,8,9 razy…życie.
    Dlatego nie pamiętamy tego meczu Magica i Birda-pamiętamy ich 8 zwycieskich sezonów.
    Dlatego słaby game7 Bryant’a vs Celtic’s to tylko mała rysa na na legacy z 5tytułów.
    Dlatego Russell,dlatego Jordan.

    Nie zgadzam się z jednym.
    Jakkolwiek uwielbiałem Barkley’a i Ewinga to bardziej pamiętam ich porażki niż zwycięstwa.

    Tak czy siak brakowało cię Przemku podczas tych finałów.

    0
      • Przestrzelona otwarta trójka mogla się zdarzyć. Podanie za plecami w aut juz nie. Za to mogą Currego hejtowac.

        W ostatnich minutach każdy mógł się mylić, ale w momencie powrotu Ezeliego Warriors mieli wyraźne prowadzenie. Chyba 7 pkt, tak na gorąco kojarzę. Nie było ABSOLUTNIE żadnej potrzeby wracać do centra, który cały mecz okrutnie ssał. Dla mnie niezrozumiałe.

        0
  4. Ok, Kevin Durant do Warriors :) to jest koszykarski świat LeBrona, trzeba zawrzeć szeregi. Barnes, Ezeli? Out. Iggy? Trudno, i tak jest już za górka.

    – – –

    LBJ wielki ale wygrał “po swojemu”. Największy rzut należał do Irvinga i propsy mu za to. Zrobił Currego w twarz Currego.

    – – –

    Silver IMO słusznie wybuczany. Green za starcie z LBJ powinien dostać technika, a wcześniej za kopniecie Adamsa powinien być z miejsca zawieszony. Jakby nie było ta decyzja odmienila bieg finałów.

    0