Flesz: Złodziej Dusz Klay Thompson trafił rekordowe 11 trójek i uratował sezon Golden State Warriors w Chokelahomie. Będzie mecz nr 7!

48
fot. AP Photo

Bogowie Blogowania postanowili zadbać o zdrowie psychiczne writerów i kibiców także, odkładając na jeszcze jeden mecz do szafy punchline: “Co z tego że 76ers wygrali 25 meczów z rzędu w 2020 roku. Warriors kiedyś wygrali 73 w całym sezonie i nie zdobyli tytułu”.

Tweetowałem o tym wczoraj i po liczbie polubień nie wydaje mi się jakoś, aby zostało to zrozumiane i w pełni sobie uświadomione. Rozumiem – była sobota, finał Ligi Mistrzów, Warriors tacy na deskach, Mamed. Tymczasem dzieje się historia, która może skasować większość z naszych uprawianych w psich dniach sezonu regularnego dyskusji. Dzieje się historia, która daje ignorantom władzę i ostatni argument. Bo jeśli Warriors nie wygrają tytułu, prawdopodobnie do końca naszych żyć, od listopada do kwietnia nie będziesz mógł się przesadnie podniecać cudowną, genialną i wyjątkową grą swoich ukochanych Bulls/Celtics/Lakers za rok, 5, 10, 20  czy 25 lat od teraz. Nawet jeśli Twoi Suns wygrają 68 meczów, albo inaczej – wygrają 68 meczów z rzędu, to, …wiadomo, “A Warriors wygrali 73 i Oklahoma przeszła się po nich w finałach konferencji”.

Klay Thompson był fenomenalny i pobił playoffowy rekord trójek (11), a Oklahoma City Thunder przypomnieli sobie o swoich potyczkach z zegarem z czasu roztopów i zchoke’owali crunchtime w porażce w meczu nr 6 z Golden State Warriors 101:108 (3-3). Porażce znanej po cichu, jako największe osiągnięcie Golden State Warriors w dwóch ostatnich sezonach. You’re the real MVP, Meczu nr 6.

Warriors skończyli wieczór na parkiecie runem 19-5, od pull-up jumpera Kevina Duranta na ponad 5 minut przed końcem. Ostatnie punkty dla Thunder dobitką na 2.22 min. przed końcem zdobył Andre Roberson. Wcześniej Klay po raz 121292 w sobotę nie pozwolił Golden State umrzeć.

 

Potem:

 

Po 11-tej (JEDENASTEJ JEDENASTEEEEEEJJ) trójce Thompsona na 95 sek. do końca (104-101), Stephen Curry na 14 sek. przed końcem w izolacji wybrał się na wycieczkę do kosza, trafiając runner z prawej strony nad Sergem Ibaką.

Runner symptomatyczny, runner gwóźdź – runner, który przejdzie do historii NBA, jeśli Golden State wygra mecz nr 7 w Oakland.

A jeszcze po niespełna 17 minutach meczu, z 23 punktami na koncie, Warriors wyglądali jak drużyna na skraju blowoutu… Umierali na naszych oczach.

Wiesz, wyglądali jak team na skraju tego meczu eliminacyjnego, który często kończy serię jakimś bum-bum 115-82 i wygania faworyta z hali.

Potem następuje skakanie w internecie po najlepszych koszykarzach na świecie i piana z buzi. Nagle wszyscy są szczęśliwi, bo Goliat został pokonany i świat znów nie należy do nikogo!

Bogowie Blogowania zaplanowali jednak ten wieczór skrupulatnie i w pełnej ciszy, korzystając z uwagi skupionej gdzie indziej, czyli w czasie gdy Juanfran pudłował karny. W sobotnie popołudnie czasu po-drugiej-stronie-Atlantyku, wysłali swoich ludzi na Górę Kretynów (tu nastąpiło oczywiście zagięcie czasoprzestrzeni), beat Mr Swackhammer with the hammer i dodali Thompsonowi +5 do rzutu za trzy i cheat-code do ‘swagu’. Śmiali się potem głośno oglądając ten mecz ze swoich wordpressowych tronów. Wiedzieli, że na koniec Złodziej Dusz i Złoty Chłopiec pokonają Potworów.

W swoim najlepszym meczu w karierze za każdym (ZA KAŻDYM ŻDYYYYM) razem kiedy Warriors szli do Thompsona, ten dostarczał punktów rzutami za trzy, albo atakował obręcz jak wściekły. Klay Thompson jak wściekły. Klay Thompson jest bohaterem dziś, Jarek, Ryszard. Ludzie powinni zbierać się na ulicach. W drugiej kwarcie jego akcje po wyjściach zza zasłon, po rescreenach, utrzymały Warriors w meczu. Potem dwie trójki w pierwsze 39 sekund trzeciej kwarty pomogły objąć prowadzenie 54-53, a potem trzy trójki w pierwsze 3 minuty czwartej kwarty pomogły zmniejszyć straty z 75-83 do 84-89.

Trzecia z nich była dziewiątą w meczu i wyrównanym rekordem playoffów NBA. Potem dorzucił jeszcze dwie, w tym jedną w crunchtime, kryjąc po drugiej stronie parkietu Westbrooka jak jesteś zmęczony, …ta? 

To był nieprawdopodobny występ Klaya, który już w meczu nr 4 w trzeciej kwarcie, rzucając 19 punktów w 8 minut, próbował uratować sezon Warriors. Teraz nie tylko U-RA-TO-WAŁ sezon Warriors, ale jego gra przeniosła dobre fluidy na Curry’ego, który z biegiem meczu łapał coraz lepszy groove, kończąc dwiema trójkami w crunchtime w odstępie półtorej minuty i runnerem pokazując Thunder, gdzie kończy się dominacja, a zaczyna się nowa.

 

Wszystko dobre co Oklahoma zrobiła przez pierwsze 36 minut tego meczu – Westbrook dostający się do obręczy za każdym razem kiedy chciał, Enes Kanter i Andre Roberson stawiający zasłony, ścinający/popujący/rolujący, celne rzuty Ibaki, dobra gra Adamsa – blednie przy tym co zrobili w crunchtimie.

Westbrook w ostatnich 55 sekundach zaliczył trzy straty – raz kozłując sobie w nogę na 55 sek. przed końcem, drugi raz, gdy nie opanował piłki po zbiórce Duranta w obronie na 35 sekund i potem od razu po timeoucie, po runnerze Curry’ego.

Na koniec, na 7 sek. przed końcem jeszcze Durant stracił piłkę, po tym jak fenomenalnie kryty cały mecz przez superkluczowego Andre Iguodalę spudłował 21 ze swoich 31 rzutów. Już od startu meczu pressował i oddał ich aż 19 do przerwy (rekord kariery)/


Thompson 19 punktów rzucił w samej czwartej kwarcie, wieńcząc swój historyczny występ i oficjalne wyjście z cienia na największej ze scen. W meczu rzucił 41, trafiając 11 z 18 rzutów za trzy. Curry dodał 6 z 13 trójek na 31 punktów, miał 10 zbiórek, 9 asyst i Splash Brothers zaliczyli tylko cztery straty.

Stat meczu: 63 do 9 w punktach po trójkach dla Warriors. Durant, Westbrook i Serge Ibaka złożyli się na 2/19.

To statystyki, bo Warriors dokonali w tym meczu rzeczy wielkiej. Curry pierwsze punkty rzucił dopiero w połowie drugiej kwarty, po tym jak spędził pierwszą wyglądając jak cień cienia samego siebie. Warriors tracili piłki i nie mogli skonstruować nic w ataku pozycyjnym. Na ich szczęście, Durant zapomniał o tym, że w koszykówkę gra się w pięciu i Warriors przegrywali tylko 20-23 po pierwszych 12 minutach.

Zaraz jednak Steve Kerr znów wystawił na start drugiej kwarty piątkę bez Curry’ego, Thompsona, Draymonda Greena – powinien w końcu przestać to robić… – i Thunder zaczęli otwierać run do przewagi +13 po dunku Stevena Adamsa nad Greenem. Kiedy podstawowi gracze mistrzów galaktyki wrócili na parkiet, był taki moment w tym meczu, gdy widać było, że jeden niekorzystny gwizdek, jeden wymuszony faul OKC czy jeden blok Thunder mógłby odebrać Dubs ochotę do gry. Snuli się po parkiecie i tylko Komputer-Klay widział czerwony przycisk na joysticku. Thunder byli zbyt fizyczni, zbyt łatwo wchodzili w graczy Warriors i zabierali im piłki, kontestowali rzuty, wymuszali faule.

Z czasem jednak Curry zaczął znajdować swój rytm. Zaczęły pojawiać się w jego grze niewidziane w tej serii side-stepy, po których trafiał za dwa i za trzy. Warriors po dwóch szybkich trójkach Thompsona, spędzili całą trzecią kwartę na próbie odblokowania swojego największego z cheat-code’ów (9 rzutów, 14 punktów). W pewnym momencie krzyczałem do monitora “Nie, nie, nie! To ten drugi gość! Podajcie do tego drugiego gościa”. Wyglądało to dziwnie głupio, gdy to Curry rzucał, nie Thompson, ale fakt, że pozostawiony na bocznicy z długim nożem Złodziej Dusz nie skostniał do cna (oddał tylko 4 rzuty po dwóch celnych trójkach w trzeciej kwarcie) i wrócił na czwartą en-fuego, był rzeczą nr 1, która uratowała Warriors ten sezon. Były bowiem w karierze Klaya mecze, w których jak już o nim zapomniano, to nie wracał. Tym razem wrócił i zjadł Oklahomę, po zmianie krycia na sobie, szukając jeszcze jednej zasłony, aby skonfundować obronę OKC, wyjść do góry, obrócić się i wiesz, splash.

fot. reddit.com
fot. reddit.com

Mam ochotę do końca Flesza pisać o tym jak fenomalny był Klay Thompson w tym meczu, bo był i żaden gracz w tych playoffach nie zagrał tak dobrego spotkania, biorąc czy nawet nie biorąc pod uwagę momentu. Trafił 14 z 30 rzutów i choć nie miał asysty, to korzystał z presji zagrożenia rzutem, ściągając na siebie bliżej obrońcę i penetrował ostro, głównie w lewą stronę i w ten sposób wytwarzał presję na obronie Thunder “podwoić go czy nie?”.

To był jego najlepszy two-way mecz w ataku, bo choć spudłował trochę layupów (3/12 za 2), to sam fakt, że wjeżdżał w obronę Thunder, był technicznie jedyną rzeczą ze strony Warriors, która wjeżdżała w obronę Thunder od jakiś dwóch tygodni. Jeszcze po 18 minutach wyglądało na to, że Warriors zostaną w końcu zniechęceni przez switche i to, że w kółko kogoś widzą przed sobą. Nie.

Choke Oklahomy zasługuje na osobny post – Durant grał znów 45 minut, Westbrook 44 i mogli być zmęczeni w końcówce, przynajmniej Westbrook tak wyglądał, blady jak ściana, człowiek-ryba. Do pewnego momentu był najlepszym graczem Thunder – 28 punktów, 11 asyst, 9 zbiórek, 4 steale – ale w ostatniej minucie stracił piłkę w kontrataku, a potem dał sobie ją zabrać z tyłu po zbiórce Draymondowi Greenowi , czyli został ograny w swoją grę.

Durant grał zły mecz. Od startu. Przyszedł do niego jakby chciał zostać Panem Bogiem, ale zapomniał, że 48 minut izolacji to nie jest dobry pomysł na tylu obrońców jakich mają Warriors i swoje potencjalne zmęczenie w końcówce. Wstawiony przez Kerra na boisko od startu trzeciej kwarty Iguodala raz jeszcze pokazał dlaczego w kluczowych momentach sezonu można na niego liczyć. Był jak cień przed KD, który oddał też kilka rzutów przez podwojenia, gotując się w swojej głowie.

KD zdobył 29 punktów z aż 31 rzutów – tak rzadko oddaje więcej rzutów, niż rzuca punktów – i trafił tylko 1 z 8 trójek. Znów grał bardzo dobrze w obronie, ale w ataku był to jego najgorszy mecz od dwóch rund. Na nic zdała się cała pomoc dobrze grających role-players OKC, którzy mogli być jeszcze lepiej wykorzystywani, gdyby tylko KD nie myślał od pierwszego gwizdka tunelowo. I znów Westbrook przegrał w swoją grę, tym razem z Durantem, który kradł wszystkim rzuty.

W drugiej połowie zmęczeni graniem krótką rotacją Thunder popełnili kilka błędów przy zmianach krycia. Nie byli tak dokładni jak w pierwszej połowie i przez większość serii. Swoje zrobiły też kłopoty Robersona z faulami i Billy Donovan, który zbyt długo wolał grać w czwartej kwarcie Dionem Waitersem (36 minut w sobotę, 11 w czwartej i 3 punkty w dwóch ostatnich meczach) zamiast Robersonem (5 min. w 4q).

Cichą historią jest wskrzeszenie Lineupu Śmierci, w który Steve Kerr przeszedł na dobre 7 minut przed końcem przy czterech punktach straty i pozostał przy nim do ostatniej minuty. Lineup, który był -29 po pięciu pierwszych meczach, był +12 w 11 minut w meczu nr 6.

Ale to była przede wszystkim historia o przetrwaniu Warriors – od spuszczonych głów w drugiej kwarcie, przez nie-pozwolę-nam-przegrać mecz Thompsona, do małego zmartwychwstania Stephena Curry’ego i piątki, która od listopada do kwietnia robiła rzeźnię. Ten team, który od listopada do kwietnia robił rzeźnię przetrwał najważniejszy mecz swojego istnienia. Moment, do którego być może będziemy wracać się w czerwcu 2017 roku, gdy podsumowywać będziemy three-peat Warriors.

A kilka godzin temu byli jeszcze na deskach.

Bogowie Blogowania jednak czuwają. Nie pozwolą łatwo, aby sezon regularny stracił sens.

Mecz nr 7 w poniedziałek, pierwszy w finałach Zachodu od serii Lakers-Kings w 2002 roku.  Jesteśmy gotowi.

Dziękuję za przeczytanie.

Poprzedni artykułW obronie Draymonda Greena
Następny artykułCzłowiek akademia. Howard Garfinkel.

48 KOMENTARZE

  1. Ha, pisałem przedwczoraj o nadchodzącym choke’u OKC. I proszę, nie zawiedli mnie. Wiedziałem, że mogę na nich liczyć. Cóż, miei GSW na deskach. Teraz nie sądzę, żeby Złoty Chłopiec i człowiek-komputer pozwolili wydrzeć zwycięstwo u siebie. Będzie blowout.

    Nie tym razem Mr. Unreliable. A szkoda, z chęcią posłuchałbym sobie tych wszystkich, nowych narracji gdyby OKC przetrwało.

    Mam nadzieję, że w game 7 będzie chociaż walka punkt za punkt do końca.

    MEGA seria.

    A tymczasem Cavs wypoczną sobie przed finałem, ciekawe czy to będzie miało znaczenie. 6 dni przerwy to sporo.

    0
    • Niestety ale Durant zakopal sie w swojej glowie do tej pory gral swietna serie ale w tym meczu chcial sie zmienić w Jordana i sam wygrać mecz tylko zapomniał ze Jordan największe sukcesy osiagal jak zauważył kolegów chcialbyc wielkim bohaterem i chyba się mocno przeliczyl i w głównej mierze porazka to jego zasluga. Westbrozy poprostu w pewnym momencie byl zmęczony ale on akurat tego meczu nie skopal po za końcówką. Ale tak patrząc na te mecze wydaje mi sie ze okc wciąż ma zapas jesli zagrają to co grali wczesniej a gsw(co dziwnie zabrzmi) nie maja juz zapasu oni juz lepiej w tej serii nie zagrają i wiem ze zaraz posypie sie ze curry nie jest soba ze bla bla nie wpadają trojki ale prawda jest taka ze to nie gsw grają gorzej ale to okc weszli na poziom na którym do tej pory właśnie bylo tylko gsw. Jesli gsw vedzie gracc w finale jestem pewny ze przejdzie sie na cavs i wszyscy będą mówić ze okc to przypadek

      0
  2. Gratulację dla Golden State za powrót do gry. Myli się jednak ten, kto myśli, że game 7 to dla Warriors formalność, OKC jeszcze nie upadli. Biorąc pod uwagę, że mały błąd decyduje o każdym meczu tej serii, wszystko jest jeszcze możliwe.

    0
  3. Warriors przetrwali, ale nie powiedziałbym że teraz to napewno wygrają game 7. Oni w tej serii wyrywali zwycięstwa, Thunder dominowali mecze. Ciągle mają najlepszy kryptonit na GSW. Trzymam kciuki za Warriors ale jeśli Thunder wygrają nie będę płakał. W każdym razie jestem anty-Cavs i liczę na to że mistrzostwo wygra team z Zachodu. Nie wiem który miałby większe szanse z Cavs.

    0
  4. Z drugiej strony warto zachować posty na forum po game 4. Tyle pomyj na Warriors bo przegrywali 1-3. Można było odnieść wrażenie ze ich gra w ostatnich dwóch latach to był fart, że to słaba drużyna a Curry to nawet w top20 graczy tej ligi nie jest. Nie wiem czy pocieszeniem jest fakt że na forum gwiazdybasketu jechali po nich jeszcze bardziej. Czasem warto pamiętać że gra się do 4 zwycięstwo tak jak w siatkówce do 3 setów. Dziś po 2 setach z francja nasza reprezentacja była na dnie. Przez 80% 3 seta też tak to wyglądało. Podnieśli się jednak i wygrali 3-2. Warriors też byli na dnie i też się podniesli ale jeszcze nie wygrali tej serii.

    0
    • To nie był fart to Green kopał wszystkich przeciwników po jajach, dlatego wygrywali.

      Odnoszę wrażenie, że te PO są dla niektórych czytelników pierwszymi, no może drugimi w życiu. Kto widział więcej powinien być ostrożniejszy w głoszeniu opinii. Niektórzy się tutaj nieźle ośmieszają :)

      0
  5. 1. Pierwszy raz w życiu przeczytałem Flash dwa razy, drugi raz od razu po pierwszym. Mistrzostwo narracji. Choć z potencjalnym three-peatem trochę Maćku popłynąłeś za daleko jak dla mnie – ale rozumiem, emocje i ekscytacja :D Jak dla mnie wystarczy, jak GSW wygra w tym roku – często zapominamy jak wiele czynników składa się na końcowy sukces. Nie mówię, że to zupełnie niemożliwe, ale gdyby udało im się ponownie wznieść puchar – wypalenie fizyczne i psychiczne może być zbyt duże. Na korzyść na pewno działałby fakt, że RS mogliby traktować czysto szkoleniowo/rozgrzewkowo. Ale powtarzam – dla mnie póki co zbyt daleko to wybiegło ;)
    2. To co robił Klay przez cały mecz było epickie, po prostu epickie.
    3. Dobrze było wreszcie zobaczyć z powrotem Stepha, który “tańczył” po swojemu z piłką. I nie chodzi o to, że kibicuję GSW – dobrze jest widzieć MVP ligi w swojej normalnej formie, ufającego samemu sobie.
    4. Pan Green odpowiedział chyba choć w części na krytykę jaka na niego spłynęła, a raczej falę hate’u, która przelała się przynajmniej na 6graczu – świetny mecz, zero kontrowersyjnych sytuacji i bardzo odpowiedzialne zachowanie parę razy, widać było jak sam chłodzi sobie głowę i pilnuje psychiki.
    5. Uwielbiam tego typu swag i leadership jaki prezentuje Thompson. W tekście Przemka o Greenie, pojawiło się, że w Polsce może niesłusznie, szczególnie w przeszłości hołubiliśmy cechę jaką jest skromność. Nie do końca się z tym zgadzam, myślę, że każdą wielkość albo przyzwoitość budować można dopiero na solidnych podstawach pokory wobec siebie i innych, świata jako takiego. I dopiero bazując na tym, można budować i tworzyć pewność siebie, nigdy zarozumialstwo i butę. Świetnie widać to na przykładzie LeBrona, na którego jeszcze kilka lat temu nie mogłem patrzeć (szczególnie gdy tyrał “moich” C’s), a teraz patrzy się na niego i słucha z wielką przyjemnością. KD i Russ nadal wg mnie tego nie rozumieją, choć kudos dla Donovana, że chyba jako pierwszy zaczął ich “spychać” na dobrą ścieżkę.
    6. Nie wgłębiam się przesadnie w taktykę, zagrywki itp., przez teksty Piotrka Sitarza brnę z dużym trudem, a niektóre z góry omijam bo są dla mnie zbyt fachowe. Ale nie da się nie widzieć jak bardzo różnią się systemy gry obu drużyn – ruch piłki, zespołowość GSW, dla kogoś kto ma emocjonalne i nieco romantyczne podejście do gier zespołowych w ogóle to po prostu poezja. I nic nie będzie mogło z tym konkurować, koniec kropka.
    7. Go Dubs – we believe! :)

    0