Courtney Lee znowu miał kluczową zbiórkę w ataku i trafił rzut na zwycięstwo

4
fot. League Pass
fot. League Pass

Courtney Lee jest już w lidze od ośmiu lat, ale nadal najbardziej pamiętnym momentem jego kariery pozostaje akcja z debiutanckiego sezonu, kiedy w meczu numer 2 Finałów 2009 spudłował layup na zwycięstwo dla Orlando Magic. Teraz w Game 5 w Miami znowu spudłował ważny layup, który na minutę przed końcem mógł wyprowadzić Charlotte Hornets na prowadzenie. I to spudłował w kontrataku, będąc sam na sam z koszem, chociaż gonił go Dwyane Wade i Lee miał pretensje do sędziów, że lider gospodarzy nielegalnie zbił piłkę.

Na szczęście dla Lee, nikt w Północnej Karolinie nie będzie mu pamiętał tego niecelnego rzutu, ponieważ chwilę później zrehabilitował się i to do niego należała najważniejsza akcja meczu. Znowu był clutch i znowu miał kluczową zbiórkę w ataku, podobnie jak w poprzednim game 4. Wtedy na samym finiszu aż dwa razy dzięki niemu Hornets mogli ponawiać akcję, co pozwoliło im kraść sekundy Heat, a potem przypieczętować zwycięstwo na linii, gdy przy drugiej zbiórce był faulowany.

Teraz zebrał piłkę po niecelnym step backu Kemby Walkera i wychodząc na dystans odegrał do Jeremy’ego Lina. Nikt z zawodników Heat go nie przejął, dlatego Lin od razu oddał mu piłkę, a on mając dużo miejsca na szycie trafił za trzy dając gościom prowadzenie na 25.2 sekund przed końcem, które przesądziło o ich zwycięstwie w tym niezwykle ważnym meczu.

Hornets po raz pierwszy w tej serii trafiali zza łuku (12/24) i trójka ustaliła wynik spotkania na 90:88. Miami Heat już nie udało się odpowiedzieć i schodzili z parkietu mając pretensje do sędziów za brak gwizdków w ostatnich sekundach.

“I felt I couldn’t make a shot, but the biggest one went in.”

Lee w całym meczu zanotował tylko 8 punktów z 9 rzutów i jedną zbiórkę, ale to wystarczyło. Hornets objęli prowadzenie 3-2 w serii i wracają do Charlotte mając szansę na własnym parkiecie zapewnić sobie awans.

4 KOMENTARZE