Odliczanie do 73: Warriors zesweepowali Clippers

1
fot. Keith Birmingham / Newspix.pl
fot. Keith Birmingham / Newspix.pl

Rozpoczynamy na Szóstym Graczu nowy cykl poświęcony historycznej pogoni Golden State Warriors za rekordem Chicago Bulls. Do końca sezonu regularnego będziemy blisko przyglądać się meczom z udziałem Warriors, chcąc wspólnie przeżyć niewątpliwie wyjątkowe wydarzenie, które obserwujemy być może po raz pierwszy, a zarazem ostatni w historii tej dyscypliny. Opowiemy o meczach, najciekawszych wypowiedziach, pokażemy najlepsze akcje. Warto śledzić to razem z nami, być tutaj i być świadkiem.

64-7 po łatwej wygranej z Los Angeles Clippers, którzy strategię zmiany krycia w każdej akcji pick-and-roll – ale też na większości zasłon w akcjach off-ball – systematycznie sprowadzali do możliwie najprostszej formy – switchów pozbawionych przede wszystkim walki, przewidywania, respektu do strzelców Golden State i zasady ograniczonego zaufania. A ta mówi wyraźnie: jeśli zmieniasz krycie, zwłaszcza w pick-and-rollach z udziałem Stephena Curry’ego, rób to nie oglądając się na drugiego obrońcę. Nie możesz czekać, nie możesz być spóźniony. Po prostu zmień, ustaw się i próbuj przetrwać.

Nie potrafię na tym etapie sezonu napisać zupełnie nowych rzeczy o obu zespołach. Były punkty Golden State w transition, złe powroty Clippers do obrony, również gra piątką rezerwowych i szybkie tempo meczu, którego Doc Rivers nie próbował kontrolować. Clipps grali wolno, zaraz szybciej, nie było szerszego konceptu w ich ofensywnych posiadaniach, zostali gdzieś po środku pomiędzy wczesną ofensywą, a żyłowaniem posiadań do ostatnich sekund. Zły mecz Chrisa Paula, który swoje najlepsze minuty zagrał na początku spotkania, kiedy zostawiał Curry’ego na zasłonach i mijał wolniejszych wysokich. Trafił ładny rzut z jednej nogi na koniec trzeciej kwarty na -9 punktów i dał nadzieję na powrót Clippers, ale też samego CP3, do meczu:

Warriors jednak zrobili szybki run 9-2 po m.in. rzutach Klaya Thompsona i dzięki dobrej obronie, która raz jeszcze wyłączyła off-screen akcje JJ Redicka, ale też pick-and-rolle Paul – Jordan i chociaż Jordan punktował, łapał podania lobem, to defensywa Golden State – głównie Draymond Green – natychmiast robiła usprawnienia – ograniczała zmiany krycia, oddalała i tak niewielkie ryzyko gry w low-post Jordana, Green nie zostawiał centra Clippers bez krycia, ładnie i skutecznie odcinał go od większości podań.

Po raz kolejny zobaczyliśmy mecz, w którym Jordan nie miał przewagi na ofensywnej tablicy. Zresztą zespół, który odpowiada na stratę punktów rzutami za trzy – i jest w tym najlepszy w lidze – nie musi raczej martwić się o stratę dwóch, jeśli obrona na obwodzie zabiera pozycje i utrudnia próby z rogów i ze szczytu. 2 na 12 z dystansu od backcourtu Paul – Redick, 0 na 3 od spot-up shootera Wesa Johnsona i 8 na 28 całego zespołu. Stawiam pieniądze, że tylko dwa zespoły wygrały z Golden State trafiając 8 lub mniej trójek – Spurs i Bucks.

Dużo Draymonda Greena na skrzydłach w ataku. Ustawiał się jako niski skrzydłowy w rogach, zabierając z paint DeAndre Jordana. Warriors zdobyli 44 punkty z paint m.in. po penetracjach Curry’ego, który znowu nie trafiał rzutów z dystansu. Miałem wątpliwości czy na przestrzeni jednego meczu potrafi zmienić swoją grę, jeśli nie zdobywa punktów po pull-up jumperach, ale 8 na 10 spod obręczy nie tylko w mismatchach, ale też gdy bronił go Chris Paul, to mocny dowód, że jednak tak, potrafi.

Jamal Crawford wniósł na parkiet potrzebne punkty, ale nic poza tym i nie wtedy kiedy potrzebował ich zespół. 1 celny z 4 oddanych w czwartej kwarcie, kiedy Clippers grali smallballem z czwórką guardów i Jordanem na środku. Tutaj pominę szczegóły matchupowania się tego ustawienia (Paul-Rivers-Redick-Crawford-Jordan) z niską piątką Warriors, bo tak naprawdę żaden gracz Doc Riversa nie miał w tym meczu przewagi w ataku nad obroną Golden State. Ani przewagi szybkości, ani też przewagi na dystansie czy w pick-and-rollu. Podobnie gdy odwrócimy role. To atak Warriors górował nad obroną Clippers, wykorzystując przede wszystkim nieporozumienia w switch-obronie (Jordan i Rivers).

Na całym fantastycznym sezonie Warriors jest jednak mała rysa, o której nikt nie będzie pamiętał. Harrison Barnes nie jest pierwszym ball-handlerem w rezerwowych lineupach. Nie prowadzi akcji pick-and-roll nawet w ostatnich momentach posiadania, kiedy to Warriors muszą improwizować, kiedy zegar pozwala na prostą dwójkową akcje – tak, to zdarza się nawet ofensywnej maszynie Steve’a Kerra. Harrison Barnes, który latem odrzucił duże pieniądze, stoi w rogach, jest spot-up shooterem i nie tyle co zatrzymał swój rozwój, ale cofnął się w nim – o ile to w ogóle możliwe.

Zmiany krycia przeciwko Warriors, to w tej chwili najrozsądniejszy wybór, nawet jeśli twój team nie ma dwóch elitarnych – i podobnych – obrońców w jednym zagraniu pick-and-roll: Curry – Green. Clippers robili to przez cały meczy, źle oglądało się Paula Pierce’a, który nigdy w życiu nie rozciągał się tak, jak przy kozłach Stepha Curry’ego, lepiej DeAndre Jordana, który jednak był nieregularny. Zamykał Curry’ego blisko linii bocznej na lewej stronie parkietu, a zaraz na drugim boku nie kontestował rzutu lub pozwalał na penetracje. Zresztą, odbiór obrony na Curry’m, odbiór mismatchu w dużej mierze zależy od tego czy Curry trafi rzut. Granica pomiędzy dobrą obroną a złą nigdy nie była tak cienka, bo 3/4 jego pull-upów, to pull-upy przez ręce.

W trzeciej kwarcie pierwszą opcją w ataku Clippers był DeAndre Jordan. To zrozumiałe, bo Warriors grali niżej, ale powtórzyła się historia z poprzedniego meczu – zero przewagi prawdziwego środkowego, który nie ma ruchów na bloku, nad smallballowym centrem. Chris Paul siłował podania do Jordana i ludzie w Oakland widzieli manewry na bloku, ale też rzut z mid-range, który skończył się airballem.

Rzecz o której wspominałem na początku. Clippers zmieniali krycie bez walki. Od razu. Robili to nawet na leciutkich zasłonach, których celem była tylko i wyłącznie zmiana krycia, zdjęcie z Curry’ego Chrisa Paula i zastąpienie go Synem Trenera. Podobna historia działa się przed paroma dniami w meczu Trail Blazers z Mavericks w Dallas. Dirk Nowitzki zdobył dużą część ze swoich 40 punktów grając jeden na jeden z niższymi zawodnikami – np. Damianem Lillardem i CJ McCollumem. To dwa przykłady jak bezwartościowe potrafią być mismatche i jak wciąż lepszy wybór – izolacja – od czystego rzutu, staje się wrogiem obrony.

Drugi najlepszy, albo nawet najlepszy, gracz tego meczu Klay Thompson mijał obrońców, także tych wyższych, jednym kozłem i trafiał. Przeprowadził ważną akcję and-one w czwartej kwarcie, kiedy skończył punktami ładne podanie Draymonda Greena z high-post. Chwilę później trafił layup w kontrze po podaniu Curry’ego, dla którego była to jedna z pięciu asyst. Ta najładniejsza zdarzyła się w trzeciej kwarcie, podczas runu 20-8:

W czwartej kwarcie Doc Rivers łapał się wielu rzeczy, ale żadna nie przejęła meczu. Ani posiadanie Jeffa Greena w post-up, również gra na piłce JJ’a Redicka, czy obecność strzelców, zwykłych strzelców, scorerów, na parkiecie. Warriors nie robili fantastycznych rzeczy w obronie, nie robili czegoś niesamowitego, ale nie oddali inicjatywy. Clippers nie mieli też potrzebnych narzędzi, po prostu nie byli w stanie odpowiadać punktami i obroną na punkty i obronę Golden State. Z jednej strony tylko 9 punktów przewagi Warriors po 36 minutach gry, ale w głowach zawodników, którzy zaraz mają to odrobić, to prawie blowout.

Curry, Thompson, Livingston i Barbosa wyłączyli off-screen grę JJ Redicka. Cały zespół pomagał sobie w zdecydowanej większości takich akcji. W pierwszej części meczu Curry zostawał na zasłonach, ale po przerwie przeszkadzał w akcjach hand-off, nie odpuszczał Redicka, przeciskał się na screenach Jordana z lewego skrzydła do środka. Warriors systematycznie wyganiali atak Clippers na obwód, jak najdalej od obręczy, zabierając tym samym potrzebny na przeprowadzenie akcji czas.

4-0 Warriors z Clippers w tym sezonie, dla których to już 7 porażka w ostatnich 10 meczach i jeśli Oklahoma nie wpadnie w głęboki kryzys, już na początku maja najpewniej dojdzie do rewanżu. Tyle tylko, czy aby na pewno będzie to rewanż.

Curry z tunelu:

Curry o obronie:

Poprzedni artykułFlesz: Buzzer-beater z połowy Mudiaya, career-high i kontuzja Leonarda, porażka Bulls z Knicks, wygrana Jazz w Houston – walka o playoffy nabiera tempa
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (348): Nudle w pudle

1 KOMENTARZ