Flesz: Kolejny krok Wizards w stronę playoffów. Wygrana Cavs bez LeBrona

17
fot. League Pass
fot. League Pass

Wizards zrobili kolejny krok w stronę playoffów, po raz drugi z rzędu robiąc blowout na własnym parkiecie. Te dwa kluczowe starcia z drużynami znajdującymi się tuż przed nimi w tabeli wygrali łącznie różnicą 64 punktów i mają już do nich tylko 1.5 meczu straty. Pomogli im też Hawks, którzy pokonali Pistons i wskoczyli na czwarte miejsce Wschodu, zrzucając na piąte Celtics.

Kibice w Bostonie po raz pierwszy od ponad trzech lat mieli okazję zobaczyć na żywo Kevina Duranta i oczywiście nie mogło obyć się bez spekulacji o tym, czy Danny’emu Ainge’owi uda się go przekonać do przeprowadzki tutaj. Jak każda drużyna szukająca gwiazdy, Celtics także szykują się do tego wakacyjnego pojedynku. Kibice skandowali “Come to Boston!”, a KD swoimi wypowiedziami podczas porannego treningu wlewał w ich serca nadzieję.

Na Zachodzie sytuacja na dole playoffowej tabeli się nie zmieniła, ponieważ Mavs nie udało się wykorzystać nieobecności LeBrona Jamesa, a Rockets zmęczeni świętowaniem ostatniego zwycięstwa na +49 z rezerwami Grizzlies zostali rozjechani przez będących w back-to-back Clippers. To dobra wiadomość dla Jazz, którzy nie grając przybliżyli się do playoffów. Dzisiaj zmierzą się na własnym parkiecie z Suns i mogą mieć tylko mecz straty do ósemki.

(32-35) Washington Wizards jeszcze przed chwilą mieli na swoim koncie 5 kolejnych porażek, ale już nikt o tym nie pamięta, ponieważ świetnie zagrali w tym niezwykle istotnym dla siebie dwumeczu.

Podobnie jak poprzednio, szybko uzyskali dwucyfrowe prowadzenie, potem jeszcze w drugiej kwarcie rezerwowi (33-33) Chicago Bulls odrobili straty, ale na przerwę gospodarze schodzili mając pewną przewagę, po tym jak John Wall poprowadził ich run, asystując przy kolejnych trójkach (8/10 za trzy w pierwszej połowie). W drugiej połowie Wizards już w pełni kontrolowali mecz, systematycznie powiększając przewagę, która pod koniec trzeciej kwarty wynosiła +19. Skończyło się na 117:96.

Wall po raz kolejny był najlepszym zawodnikiem na parkiecie, rozegrał świetny mecz i zaliczył trzecie w tym sezonie triple-double. Zdobył 29 punktów z 19 rzutów, nie tylko dostając się w pomalowane, ale też trafiając jumpery, zanotował 12 asyst, zebrał 10 piłek i miał 3 przechwyty. Na swoim koncie miał też aż 8 strat, ale 6 z nich popełnił po przerwie, kiedy Wizards mieli już wszystko pod kontrolą.

Wizards rozpoczęli spotkanie bez Marcina Gortata, który podczas rozgrzewki doznał urazu pleców. W piątce wyszedł Nene, ale Gortat nie odpuścił i w drugiej kwarcie pojawił się na parkiecie, a potem rozpoczął drugą połowę zaliczając ostatecznie 9 punktów i 6 zbiórek w 18 minut. Bradley Beal miał 20 punktów i każdy ze starterów zanotował podwójną zdobycz, natomiast z ławki największe wsparcie zapewnił Garrett Temple trafiając 5/6 za trzy na 15 punktów.

W ekipie gości zagrali Derrick Rose i Mike Dunleavy, których występ był wątpliwy. Duleavy spudłował 4 rzuty i był bez punktów, Rose natomiast miał bardzo dobrą pierwszą połowę (14 punktów), ale na drugą już nie starczyło mu sił (2 punkty, 1/8 z gry). Po raz kolejny z celnością miał też problemy Jimmy Butler, ale dostawał się na linię i uzbierał 17 punktów. Z ławki 20 dołożył Doug McDermott.

Dużo bardziej wyrównany mecz rozegrano w The Palace, gdzie do ostatnich minut (34-34) Detroit Pistons walczyli z (39-29) Atlantą Hawks, którzy pozwolili swoim rywalom na wyjątkowo dużo punktów, ale na finiszu zapewnili sobie zwycięstwo 118:114.

Hawks sięgnęli po Hack-a-Drummond w czwartej kwarcie i na 3:51 przed końcem Stan Van Gundy posadził swojego podstawowego centra na ławkę, wstawiając Aarona Baynesa. Goście mieli wtedy tylko punkt przewagi, ale zanotowali zaraz serię 10-0. Wykorzystali brak Drummonda pod koszem wygrywając kolejne zbiórki, natomiast Jeff Teague skutecznie atakował paint w pick-and-rollach i wymuszał faule. Przez te ostatnie 3:50 Hawks nie mieli ani jednego celnego rzutu z gry, ale 16 razy byli na linii i w ten sposób zdobyli 12 punktów.

Teague miał 22 punkty, z czego 12 z linii i 9 asyst. Al Horford rozegrał bardzo dobry mecz na 21 punktów, 11 zbiórek i 4 asysty. Double-double zanotowali także Paul Millsap (13-10) i Kent Bazemore (15-10) i w całym meczu goście zebrali tylko 2 piłki mniej niż Pistons (7-3 w ostatnich minutach), co dla słabo zbierających Hawks jest dużym sukcesem. Mieli też 12 celnych trójek, na które złożyło się aż ośmiu zawodników.

W Pistons najlepszym strzelcem był Kentavious Caldwell-Pope z dorobkiem 24 punktów. Reggie Jackson miał 17 i 10 asyst, ale 0/6 za trzy, tylko 2/8 z gry w czwartej kwarcie i zabrakło jego punktów na finiszu. Andre Drummond zanotował 18-18, a na linii miał jak na siebie całkiem niezłe 8/17. Tobias Harris z 19-11-5.

LeBron James dostał wolne, ale (48-19) Cleveland Cavaliers mogli liczyć na dwie swoje pozostałe gwiazdy i nie bez problemów, bo dwukrotnie oddawali wysokie prowadzenie, ale ostatecznie pokonali na własnym parkiecie (34-34) Dallas Mavericks 99:98.

Po wyrównanej pierwszej kwarcie, gospodarze świetnie rozpoczęli drugą, podczas gdy Mavs pudłowali swoje rzuty i uciekli na 20-punktowe prowadzenie, ale jeszcze przed przerwą goście zdołali odrobić większość z tej straty. Potem w trzeciej kwarcie znowu było +20 dla Cavaliers i wydawało się, że to nie może skończyć się inaczej niż blowoutem, jednak Mavs nie poddawali się i w czwartej kwarcie znowu wrócili do gry. Na niespełna trzy minuty przed końcem zbliżyli się na dwa punkty i taka sama różnica była też w ostatniej minucie, kiedy oglądaliśmy kolejne straty po obu stronach parkietu.

Na 16.6 sekund przed końcem Mavs mieli szansę doprowadzić do remisu, albo wyjść na prowadzenie, ale Irving przechwycił (z faulem?) podanie do Dirka Nowitzki’ego, faulowany wykorzystał oba wolne i trójka Derona Williamsa równo z syreną była już bez znaczenia.

Irving miał 33 punkty z 28 rzutów, ale tylko jedną asystę. Dobre spotkanie rozegrał również Kevin Love. Wykorzystywał swoją przewagę wzrostu przeciwko niskim ustawieniom Mavs i zdobywał punkty w post-up. Dopiero w czwartej kwarcie został zatrzymany przez Zazę Pachulię i nie miał już celnego rzutu z gry. Ostatecznie zanotował 23 punkty i 18 zbiórek, a Cavs zdominowali walkę na tablicach 48-32. Z ławki skuteczny na dystansie ponownie był Channing Frye trafiając 3 trójki na 14 rzutów. Dobrą zmianę dał też Matthew Dellavedova z 7 asystami. Zawiódł natomiast JR Smith, który miał 13 punktów z 17 rzutów, w tym 1/8 za trzy.

Z pierwszej piątki Mavs tylko Dirk Nowitzki, który ponownie wyszedł jako center, był w double-figures z dorobkiem 20 punktów. Chandler Parsons, Deron Williasm i Wesley Matthews złożyli się tylko na 15 punktów, ale dobrze zagrali rezerwowi. JJ Barea pomógł odrobić straty w czwartej kwarcie zdobywając wtedy 9 ze swoich 17 punktów, a David Lee zaliczył 20 punktów z 11 rzutów.

Dzień po tym jak (43-24) Los Angeles Clippers przez trzy kwarty walczyli w San Antonio, pojedynek z obroną (34-34) Houston Rockets okazał się dla nich spacerkiem. Rozpoczęli od mocnego startu zdobywając 35 punktów w pierwszej kwarcie, byli na prowadzeniu od pierwszych minut, a w drugiej dołożyli 37 i otworzyli blowout. 122:106.

JJ Redick był gorący w pierwszej kwarcie trafiając wszystkie swoje 4 trójki i miał 14 punktów. Chris Paul zanotował wtedy 8 asyst, fantastycznie dygując atakiem i z pierwszych 14 celnych rzutów gości tylko jeden był nieasystowany. Clippers mieli 72 punkty, 10 celnych trójek i 64.3% z gry po pierwszej połowie. Grali świetnie, ale też pomogła im obrona Rockets, która jak zwykle oddawała łatwe punkty w transition i sporo wolnych pozycji na dystansie.

Redick zanotował 5/9 za trzy i 25 punktów. Paul miał 15 punktów i 16 asyst. DeAndre Jordan zniszczył Dwighta Howarda, zdobywając 23 punkty przy 8/8 z gry i zbierając 16 piłek. Nawet ławka Clippers spisywała się zaskakująco dobrze. W San Antonio ich rezerwowi zostali rozjechani, w Houston  pomogli powiększyć prowadzenie w drugiej kwarcie. Wesley Johnson zaliczył 5/5 z gry i 12 punktów, a Jamal Crawford 14 punktów i 7 asyst.

I tylko Jeff Green nie zdobył punktów dla gości, kontynuując swoją rollercoaster-fromę. Jego zdobycze w kolejnych meczach od czasu przeprowadzki do LA:

5-18-6-22-7-0-14-0-23-17-7-15-0

Dla Rockets 33 punkty i 8 asyst Jamesa Hardena, ale też 8 strat i kolejne highlighty jego obrony

(38-29) Charlotte Hornets zakończyli serię spotkań na własnym parkiecie pewnie pokonując (29-38) Orlando Magic. Ostateczny wynik 107:99 może mylić, ponieważ to był blowut. Drugą kwartę Hornets wygrali 35:13, a w trzeciej mieli 26 punktów przewagi.

Tym razem poprowadził ich świetny Nicolas Batum, który w drugiej kwarcie ogrywał swojego kolegę z reprezentacji Evana Fourniera rzucając nad nim kolejne jumpery i zdobywał wtedy 16 ze swoich 26 punktów. Na swoim koncie miał także 9 asyst i 7 zbiórek. Bardzo dobry był również Marvin Williams z 26 punktami, 4 trójka i 9 zbiórkami. Cody Zeller zaliczył 13-13 i Hornets zdominowali walkę na tablicach.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułPrzerwa Na Żądanie Extra: Rookies + March Madness
Następny artykułBulls @ Wizards: Atak Chicago umiera, Wizards atakują ósemkę

17 KOMENTARZE

  1. Ciekawe czy jeżeli Celtics uda się w trakcie Draft Night pozyskać Cousinsa, to czy nie skusi to Duranta do podpisania w Bostonie. Nie wiem jak to się ma od strony finansowej, czy Celtics na to stać. KD miałby wkońcu wyśmienitego trenera na ławce, w połączeniu z Cousinsem i takimi graczami jak Thomas, Bradley, Crowder (o ile żadnego z nich nie musieliby oddać) powinni zdetronizować LeBrona na tronie wschodu…ehh takie tam marzenia.

    0