Flesz: Buzzer-beater Nikoli Vucevica. Kolejna porażka Kings

3
fot. League Pass
fot. League Pass

Nie oglądałem Super Bowl, ale z tego co czytam niewiele straciłem, a znacznie ciekawiej niż dzisiejszej nocy na Levi’s Stadium było w sobotnim meczu w Oracle Arena. W obu miejscach można było zobaczyć Stephena Curry’ego, ale podczas gdy na boisku jest obecnie właściwie nie do pokonania, okazuje się, że jednak są takie momenty, kiedy jego drużyna przegrywa. Chociaż nie ta, w której on gra w koszykówkę.

MVP NBA jest wielkim fanem Carolina Panthers grających w jego rodzinnym Charlotte i wczoraj mocno ich wspierał.

Ale nawet to nie pomogło. Tym razem Steph nie miał powodów do świętowania.

Wygrali Denver Broncos 24-10, a ten dobry dzień dla Kolorado uzupełnili także (21-31) Denver Nuggets pokonując na wyjeździe (23-31) New York Knicks 101:96.

Emmanuel Mudiay po raz pierwszy przyjechał do Nowym Jorku i w pierwszej połowie nic nie mógł trafiać, ale w czwartej kwarcie poprowadził Nuggets, pomagając im odzyskać prowadzenie. Wrócił na parkiet na 6:20 przed końcem i zdobył 7 kolejnych punktów dla swojej drużyny, trafiając dwa jumpery, w tym step back trójkę, a potem dostał się pod kosz. Natomiast chwilę później ograł Kristapsa Porzingisa w izolacji i w sumie run 11-2 dał gościom 7 punktów przewagi. To przesądziło losy meczu, ponieważ kolejne próby Knicks zza łuku były nieskuteczne, a Willa Barton w ostatnich sekundach nie pomylił się z linii.

Mudiay miał 15 punktów z 18 rzutów, ale 9 z 6 w czwartej kwarcie, do tego zaliczył 9 asyst i po raz pierwszy w karierze zakończył mecz bez straty. Danilo Gallinari 10 razy stawał na linii i miał 19 punktów, tyle samo zdobył też Barton, którego dwa kolejne dunki pod koniec pierwszej połowy powiększyły prowadzenie Nuggets do +19. Poza tym, Barton zanotował jeszcze 11 zbiórek i 5 asyst. Dobrą zmianę z ławki dał także Joffrey Lauvergne z 12-10, podczas gdy Nikola Jokic (13-6) po słabym starcie drugiej połowy końcówkę spotkania oglądał z ławki.

Knicks mieli bardzo kiepski początek, kiedy w pierwszej kwarcie Carmelo Anthony i Kristaps Porzingis nie trafili żadnego ze swoich rzutów, ale jeszcze pod koniec drugiej kwarty zaczęli odrabiać straty, a w połowie trzeciej doprowadzili do remisu. Porzingis 13 ze swoich 21 punktów zdobył w trzeciej kwarcie, a w sumie miał też 13 zbiórek. Melo również zaliczył 21 punktów, do tego dołożył 7 asyst, w tym świetny touch pass na finiszu, jednak w czwartej kwarcie miał tylko 6 punktów z 8 rzutów.

Dla Knicks to już 5 porażka z rzędu, a 9 w ostatnich 10 meczach.

(22-28) Orlando Magic przed chwilą mieli jeszcze gorszą serię przegrywając 11 z 12 spotkań i niewiele brakowało, żeby ją przedłużyli, kiedy stracili przewagę na finiszu pojedynku z (30-23) Atlantą Hawks. Uratował ich jednak Nikola Vucevic, trafiając trudny rzut równo z końcową syreną.

Magic bardzo dobrze rozpoczęli ten mecz, w pierwszej kwarcie mieli już 14 punktów przewagi, a potem utrzymywali prowadzenie aż do momentu, gdy na 48 sekund przed końcem Kent Bazemore trójką z rogu doprowadził do remisu. Jeszcze kiedy na zegarze pozostawały trzy minuty mieli 8 punktów więcej, ale potem popełnili aż trzy straty, z czego dwie należały do Vucevica, w tym na 35 sekund, kiedy popełnił faul w ataku. Dzięki temu goście mieli szansę objąć prowadzenie, a kiedy po niecelnym rzucie Paula Millsapa piłkę zebrał Al Horford, mogli grać do końca i oddać ostatni rzut. Warto przypomnieć, że już w grudniu Magic przegrali z nimi na własnym parkiecie w samej końcówce. Teraz sytuacja mogła się powtórzyć, na szczęście dla gospodarzy, Jeff Teague nie trafił z półdystansu, dobitka Millsapa nie wpadła, a im zostało jeszcze 2.2 sekundy.

Vucevic był najlepszym strzelcem Magic z 22 punktami, zebrał 9 piłek, ale też miał aż 6 z 18 strat drużyny. 21 punktów dołożył Evan Fournier, który wrócił do pierwszej piątki zastępując kontuzjowanego Tobiasa Harrisa i już w pierwszej połowie rzucił 16. W czwartej kwarcie skuteczni byli Victor Oladipo (19) i Elfrid Payton (12), który zaliczył 12 asyst. Aaron Gordon miał 11-13 i 4 bloki.

Hawks przerwali serię trzech kolejnych zwycięstw. Teague zdobył 24 punkty, 23 i 8 zbiórek miał dobrze grający Bazemore, ale Horford i Milsap uzbierali razem tylko 25 punktów z 29 rzutów.

Dwa dni po kompromitującej porażce na Brooklynie, (21-30) Sacramento Kings przyjechali do Bostonu i ponownie popisali się swoją ‘obroną’, oddając gospodarzom aż 46 punktów w pierwszej kwarcie, co jest rekordem strzeleckim tego sezonu w całej lidze. Na przerwę do szatni (31-22) Boston Celtics schodzili z dorobkiem 74 punktów, które zdobyli trafiać 9 trójek i 57.4% swoich rzutów z gry.

Na szczęście dla Kings, łatwość gry w ataku i szybko uzyskane prowadzenie sprawiły, że Celtics również nie wysyłali się w obronie, popełniali sporo strat i oddali dużo punktów. Gościom udało się nawet odrobić większość z 21-punktowej straty z trzeciej kwarty i na 99 sekund przed końcem po celnej trójce DeMarcusa Cousinsa tracili tylko 5. Ale to wcale nie znaczy, że mieli jeszcze szansę na zwycięstwo, ponieważ po drugiej stronie boiska nie robili nic, żeby zatrzymać rywali. Isaiah Thomas z łatwością zdobywał kolejne punkty, potem po nieudolnym podwojeniu znalazł samego Jae Crowdera pod koszem… wyglądało to bardziej jak jakiś przyjacielski trening, a nie mecz, w którym obu stronom powinno zależeć na zwycięstwie.

Celtics spokojnie dowieźli to do końca, wygrywając ten ofensywny pojedynek 128:119. Skończyli z 13 celnymi rzutami zza łuku i 56% z gry. Popełnili też 24 straty, co pomogło Kings nie przegrać wyżej. Avery Bradley trafił 6/7 za trzy zdobywając 25 punktów, Thomas przeciwko swojej byłej drużynie miał 22 punkty i 9 asyst, natomiast Jarde Sullinger dołożył 21 punktów z 13 rzutów.

Dla Knigs 31-7-6 Cousinsa, 14-15 i 6 przechwytów Rajona Rondo w powrocie do Bostonu , ale to tylko ładne, nic nie znaczące cyferki, ponieważ to był kolejny słaby występ ich drużyny, która przegrała już 7 z ostatnich 8 spotkań. George Karl po poprzedniej porażce prawie stracił pracę, a tym meczem nie poprawił swojej sytuacji.

Chris Paul miał bardzo słaby początek spotkania w Miami pudłując pierwsze 9 rzutów z gry, ale później ponownie poprowadził (34-17) Los Angeles Clippers do zwycięstwa. Pick-and-rollami z DeAndre Jordanem wyprowadził gości na  dwucyfrowe prowadzenie w trzeciej kwarcie, a gdy pod koniec czwartej (29-23) Miami Heat odrobili straty, trafił dwie kolejne trójki i za chwilę lobem nad kosz do Jordana przesądził losy mecz. Clippers wygrali 100:93.

Ostatecznie CP miał 22 punkty z 23 rzutów, ale 15 z 6 po przerwie. Do tego dołożył 7 asyst i popełnił tylko jedną stratę. Kluczową rolę odegrali też rezerwowi, którzy trzymali Clippers w grze w pierwszej połowie. Jamal Crawford 11 z 20 punktów zdobył w czwartej kwarcie, Wesley Johnson zanotował 10, 2 celne trójki i 7 zbiórek, Lance Stephenson miał dobrą pierwszą połowę na 9 punktów, a Cole Aldrich zebrał 11 piłek. Jordan 14 razy stawał na linii, trafił tylko 3 razy, ale hackowanie go w trzeciej kwarcie nie pomogło Heat odrobić strat.

W drużynie gospodarzy słaby mecz rozegrał Dwyane Wade, który zdobył 17 punktów z 20 rzutów. Chris Bosh zaczął trafiać dopiero w czwartej kwarcie, kiedy miał 2 celne trójki i 10 ze swoich 17 punktów. 17 dołożył również Goran Dragic. Hassan Whiteside po raz kolejny w roli rezerwowego już do przerwy miał 7-9, pomagając Heat zdominować walkę na tablicach, ale w drugiej połowie grał tylko 4 minuty.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.

3 KOMENTARZE