Flesz: Koniec serii Warriors, przegrali w Milwaukee

30
fot. League Pass
fot. League Pass

Stało się, (24-1) Golden State Warriors przegrali mecz koszykówki. Przez blisko półtora miesiąca sezonu pozostawali niepokonani, ale dzień po tym jak potrzebowali dwóch dogrywek, żeby w osłabionym składzie wygrać z Boston Celtics, dzisiaj nie udało im się wywalczyć kolejnego zwycięstwa. W dwudziestym piątym meczu ich imponująca seria na otwarcie sezonu została przerwana. Podobnie jak ponad 40 lat temu nadal niedościgniona seria 33 wygranych Los Angeles Lakers, także ta Warriors – druga najdłuższa, jeśli liczyć 4 zwycięstwa na koniec poprzednich rozgrywek – skończyła się w Milwaukee.

Trochę szkoda, że to koniec tego fantastycznego streaku, bo to było coś naprawdę magicznego, wyjątkowego i chciałoby się, żeby to trwało jak najdłużej. Oglądając ich kolejne mecze widzieliśmy, że jesteśmy świadkami wielkiego momentu w długiej i bogatej historii NBA. To było coś, co nigdy wcześniej się nie wydarzyło i może też już się nigdy nie powtórzyć. Warriors wygrali pierwsze 24 mecze sezonu. Przypomnijmy, że poprzedni rekord wynosił 15-0. Z drugiej strony, to wcale nie koniec tej pięknej historii. Dzisiejsza porażka tylko zakończyła ich serię, ale poza tym nic się nie zmienia, Warriors nadal są poziom wyżej niż reszta ligi. Jedna porażka po 25 meczach to nadal najlepsze osiągnięcie w historii NBA.

Dla (10-15) Milwaukee Bucks to również był drugi mecz dzień po dniu, ale ich piątkowe spotkanie nie zostało przedłożone o dodatkowe 10 minut, do tego grali na własnym parkiecie, wspierani przez swoich kibiców ubranych w koszulki ’24-1′ i od samego startu mieli dużo więcej energii niż ich rywale. Wykorzystywali to, żeby jeszcze bardziej męczyć Warriors swoją agresywną grą. Wiedzieli, że to może być ten jeden z nielicznych słabszych momentów obrońców tytułu, który może należeć do nich i tego nie zmarnowali. Szybko uzyskali prowadzenie i kontrolowali ten mecz, chociaż oczywiście goście walczyli i gdy gospodarze uciekali im na dwucyfrową różnicę, oni za chwilę odrabiali straty. Dopiero w czwartej kwarcie zabrakło im już sił, żeby zrobić kolejny comeback.

Warriors mieli ponownie w składzie Klaya Thompsona, ale ostatecznie to właśnie jego najbardziej zabrakło im w tym meczu. Poza tym, że rozpoczął od trafienia pull-up trójki, był właściwie niewidoczny, pudłował swoje rzuty i nie był wsparciem dla ofensywy, która opierała się tylko na Stephenie Curry’m i Draymondzie Greenie. Przypomnijmy, że pierwszy grał w Bostonie 47, a drugi 50 minut. Warriors byli zmęczeni i to było widać, zarówno w ataku, gdzie trójki zupełnie im nie wpadały (6/26), ale też w obronie, gdzie brakowało dokładności i energii. Kluczowy moment miał miejsce na starcie czwartej kwarty, którą Warriors rozpoczęli wysoko z Jasonem Thompsonem i Festusem Ezelim i przez trzy minuty nie zdobyli punktów. Gospodarze wtedy ponownie im uciekli i już nie oddali tej przewagi. Luke Walton próbował jeszcze ratować się grając nisko i wystawiając prawie-lineup śmierci z Shaunem Livingstonem w miejsce Harrisona Barnesa, ale prawie robi różnicę i to już nic nie dało. Brakowało im strzelb w ataku, Curry nie był w stanie przejąć kolejnego meczu. Tymczasem Bucks wykorzystali to niskie ustawienie i Greg Monroe miał pod koniec dwie kolejne akcje, w których ograł zmęczonego Greena. Kropkę nad i postawił Michael Carter-Williams. 108:95

Curry starał się ciągnąć drużynę, ale tym razem to było za mało. Zdobył 13 punktów w pierwszej kwarcie, potem przez kolejne trzy dołożył tylko 15 i zakończył spotkanie wyrównując swój season-low z tylko 2 celnymi trójki (8 prób). Do tego zaliczył 7 zbiórek i 5 asyst. Green miał 24 punkty z 14 rzutów, 11 zbiórek i 5 asyst, ale popełnił też 6 strat. Thompson trafił 4/14 z gry na 12 punktów. Poza nimi jeszcze tylko Festus Ezeli miał dwucyfrowy dorobek (13) i przydawał się też w walce na tablicach (6 zbiórek w ataku), dając Warriors okazje na ponownie akcji. Andrew Bogut zaliczył 4 bloki i miał swoje momenty w trzeciej kwarcie, kiedy świetnie chronił obręczy i w kilku kolejnych akcjach zatrzymywał atak Bucks. Andre Iguodala miał 9 zbiórek i 5 asyst, ale był 1/9 z gry.

Warriors trafili tylko 41% z gry, mieli najmniej w sezonie 6 trójek i po raz pierwszy byli poniżej 100 punktów.

Dla Bucks to oczywiście największe zwycięstwo w tym na razie słabym dla nich sezonie. Zatrzymali Warriors grając dobrze po obu stronach parkietu. W ataku mieli dużo więcej opcji niż ich rywale, grali do kosza (60 punktów w paint) i wykorzystywali swoje przewagi w post-up. Najwięcej w sezonie 28 punktów (11 w czwartej kwarcie) zdobył rozgrywający bardzo dobry mecz Monroe, który dołożył do tego jeszcze 11 zbiórek i 5 asyst. Giannis Antetokounmpo zaliczył pierwsze w karierze triple-double 11 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst. Jabari Parker miał 19 punktów, jeden mniej OJ Mayo, który był gorący w pierwszej połowie trafiając wtedy 4/5 za trzy. MCW dał dobrą zmianę na 17 punktów, 5 asyst i 5 przechwytów.

Dla Warriors to było ostatnie spotkanie z 7-meczowej serii wyjazdowej, teraz czeka ich kilka kolejnych meczów przed własną publicznością, już bez presji utrzymania serii i gonienia rekordu 33 zwycięstw.

Znacznie lepiej po tym piątkowym długim pojedynku, w sobotę poradzili sobie (14-10) Boston Celtics, którzy w tym sezonie są już 4-1 w meczach rozgrywanych w drugi dzień back-to-back. Z Warriors im się nie udało, ale w Time Warner Cable Arena zatrzymali wygrywających ostatnio blowoutami (14-9) Charlotte Hornets 98:93.

Atak Celtics prowadził ich duet guardów. Avery Bradley zdobył 23 punkty trafiając 4/6 za trzy, Isaiah Thomas zanotował 21-13, a cała drużyna popełniła tylko 5 strat i nie oddali rywalom ani jednego punktu w kontrze. Jae Crowder miał 16 punktów z 15 rzutów i trafił kluczowe wolne na 6.6 sekund przed końcem. Hornets mieli jeszcze szansę doprowadzić do remisu celną trójką, ale rzut Nicolasa Batuma przeleciał obok obręczy. Francuz był najlepszym strzelcem gospodarzy, jednak zza łuku nie mógł się wstrzelić przez cały mecz (2/10) i w sumie potrzebował 21 rzutów żeby uzbierać 21 punktów.

Wrócił dawny Derrick Rose… na razie tylko z wyglądu, bez maski i czupryny na głowie, ale też po tym jak przez większość meczu z (6-17) New Orleans Pelicnas niczym się nie wyróżniał, na finiszu miał ważną rolę w zwycięstwie (13-8) Chicago Bulls  98:94. Swoimi penetracjami ściągał uwagę rywali i dogrywał do wolnego w mid-range Pau Gasola, który najpierw podał dalej na dystans na otwartą pozycję do Aarona Brooksa, a w kolejnej akcji sam trafił. Natomiast na 11.5 sekund Rose miał daggera trafiając step back jumpera nad Anthony’m Davisem.

W sumie tylko 9 punktów i 3 asysty. Słaby mecz miał też Jimmy Butler na 16 punktów z 15 rzutów, ale Paul Gasol zaliczył 18-11, a Bulls mogli też liczyć duże wsparcie od swoich rezerwowych. Nikola Mirotic zanotował 10-10, Joakim Noah 9 zbiórek i 4 bloki, a Aaron Brooks zdobył 15 ze swoich 17 punktów w czwartej kwarcie. Brooks kończył mecz grając obok Rose’a i Butlera i na 40 sekund przed końcem dał gospodarzom prowadzenie, kiedy mając przeciwko sobie Dante Cunninghma wjechał pod kosz i zdobył punkty o tablicę.

Pelicans w pierwszej połowie mieli 14 punktów przewagi, byli na prowadzeniu przez większość pierwszych trzech kwart, ale czwartą przegrali 34:24. Davis miał 22 punkty z 24 rzutów, 13 zbiórek i 4 bloki. Tyreke Evans zdobył 22 z 22 i zaliczył 8 asyst.

(20-5) San Antonio Spurs po raz kolejny przejechali się po drużynie wieloletniego asystenta Gregga Popovicha. Tym razem mecz rozgrywany był w Atlancie, ale tak jak jak dwa tygodnie temu w San Antonio, także teraz nie dali żadnych szans (14-11) Atlancie Hawks robiąc na nich blowout od pierwszej kwarty. Najlepsza obrona ligi zatrzymała Hawks na ledwie 25 punktach i 24% z gry w pierwszej połowie. Skończyło się na 103:78 i po końcowej syrenie Bud nawet nie podszedł do Popa.

Kolejny świetny występ Kawhi’ego Leonarda – 22 punkty z 13 rzutów, 8 zbiórek, 4 asysty i 5 przechwytów. Manu Ginobili dołożył 17 punktów z ławki wykorzystując wszystkie swoje 3 próby zza łuku. W ekipie gospodarzy 22 punkty zdobył Paul Millsap, ale tylko on trafiał swoje rzuty i poza nim nikt nie miał więcej niż 9 punktów.  Fatalny mecz Jeffa Teague’a, 0/5 z gry i 5 strat.

Sędziowie boją się, żeby po raz kolejny nie oberwać od coacha Budenholzera

A Doc jak zwykle chciałby móc wypłakać się w ich ramionach…

Na Brooklynie (14-10) Los Angeles Clippers prowadzili różnicą 18 punktów po pierwszych minutach czwartej kwarty, ale gospodarze jeszcze wrócili do gry, doprowadzając do crunch time. (7-16) Brooklyn Nets zdobyli 37 punktów przez ostatnie 12 minut, w dużej mierze dzięki Andrei Bargnani’emu (11 punktów), który trafiał w pick-and-pop z Jarrettem Jackiem (11 asyst), wykorzystał swoją przewagę w post-up z Chrisem Paulem, a na 65 sekund przed końcem rzutami wolnymi zbliżył Nets na dwa punkty. Wtedy jednak sprawy w swoje ręce wzięli liderzy gości. Paul i Blake Griffin rozegrali trzy kolejne dwójkowe akcje, zapewniając Clippers wygraną 105:100. Najpierw Paul zdobył punkty w penetracji, a potem dwukrotnie podwajany odgrywał do zostawionego na półdystansie Blake’a Griffina, który trafiał swoje jumpery.

Griffin miał 21 punktów, 9 zbiórek i 4 asysty. Paul 15 punktów i 14 asyst. JJ Redick był gorący w pierwszej połowie trafiając w sumie 4/6 za trzy na 21 punktów. W ekipie gospodarzy wszyscy zawodnicy pierwszej piątki zdobyli co najmniej 14, a najwięcej miał Thaddeus Young (18).

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykuł5-na-5: Kto potrzebuje wymiany? Co mogą zrobić Rivers i Donovan?
Następny artykułSixers już nie ufają procesowi?

30 KOMENTARZE

  1. Pomysł Derricka Rose w crunchtime na zdobycie punktów dla swojej drużyny: “Chwilę pomieszam, a później rzucę stepback daleką dwójkę. Taak, to zaskoczy moich rywali.”

    Działo się to i u Thibsa, teraz kontynuuje – jak trenerzy mogą zezwalać mu na robienie takich rzeczy? Zwróćcie uwagę, że w 90% przypadków w końcówce wyrównanego spotkania Rose decyduje się na daleką dwójkę i to najczęściej po stepbacku. Brzmię jak hejter, ale Derrick grając w ten sposób to dla mnie już nie gracz na poziomie NBA i to, że od czasu do czasu trafi (pewnie ma w takich sytuacjach 20% skuteczności, więc dzisiaj wypadło to 1/5, heeej) nie pomaga po prostu swojej drużynie.

    0
  2. Teraz przed Warriors seria porażek przerywana rzadkimi wygranymi. Póki szło to szło teraz się załamią i będą przegrywać mecze w głowach. Inni też już widzą że można z nimi wygrać. Curry is done, Thompson is done, Green is done, Warriors is done:)

    0
  3. “Podobnie jak ponad 40 lat temu nadal niedościgniona seria 33 wygranych Los Angeles Lakers, także ta Warriors – druga najdłuższa, jeśli liczyć 4 zwycięstwa na koniec poprzednich rozgrywek – skończyła się w Milwaukee.”

    A czy 2012-2013 Miami nie mialo czasem dluzszej seri wygranych?

    Ach… nie doczytalem do konca: “jeśli liczyć 4 zwycięstwa na koniec poprzednich rozgrywek “

    0
    • To była kuriozalna sytuacja, właśnie sprawdzałem czy ktoś tu skomentuje.

      Najpierw:

      1. Thomas zrobił kroki (zanim zrobił pierwszy kozioł)
      2. Thomas był faulowany (Kemba walił go po rękach, c’mon, w 9 na 10 sytuacjach to jest faul!)
      3. Dalej nie było gwizdka więc powinien być jump ball bo Kemba miał dwie ręce na piłce, a Thomas zmienił pozycję.
      4. Dalej nie było gwizdka więc kroki Thomasa bo prawie piruet wykręcił.

      Sędziowie zgłupieli. Tzw brain freeze. Ale żadnego “odniechcewania się” nie odczuwam xD

      0
  4. “Dla (10-15) Milwaukee Bucks to również był drugi mecz dzień po dniu, ale ich piątkowe spotkanie nie zostało przedłożone o dodatkowe 10 minut”.
    “Wykorzystywali to, żeby jeszcze bardziej męczyć Warriors swoją agresywną grą.”
    “Dopiero w czwartej kwarcie zabrakło im już sił, żeby zrobić kolejny comeback.”
    “Greg Monroe miał pod koniec dwie kolejne akcje, w których ograł zmęczonego Greena.”
    “Przypomnijmy, że pierwszy grał w Bostonie 47, a drugi 50 minut. Warriors byli zmęczeni i to było widać, zarówno w ataku, gdzie trójki zupełnie im nie wpadały (6/26), ale też w obronie, gdzie brakowało dokładności i energii.”

    Ok we got it, Warriors przegrali tylko dlatego, bo byli zmęczeni…

    Po pierwsze to nie przegrali dlatego, że Curry i Green nie mieli siły po meczu z Bostonem.
    Curry miał dziś 10/21 a z Celtami 9/27 i dołożył 8 strat. To że nabił tam punkty stając 14 razy na linii to inna sprawa :)
    Green może nie miał 5×5 ale zaliczył 9/14, a ostatnio 8/20 w tym 2/9 za trzy. Dzisiaj zdobył tyle samo punktów przy mniejszej ilości posiadań i wyglądał lepiej na atakowanej desce.
    To są goście, którzy mają 25 i 27 lat. Oni nie padną na ryj bo raz zagrali ponad 40 minut, w dodatku mamy dopiero początek grudnia, a jak na razie jeszcze się nie przemęczali…
    GSW zebrało baty, bo od zestawu Thompson, Ezeli, Iguodala, Bogut, Rush, Barbosa, Speights i Livingston, tylko Ezeli dołożył coś rozsądnego (a nikt poza Iguodalą z tej ekipy się w Bostonie nie przemęczył).
    Jak oglądałem mecz, to miałem wrażenie, że Warrios zagrali dziś takiego ligowego średniaka, a Bucks zagrali jak Warriors (świetna obrona, szybkie przejście do ataku i w ogóle granie do przodu, do tego całym teamem – 5 gości w “solidnych” double figures i 31 asyst przy 44 trafieniach!). Stefce wpadłaby jedna lub dwie “z dupy” trójki i już w zasadzie wyszedłby mecz powyżej jego regularnych statystyk.

    Goście przegrali 1 z 25, bo ktoś zagrał przeciw nim super mecz, a to od razu bo Stefka i Green przemęczeni, mimo że tak naprawdę wszyscy inni dali d….
    W tej narracji to dobrze, że Lebron był zajechany w zeszłych finałach, bo by ich pewnie zesweepował…

    @ Angel of Goodness – Ty szczęściarzu. Wyczekiwany od nie wiadomo kiedy numerek z żoną i przegrana GSW w jednym czasie. Kumulacja tak dobra jak szóstka w totka i zgon teściowej :)

    0