Flesz: Stary dobry Kobe powrócił w Waszyngtonie, wielkie kwarty Curry’ego i Lowry’ego

13
fot. NBA League Pass
fot. NBA League Pass

Kocham Cię Kobe.

Ja Ciebie też, Gortat.

Po 37 dniach sezonu regularnego w końcu dotarliśmy do tego punktu.

Czekaliśmy i czekaliśmy. Dni stawały się nocami, a noce nigdy tak naprawdę nie stawały się na nowo dniami. Pogoda jest pod zakopanym kundlem, a koty i psy spadające z nieba są zdechłe. Trudno nie zastanawiać się jak duży wpływ na to kim jesteśmy ma gównojesień.

Zapadł zmrok nad karierami Kobiego Bryanta i Ty’a Lawsona, ale wreszcie dziś jest ten dzień.

9 meczów rozegrano ostatniej, pełnej figli nocy w N.

Bryant i Lawson rozegrali swoje najlepsze mecze w tym sezonie, Kyle Lowry dokończył w Atlancie to czego Russell Westbrook w poniedziałek nie umiał. Stephen Curry był boski na oczach rodziców i kryptofanów w Charlotte, a mecz, który rozegrano w Detroit był jednym z najbardziej ekscytujących i głupich meczów tego młodego wciąż sezonu.

Do gier!

Ale najpierw cytat z Kobiego Bryanta, sprzed kilku dni, który mógłby posłużyć za motto Flesza. I piosenka do tła. Lepiej się czyta:

Albo gorzej.

Więc Kobe:

“I sincerely appreciate the bad as much as I do the good.”

Ale nie będziemy się nad tym rozwodzić. Do własnej interpretacji.

Raz jeszcze do gier:

Adam Silver obserwuje.

Komisarz nie chce póki co podejmować decyzji co do zniesienia hackowania w NBA. Nawet jeśli trenerzy robią to coraz częściej i hackowanie dotyczy coraz to większej liczby zawodników.

Silver zapisuje, bada i czeka. Jest jednak nowa rzecz, której liga będzie musiała się dokładnie przyjrzeć. Zauważyliśmy ją już w pierwszych tygodniach sezonu, ale dopiero ostatniej nocy znalazła się w końcowym akcie.

Na 14 sek. przed końcem czwartej kwarty meczu (10-9) Detroit Pistons i (8-11) Phoenix Suns – przy stanie 112:110 dla Suns – PJ Tucker z Suns popchnął stawiającego zasłonę Andre Drummonda (38 proc. z linii).

Nie był to przypadek, tylko celowe zagranie. Zamiast bronić jeszcze jeden pick-and-roll Pistons, Jeff Hornacek polecił Tuckerowi sfaulować Drummonda bez piłki. Jak wiemy, nie można celowo faulować kogoś, gdy do końca meczu pozostały 2 minuty lub mniej. Można to jednak obejść. I trenerzy w tym sezonie próbują to zrobić, choć przed laty już próbował tego Terry Stotts w Portland.

Podobnie już w tym sezonie faulowali Tyson Chandler DeAndre Jordana, a potem Jordan właśnie – jeśli pamięć mnie nie myli – Drummonda. Dopóki gracz typu Drummond/Jordan/Dwight Howard zaangażowany jest w akcję – np stawia zasłonę – można go celowo sfaulować i konsekwencją są tylko dwa rzuty wolne, bez piłki z boku.

Drummond pod presją trafił jednak swoje oba rzuty wolne i Pistons odrobili 16 punktów straty z czwartej kwarty, aby w dogrywce pokonać Suns 127:122 w meczu szalonym tak bardzo, że nie zdziwiłoby mnie, gdyby Stan Van Gundy po trzeciej kwarcie poszedł ze swoimi zawodnikami do szatni i zamknął tam ich na noc, aby porządnie przemyśleli swoje życiowe priorytety.

Przez dwie środkowe kwarty, a zwłaszcza w trzeciej, Suns – grający bez kontuzjowanych Tysona Chandlera (udo) i Markieffa Morrisa (wciąż te bóle kolana) – kompletnie rozjechali obronę Pistons, przy użyciu prostych akcji penetracja-odrzut, które ze szczytu otaczali rzucający za trzy wysocy Jon Leuer i Mirza Teletovic. Alex Len grał tylko 15 minut w tym meczu. Przez pozostałych 38 Suns grali w gruncie rzeczy smallball.

Pirmin Zurbriggen nigdy nie czuł się tak komfortowo w zjeździe alpejskim jak najpierw Reggie Jackson w pierwszej kwarcie, a potem kozłujący Suns, którzy przez dwie kolejne zjeżdżali po górnym pick-and-rollu do pola trzech sekund.

Po raz pierwszy w tym sezonie w moich notatkach pojawił się uśmiech. NIKT NIKOGO NIE BRONI:) Bo jak Kobe powiedział, trzeba umieć cieszyć się też ze złych rzeczy. Ale w tym momencie Van Gundy po 36 minutach mógł naprawdę zabrać graczy do szatni i zamknąć ich tam, aby Anthony Tolliver mógł świecić sobie pod brodę latarką i opowiadać straszne historie z lasów Missouri. Te opowiastki o nastolatkach, które w ucieczce przed gwałcicielem zamiast biec przed siebie, wpadają do zamkniętych pomieszczeń i chowają się w kącie, tak by napastnik mógł w końcu je znaleźć. Te dziewczyny są klasa. Tylko brać się za takie.

W każdym razie mecz był zły, ale w fajerwerkach. Trudno oceniać Suns grających w osłabieniu. Trudno też traktować poważnie Pistons, wiozących za swoją pierwszą piątką najgorszą ławkę w NBA. Jeśli są jacyś ludzie czekający na wielki powrót Steve’a Blake’a, to Pani Blake dostanie Pani darmową subskrypcję i raz jeszcze dziękuję, że jest Pani z nami.

34 punkty i 16 asyst Jacksona, 22 punkty i 12 zbiórek Drummonda, 24 punkty i 14 zbiórek Marcusa Morrisa i 23 punkty Ersana Ilyasovy dla Pistons, którzy trafili 12 trójek.

22 punkty z 21 rzutów Brandona Knighta w powrocie do Detroit, 21 punktów i 9 asyst Erica Bledsoe, 20 punktów i 6 zbiórek Leuera, 18 punktów Mirzy Teletovica dla Suns, którzy za trzy trafili 14 razy.

Ale nic fantastycznego, poza jednym.

W tym meczu było tak naprawdę kilka spotkań. Sezon NBA jest długi, a mecze są czasem napakowane mini-historiami. Jedną z nich właśnie była fantastyczna pierwsza połowa debiutanta Suns Devina Bookera, który póki co jest po cichu jednym z pięciu najlepszych rookies tego sezonu i było doprawdy dziwne dlaczego zagrał w tym meczu tylko 23 minuty.

Booker trafił 3 z 3 trójek i jak na razie trafił w NBA 12 z 18. Ale poza tym – a ma być kiedyś małym Klayem dla tych Suns i o tym mówi się już od dawna – używał zagrożenia pulapiadą, żeby po koszyczkach wjeżdżać mocno i twardo, jak mężczyzna, którego dopiero – to dziecko jeszcze – zaczyna przypominać.

W dodatku robił to na teoretycznie słabszą lewą rękę. Raz nawet upadł tak mocno, że Mama Curry w innej hali zapłakała. Booker był na linii 5 razy i zdobył razem 18 punktów ze Stanleyem Johnsonem Jr często na swoich plecach. To małe złoto dla tych Suns znalezione w drafcie. Chłopiec jeszcze, ale MSR go kocha i wycenia najwyżej spośród debiutantów. Bo nie jest nogą w obronie. Choć obok Bledsoe i Knighta trudno nim grać. Tym bardziej, gdy Pistons kończą mecz na trójce Marcusem Morrisem. Tak jakby SVG miał inne możliwości…

Gdzie byliśmy… Pistons teoretycznie mieli mieć tak przyjemne zaplecze, a póki co praktycznie mają tylko 5,5 gracza, bo nawet Johnson Jr grając wokół Blake’a, Tollivera i Arona Baynesa – który był 0/5 i nie kupiłby nawet kosza w Decathlonie – ma sporo nieudanych meczów, między kilkoma, które są super. Pistons mogą być jedną z tych drużyn, które zrobią coś po 15 grudnia. Starterzy nie mogą grać tak dużo. A muszą.

https://twitter.com/mackwiatkowski/status/672308878009376768

No!

NWDP drugą noc z rzędu był gwiazdą na wschodnim wybrzeżu Ameryki. Podobnie jak w Filadelfii, znów kibicowano bardziej mu, niż gospodarzom. Do licha, John Wall został nawet wybuczany za swoją stratę w kluczowym momencie. For god sake – jego mama płakała w hali.

Łatwo zbudować narrację, że Pielgrzymujący Kościół Kobiego Bryanta działa ze szkodą i rozbija rodziny. Niszczy demokrację, robi naloty na Kurdów, podkłada bomby, je nasze śniadania i zaraz znajdzie się w szacownym gremium trybunału konstytucyjnego w jakimś kraju, gdzie Wow właśnie wygrałem pralkę.

Zło zła. Jak żyć hejterze Bryanta? Jak żyć w taki dzień jak dziś? Internet będzie dziś przypominał do późnej nocy:

 

Ale (7-9) Washington Wizards nie mogą dzień po wygranej w Cleveland przegrywać u siebie 104:108 z (3-15) Los Angeles Lakers. Lub mogą, kiedy Kobe Bryant w ostatniej minucie trafia najpierw za trzy sprzed naszej polskiej twarzy, a zaraz wkłada moc siły wszystkich kobiserc, żeby wybić się w górę i trafić jumper.

31 punktów na skuteczności 42 proc. z gry to season-high Bryanta, dzień po jego próbach ośmieszenia Splash Brothers 17 trójkami w Filadelfii. 12 punktów Kobiego w czwartej kwarcie to Vintage Mamba. Vintage. Przeliteruj.

Aż 23 straty Wizards, w tym fatalne podanie Walla do Bradleya Beala przy -2 na 23 sek. przed końcem. Wall tylko do czasu odpowiadał Bryantowi w czwartej kwarcie, w której rzucił 15 ze swoich 34 punktów. Miał też 11 asyst i 7 zbiórek dzień po tym jak zabrał Wizards niespodziewane zwycięstwo w Cleveland.

Wciąż nie jest dobrze w Waszyngtonie. Do tego:

Ten mecz naprawdę był rozgrywany w Waszyngtonie.

 

Nie mam Kyle’a Lowry’ego w obu moich dynastiach Fantasy i tylko mogę westchnąć, gdy co jakiś czas przychodzi raz jeszcze myśl “Kocham go”.

Jak można nie kochać Lowry’ego?

Tak łatwo kibicować komuś kto w tak bezkompromisowy realizuje analityczne założenia koszykówki – szuka trójek i wymusza faule. Do tego nigdy nie jest zlękniony i targa na plecach wielki stelarz, w który pakuje (12-7) Toronto Raptors, a potem mecze. Jeden tak wygarnął ostatniej nocy.

Raptors po fatalnej pierwszej połowie odrobili straty 32-46 z przerwy i w czwartej kwarcie Lowry rzucił 22 ze swoich 31 punktów, jedząc i niszcząc (12-9) Atlantę Hawks 96:86 w noc powrotu DeMarre’a Carrolla.

Carroll jednak crunchtime oglądał z ławki, podobnie DeMar DeRozan – tylko on akurat na boisku – bo raz jeszcze Cory Joseph był świetny w końcówce. On i Lowry rozpracowali obronę Atlanty prostym pick-and-rollem, tańcząc wokół ich pola trzech sekund. Wszystko to w meczu, w którym Hawks grali fantastyczną obronę do przerwy.

To było już jednak trzecie kolejne zwycięstwo Raptors w Atlancie. Są 4-1 z Hawks w pięciu ostatnich meczach. Bardzo lubię tę drużynę Raptors. Bardziej lubię oglądać tylko Warriors.

I Bebe Nogueira w czwartej kwarcie, grający pierwszy raz w życiu tak dużo w ważnych momentach meczu. Raptors dzielnie sobie radzą bez Jonasa Valanciunasa.

Lowry grał z gorączką.

Martwiłem się czy duch walki w Denver zaraz nie przeminie. Definicja rzucenia kogoś na głęboką wodę to gra Emmanuela Mudiaya przeciwko bardziej atletycznym defensywom. Jego 2/13 z gry w United Center wpasowuje się w sezon, w którym trafił tylko 31 proc. rzutów i 25 proc. za trzy. To co zostało z Derricka Rose’a mogło go przytulić i poklepać po plecach – będzie dobrze, kid. 3/17 z gry Rose’a ostatniej nocy mendelsonem wkomponowujące się w jego 34 proc. z gry i 19 proc. za trzy w tym sezonie. Wygląda, że to koniec Rose’a.

Ale (6-13) Denver Nuggets pokazali ducha w Illinois. Nawet prowadzili w czwartej kwarcie, korzystając z prób Rose’a zamordowania tablicy jumperami o deskę i kolejnej gorszej nocy grającego z kontuzją pięty Jimmy’ego Butlera. Dobre mecze z ławki Willa Bartona, Darrella Arthura i Joffreya Lauvergne w końcu przegrały jednak z dominującym występem Pau Gasola – 26 punktów, 19 zbiórek, 4 bloki – i w efekcie z (11-5) Chicago Bulls 90:99.

Cieszy drugi z rzędu dobry mecz Joakima Noaha i jego 9 punktów, 11 zbiórek i 4 bloki w aż 35 minut. Nikola Mirotić opuścił ten mecz w trakcie z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. 62-49 Bulls na tablicach nie powinno dziwić nikogo.

Patrick Beverley znów hasa w obronie, próbując odwrócić degrengoladę (8-11) Houston Rockets i bardzo powoli – bardzo, bardzo powoli – coś rusza do przodu. 108:101 u siebie z będącymi w back-2-backu (4-15) New Orleans Pelicans było jeszcze jednym wyczołganym zwycięstwem w młodej trenerskiej karierze JB Bickerstaffa.

JBB jest 4-4, ale wygrane to dwie po dogrywce z Blazers i Knicks, +2 z 76ers i teraz to z Pelicans, które rozpoczęli od blamażu w pierwszej kwarcie, zanim run 10-0 w czwartej dał im zwycięstwo.

Najlepszy mecz sezonu Ty’a Lawsona – 12 punktów, 6 asyst – który w końcu kończył mecz na boisku. Ale gdyby ktoś 37 dni temu powiedział, że takie zdanie miało będzie logiczny sens…

Clint Capela pozostaje w piątce w tym dziwnym ustawieniu z Dwightem Howardem, ale jedno Bickerstaff próbuje widać zrobić – wyjąć drużynę z szatni najpierw po bronionej stronie boiska. Beverley, Capela, Trevor Ariza i Dwight Howard to niezły zestaw. Gra nim w piątce. Spacing jest problemem.

29 punktów i 13 zbiórek Anthony’ego Davisa, ale tylko 41 proc. z gry Cans i aż 23 straty. Tyreke Evans i Norris Cole dopiero co wrócili i Pelicans drugi dzień z rzędu płynęli przez pierwszy kwadrans (29-17 po pierwszej kwarcie). Ale w środę byli bez Jrue Holidaya, który odpoczywał w serii mecz dzień po dniu. Czy i kiedy Pelicans odpłyną na dobre?

(10-8) Charlotte Hornets uhonorowali w środę Della Curry’ego, niegdyś gwiazdę, a dziś komentatora Hornets. Stephen Curry był w hali i Mama Curry. I jeszcze trochę rodziny

I znów Stephen Curry:

 

I jeszcze jeden blowout. 99:116 przegrali będący bez Ala Jeffersona Hornets z (20-0) Golden State Warriors. I znów były fikołki najlepszego gracza w NBA (wow, naprawdę to napisałem w akapicie nie o Cleveland). Naprawdę jest czymś specjalnym. Kimś kogo nie widzieliśmy nigdy. 28 punktów w samej trzeciej kwarcie, 14 w 2 minuty, 40 punktów na 14/18 z gry i 8/11 za trzy. Dla Taty. Więcej Sitarz.

Drugie wideo opublikowane przez TMZ już zawiesiło Jahlila Okafora. Dwa mecze kary od klubu otrzymała rebeliancka strona Tima Duncana i (1-19) Philadelphia 76ers zostali zdominowani w MSG przez (9-10) New York Knicks Koszykówki. 87:99 nie oddaje różnicy w meczu, w którym było już +15 do przerwy i tylko straty spowalniały Bockers. Bockers prowadzonych raz jeszcze nie przez Człowieka Melo – 12 punktów z 16 rzutów – tylko przez 17 punktów, 10 zbiórek i 4 bloki Kristapsa Porzingisa.

10-0 są (15-4) San Antonio Spurs w AT&T Center, robiąc z meczów ctrl+c plus ctrl+v. Bo praktycznie wszystkie są podobne. Powoli osiągane przewagi, Gregg Popovich pilnujący najmniejszych błędów w obronie i wytykający je w rzadko burzliwych timeoutach. Sami gracze instruujący się nawzajem. Spurs to coś innego – way of life. 95:70 z (7-12) Milwaukee Bucks było smutne dla Bucks.

A Paul George skończył eksplorować rodzinne Los Angeles i po 39 punktach na Lakers, rzucił 31 punktów, miał 10 zbiórek, 4 asysty, 5 trójek i 3 steale w typowym poldżordżowym meczu. To jest piękna historia.

(12-5) Indiana Pacers odrobili trzy punkty straty z przerwy i przeszli się 103:91 po mających tylko 18 sekund od duetu Paul/Redick (10-9) Los Angeles Clippers.

CP3 musi czymś ciepłym obłożyć kontuzjowane żebra, a JJ Redick w lodzie potrzymać prawą kostkę. Tymczasem ucieka Clippers przewaga parkietu w I rundzie playoffów. Choć nie tak bardzo. Zachód nie przypomina w tym roku tego Zachodu jaki znamy.

Dziękuję za przeczytanie.

13 KOMENTARZE