NBA gra strefą

7
fot. Michael Johnson / Newspix.pl
fot. Michael Johnson / Newspix.pl

Amerykańskie środowisko z dużą dozą pogardy traktowało koncepcję obrony strefowej, którą od lat zachowują w swojej grze wybitne drużyny Europy. To rzecz jasna wynikało z dwubiegunowego rozwoju myśli szkoleniowej oraz podejścia do zawodnika jako jednostki.

Trudno zaprzeczyć prawidłowości wskazującej na to, że za oceanem bardzo cenią sobie indywidualizm. Zanim stworzą zespół, szukają gwiazd; zanim zaczną ustalać priorytety, szukają przewag wynikających z umiejętności poszczególnych graczy. Na Starym Kontynencie większą wagę przywiązuje się do kolektywu i ogólnego zakresu możliwości danej rotacji. W Stanach dobry indywidualny defensor jest objęty kultem, czego najlepszym świadectwem może być Andrew Wiggins.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.

7 KOMENTARZE

  1. Bardzo dobry tekst! Propos!

    W temacie. Zawsze będę wielkim przeciwnikiem zone’y. Zwykło się mówić “oho, będą grać zimę”. Być może jest to system wydolny (jeżeli gracze potrafią strzec swoich stref, odcinają od ścięć i komunikują się w obronie), ale naprawdę mało widowiskowy. Dobrze – w koszykówce, jak w każdym sporcie, chodzi o wygrywanie, ale wg mnie liczy się też styl wygranej. A zone-d, mnie jako kibicowi, satysfakcji z oglądania spotkania nie daje.

    Kocham graczy typu Paul George (przed kontuzją), Patrick Beverly, Rajon Rondo, Wesley Matthews (jego jeszcze za low-post), Thabo Sefolosha, Jimmy Butler, Tony Allen (i długo by wymieniać…), którzy naciskają na piłkę, pracują na nogach i BRONIĄ 1-on-1. Gryzą parkiet, a ich ciężka praca (pamiętajmy sukces drużyny to praca w D) owocują wygraną drużyny.

    0