Na 48 godzin przed pierwszym głosowaniem zarządu NBA w sprawie modyfikacji loterii draftu, ligowe źródła były przekonane, że Philadelphii 76ers oraz Oklahomie City Thunder nie uda się przekonać jeszcze co najmniej sześciu właścicieli, aby tymczasowo odstawić pomysł na półkę. Na samym początku ekipa z Miasta Braterskiej Miłości była osamotniona w swoich staraniach. Dopiero na kilka dni przed głosowaniem podobne stanowisko obrali w Oklahomie, argumentując to nieproporcjonalnymi beneficjami, jakie nowy system wprowadziłby dla ekip z małego rynku i dla ekip z dużego.
W kuluarach, za kurtyną odgradzającą media od wewnętrznych struktur zarządu NBA, ktoś skutecznie zasiał niepewność, co do idei zawartej w nowej koncepcji loterii draftu. Hinkie i Presti, bo to generalni menadżerowie sterują w tym wypadku swoimi zwierzchnikami, zdjęli klapki z oczu drużyn tzw. małego rynku, wskazując na to, że ekipy pokroju Los Angeles Lakers mają zastanawiająco duży interes w tym, aby zmiany pomyślnie przeszły przez głosowanie.
Presti wyjaśnił, że po ewentualnym zaadaptowaniu nowego systemu loterii, szanse zespołów z dużego rynku na walkę o numer w pierwszej piątce znacznie wzrosną. Otóż zmiany przewidywały 12% szans na pick nr 1 dla czterech najgorszych drużyn w lidze. Kolejna ekipa w odwróconej tabeli to aż 11,5% szans, szósta – 10% szans. To ciągle bardzo dużo przy losowaniu pierwszych numerów draftu.
– Nagle ekipy z wielkiego rynku, które nie dostały się do play-offów, będą wskakiwać do draftu i liczyć się w walce o najlepszych graczy. Ludzie zaczną pytać: – Co właśnie się ku*** stało? – mówi anonimy GM.
Gdy okazało się, że aż trzynaście ekip nie poparło propozycji ligi, Zach Lowe z Grantland tłumaczył to brakiem odpowiedniego rozeznania sytuacji wśród niektórych GM-ów i właścicieli. Projekt został zatem odsunięty w czasie i do kolejnego głosowania dojdzie najprawdopodobniej w lutym przyszłego roku, gdy zarząd NBA ponownie spotka się, aby omówić kwestie dotyczące przyszłości ligi. To automatycznie oznacza, że kolejna loteria na pewno odbędzie się na starych zasadach.
Hinkie dzięki wsparciu niespodziewanego sojusznika z Oklahomy, zatrzymał dla koncepcji przebudowy 76ers maksymalną ilość piłeczek. Zacząłem się jednak zastanawiać, na ile wizja generalnego menadżera faktycznie skupia się na konstrukcji drużyny poprzez młodych graczy z draftu. Hinkie swoim zagadkowym podejściem stara się uśpić czujność kolegów po fachu. Ocena jego pracy jest na razie bezpodstawna, bowiem wiele wskazuje na to, że plan B może być dla GM-a Sixers równie ważny co plan A.
Pytanie brzmi – czym w takim razie jest plan B, skoro planem A jest wyciąganie perełek draftu? Okazuje się, że to wcale nie fizyka kwantowa. Jednym z mocnych punktów Hinkiego jest to, że potrafi bardzo dobrze ocenić sytuację w perspektywie paru kolejnych lat. Posiada analityczny umysł, który przetwarza znacznie więcej niż zaawansowane statystyki. Gdy ekipa z Philly przygotowywała się do draftu 2013, GM zachował świadomość, że jest to jedna z najsłabszych klas w przekroju kilku ostatnich sezonów.
Sixers wówczas z 11 numerem wybrali umiarkowanie utalentowanego Michaela Cartera-Williamsa z Syracuse. Młody play-maker to jeden z sukcesów skautów drużyny. W sprzyjających okolicznościach, niemalże bez presji otoczenia, dostał od Bretta Browna carte blanche i przekuł to w nagrodę dla najlepszego debiutanta. W zdrowo funkcjonującym środowisku zostałby potraktowany jako dobry start bardzo bolesnego okresu. Hinkie miał inne podejście. Nie chciał się angażować emocjonalnie, dlatego MCW został bez większego uznania wrzucony do wora, z jakim generalny menadżer przechadzał się po rynku szukając udanego handlu.
Informacja, że Carter-Williams trafił na transferową listę odbiła się szerokim echem na ligowych korytarzach. Nie było jednoznacznego przekonania co do słuszności tej decyzji, bowiem jedna strona wskazywała na korzyści płynące z włączenia MCW do transferowych negocjacji, a druga na ciągle nieznany i przez to intrygujący potencjał gracza. Choć Hinkie zbagatelizował wymiar całego zamieszania, próba handlowania tak wartościowym graczem mogła być czymś znacznie więcej niż jednorazowym przejawem oportunizmu. Mogła być planem B.
W obecnej koszykówce, głównie w jej biznesowym wymiarze, działania podejmowane przez generalnych menadżerów muszą być ukierunkowane zarówno na pozyskiwanie potencjalnych franchise-playerów, jak i nazwisk będących zasobem przydatnym przy okazji wymian. Precedens Hinkiego polega na tym, że on nie widzi konkretnej granicy pomiędzy obiema grupami. Asortyment jakim dysponuje, nie zawiera kruszca, z którym GM-owi trudno byłoby się rozstać. Agresywne handlowanie MCW pozwoliło Sixers rozpoznać na co mogą liczyć w zamian i jak powinni podejść do kolejnych takich prób.
Musimy zatem zachować bardzo duży margines bezpieczeństwa, gdy zespoły mówią o przebudowie poprzez draft. Jeżeli prospekt nie jest Jabari Parkerem lub Joelem Embiidem, w przeciągu paru sezonów może stać się częścią wymiany, która przewróci NBA do góry nogami.
Cavaliers oficjalnie niczego nie przebudowywali. Potrzebowali tylko jednej decyzji i jednego okienka, aby przywrócić ekipie apetyt na mistrzostwo. Przehandlowanie Andrew Wigginsa za Kevina Love’a miało swoje racjonalne podstawy, które wzmacniała obecność w rotacji Jamesa i Irvinga. Cavs nie grali va banque. GM-owie ekip pogrążonych w rekonstrukcji, dzięki tej transakcji przekonali się, jak wiele rywale są w stanie oddać za graczy podobnych do Wigginsa. To również potwierdziło Hinkiemu słuszność jego działań wobec Cartera-Williamsa jako rookie-of-the-year.
Nadal pamiętam wyraz ogromnego zakłopotania na twarzy MCW, gdy jeden z reporterów zapytał go w trakcie draftu co myśli o pozyskaniu przez Sixers Elfrida Paytona, również rozgrywającego. Dyplomatyczna wiara w plan generalnego menadżera uchroniła zarówno gracza, jak i całą organizację od kolejnej serii klasycznych pytań o to „What the fuck is Sam Hinkie doing?”. Payton ostatecznie poszedł do Magic za Dario Sarica, który nota bene w trakcie kolejnych dwóch lat także może być dobrą kartą przetargową GM-a Sixers. Wszystko jest na sprzedaż.
Sprawa Paytona również jest zastanawiająca. Przez cały poprzedni sezon Orlando Magic forsowali grę Victorem Oladipo na jedynce, aby wychowanek Indiany zwyczajnie się zdywersyfikował. Już nie miał być klasycznym shooting-guardem, lecz graczem na obie pozycje obwodu. Oladipo z dużym trudem przychodziło rozgrywanie. Jego słabo rozwinięty kozioł oraz zgarbiona postawa uniemożliwiała mu przedostanie się w określoną część parkietu, m.in. po zagraniach dwójkowych. Nigdy też nie martwił się szczególnie o swój przegląd pola. Payton natomiast jest typem pass-first PG, jednak ciągle potrzebuje szlifować rzut. Stanowi przeciwieństwo Oladipo.
Pamiętając o ściągnięciu z Kolorado Evana Fourniera oraz podpisaniu Bena Gordona, dużym bólem głowy dla Jacqua Vaughna może być rozdysponowanie minut pomiędzy zawodnikami back-courtu. Payton siłą rzeczy potrzebuje czasu na jedynce, Oladipo nie skończył jeszcze swojego programu rozwoju, Fournier to ciągle prospekt. Istnieje rozwiązanie, w którym Payton może grać jako point-guard z Oladipo na dwójce. Dla tego duetu jestem gotów poświęcić Magic co najmniej kilkanaście godzin kolejnego sezonu.
Z czym jednak dla Elfrida Paytona będzie się wiązał dalszy rozwój Oladipo na pozycji nr 1? Zespół oczywiście może porzucić ten projekt, ale gdyby w zarządzie nagle zapanowały standardy Sama Hinkiego – oba wybory Magic z dwóch poprzednich draftów stają się potencjalnym towarem eksportowym bez względu na to czy osiągną pułap jaki jest dla nich przewidywany na kolejny sezon, czy nie. To alternatywna wersja rzeczywistości. Hennigan jest absolwentem zupełnie innej szkoły i trudno przypuszczać, aby zaczął naśladować kolegę z Filadelfii.
W całej filozofii świadomego rozwijania prospektów tylko w celach handlowych, kryje się wiele niebezpieczeństw, zwłaszcza gdy sprawiasz wrażenie kompletnie znieczulonego na koszykówkę GM-a. Transfery obejmujące młodych graczy oraz zawodników o ustalonej już wartości to część, w której wyklucza się opinie uczestników tejże wymiany. Problemy przychodzą później, gdy dojrzałego gracza trzeba przekonać, że reprezentowanie zespołu nie dającego żadnych gwarancji jest w jakiś sposób opłacalne i warto związać się z nim na dłużej.
Hinkie próbując oddać Cartera-Williamsa będzie unikał gwiazd na schodzących kontraktach. Może skłaniać się ku sign-and-trade, ale to sprawi, że rynek stanie się dla GM-a Sixers bardzo ciasny. Mocno zachwiana reputacja ekipy z Filadelfii stała się mało zachęcająca. W Bostonie czy LA podobny „plan B” byłby pozbawiony elementu rozczarowania – miastem, czy nastawieniem do drużyny jako kolektywu.
Jared Sullinger ze zdrowymi plecami i rzutem za trzy, mógłby dobrze ustawić Danny’ego Ainge’a do prób negocjacji. Jedynym wymogiem – jakiemu w tej sytuacji poddał się Hinkie – jest pozbawienie się wszelkich sentymentów do graczy, w których rozwój zainwestowało się sporo czasu. Praktyki uprawiane przez Sixers potwierdzają, że budowa poprzez draft ma znacznie więcej niż jedno oblicze.
Michał, możesz rozwinąć zależność pomiędzy zgarbioną postawą Oladipo, a jego niemożnością przedostawania się w określone części parkietu?;)
Gdy go oglądałem, zwróciłem uwagę na to, że jego kozioł jest czasami za niski przez zgarbioną postawę, co utrudnia mu np. odnalezienie partnera w pick-and-rollu. Ma problem z wyczuciem tempa, bo jest przyzwyczajony do kreowania rzutów głównie dla siebie. Natomiast play-maker musi wiedzieć, gdzie jest gość, który stawiał zasłonę i robi to poprzez dostosowywanie swojej pozycji do jego. Oladipo często przestrzela ten punkt.
Hinkie bez sentymentów też zwolnił dyrektora ds. personalnych, który miał swój udział w wydraftowaniu graczy takich jak Vucevic, E.Turner czy Iguodala. A z drugiej strony organizuje wycieczkę do Hiszpanii z udziałem Embiida, MCW i Browna, żeby pod pozorem okazywania wsparcia namawiać Sarica do porzucenia gry w Europie.
On wie, że strategia tygrysiego skoku ma jedną wadę – uciekający czas :)
Jedna, bardzo istotna rzecz, którą zauważyłeś: “Jeżeli prospekt nie jest Jabari Parkerem lub Joelem Embiidem, w przeciągu paru sezonów może stać się częścią wymiany (…)”
Żeby wygrywać mistrzostwo – trzeba franchise playera, z jednym małym wyjątkiem (Pistons 04), każdy kolejny mistrz miał w swoim składzie kogoś takiego. Jestem pewny, że Hinkie o tym wie i w tej chwili – mając potencjalnego franchise playera w osobie Embiida – może układać zespół wokół niego. Noel może być drugim Ibaką – defensywnym potworem, ale ciężko sobie go wyobrazić jako go-to-guya po drugiej stronie parkietu – A. Davisem on nie będzie – co za tym idzie może być tylko (i aż) świetnym – ale – role playerem. Sarić z kolei może być kimś pokroju franchise playera, tylko bardziej obwodowym na pozycji SF/PF – pasuje obok Embiida. Wokół tych dwóch graczy Hinkie może budować team – jeśli Sarić przyjdzie w końcu do Philly. Reszta zawodników może się zmieniać bardzo szybko – również MCW.
Co do Orlando – im brak takiego kogoś jak Embiid. Elfrid Payton – moim zdaniem – może być w przyszłości jednym z najlepszych PG w lidze, ale to jest większa niewiadoma. Oladipo? Bardzo dobry role-player na SG. Reszta zawodników – nie sądze, żeby ktokolwiek z Vuceviciów, Harrisów czy Nicholsonów został kiedykolwiek AllStarem. Co za tym idzie – Magic mogą szukać wymianą jakiegoś franchise playera, bo obecny proces przebudowy jest tyle powolny, co mało perspektywiczny.
“Cavaliers oficjalnie niczego nie przebudowywali.” Będe na to zwracał uwagę, to Liga wyreżyserowała możliwość powrotu Króla do domu.. Doskonała decyzja biznesowa Ligi, o czym najlepiej świadczy to, że sam Króla za ten ruch polubiłem! Statystycznie to co przytrafiło się Cavaliers w ciągu 4 lat bez króla jest niemożliwe! Więc przykład chybiony ;-)