Mo Williams w zeszłym roku czekał do ósmego sierpnia, żeby znaleźć nową drużynę i podpisać kontrakt. Tym sposobem stał się pewnego rodzaju wyznacznikiem, że okres podpisywania wolnych agentów właściwie dobiegł końca. Już prawie nikogo nie ma na rynku, dlatego w końcu jedna z drużyn zwróciła uwagę na Williamsa.
Mo kiedyś był ważnym partnerem LeBrona Jamesa w Cavs, był nawet All-Starem, teraz jest 31-letnim rezerwowym, który kreuje się na eksperta od tego jak podejść rywala, ale którego najważniejsza rola w NBA to obecnie tylko bycie symbolem wymierającego offseason. Wyobraźcie sobie jednak, że Mo może być kimś więcej, u mnie w domu jest zawodnikiem, który na dobre zapisał się w historii.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
https://www.youtube.com/watch?v=qaxpbnNgiFM
Nie rozumiem tego ruchu ani ze strony całej ligi, ani same Mo-Ammo. Po pierwsze w T’Wolves dostał niewysoki, krótki kontrakt i nawet nie powącha w tym sezonie play-offs, już lepiej było zostać w tym Portland. Zastanawia mnie jednak co innego – naprawdę żadna drużyna z czołówki ligi nie połasiła się na takie instant offense z ławki? Mo nie jest już tą samą bronią, co kiedyś, ale choćby Indianie nie przydałby się jako back-up na PG w ich fatalnej ofensywie? Dziwię się, że nie było więcej zainteresowanych za w sumie niewielką cenę.
Czego nie rozumiesz w 3,75 mln $? :D