Dziwny to turniej, w którego trakcie (półfinały) przyznaje się nagrodę dla Najbardziej Wartościowego Zawodnika. NBA w ten sposób kolejny raz przypomniała nam, że Liga Letnia rządzi się swoimi prawami i statuetka MVP bez żadnych przeszkód powędrowała do Glena Rice’a Juniora, którego drużyna… odpadła już z zawodów.
Rice Jr w rozegranych pojedynkach notował średnio 25 punktów (lider Ligi Letniej) i 7.8 zbiórek na mecz. Ostatniej nocy to jednak nie on był bohaterem. Najważniejsze punkty dla swoich zespołów zdobywali Donatas Motiejunas z Houston Rockets i Ray McCallum z Sacramento Kings.
Houston Rockets – Charlotte Hornets 83:79
Takie mecze to coś co lubię! Jest obrona, ale jest też atak i nikt nie boi się, że przez odważną grę w ofensywie zaraz można stracić dwa punkty po drugiej stronie, w kontrze rywali. A co tam! To nie Mundial, żeby zaraz po zakończeniu rozgrywek grupowych zamurowywać bramki i czekać do karnych. Btw, obie drużyny powinny być zdyskwalifikowane z turnieju, skoro nie potrafią zdobyć gola przez 120 minut…
Dzisiaj również gra toczyła się o wysoką stawkę. Może nie były to playoffy NBA, ale dla wielu zawodników Ligi Letniej było to coś jeszcze ważniejszego. Takie turnieje mogą się bowiem dla nich stać przepustką do tego, żeby playoffy w najlepszej koszykarskiej lidze świata móc kiedykolwiek zobaczyć z perspektywy uczestnika.
Pierwsza myśl meczu Hornets – Rockets była taka – Davis i Vonleh znowu będą niszczyć tablicę. Trudno było na to nie wpaść, jeśli miało się za sobą mecze obu podkoszowych Szerszeni, którzy notowali już w nich po ponad 15 zbiórek… Dziś w jednej z pierwszych minut gry, obaj panowie ponawiali akcję jakieś 4-6 razy, zbierając piłkę na przemian po swoich spudłowanych rzutach. Wysocy Rakiet mogli tylko patrzeć, jak długie ręce Josha Davisa i Noah Vonleh kradną im każdą piłkę, której nie udało się znaleźć drogi do kosza.
Davis zanotował 18 punktów i przez jakiś czas był nawet liderem punktowym ekipy z Karoliny Północnej, ogrywając podkoszowych rywali na szybkości. Do tego zebrał jeszcze 14 piłek, w tym aż 6 na atakowanej desce. Jeszcze lepszy był Vonleh – 16 zbiórek, w tym 9 w ataku. Dorzucił też 9 punktów, ale zdobyte na skuteczności 2/12 z gry.
Walka pod obręczami byłaby jednostronna, gdyby Rockets nie potrafili odpowiedzieć w ataku. Tam nie do powstrzymania był Donatas Motiejunas, który jednym ruchem gubił ZAWSZE obrońców Hornets. Zwód biodrami, piłką i głową (shake) w jedną stronę i natychmiastowy ruch w drugą, naskok na jedno tempo i wykończenie eleganckim półhakiem. Miód na moje uwielbiające grę w post serce. Łącznie Motiejunas uzbierał 18 punktów, 6/12 z gry i 13 zbiórek. To jego dwa punkty w kluczowym momencie spotkania zadecydowały też o zwycięstwie ekipy z Teksasu.
Nie byłoby jednak tych punktów wysuwających na małą przewagę Rakiety, gdyby nie to, że na punkty zdobywane przez P.J. Hairstona z Hornets – 27 + 7 zbiórek, odpowiadał za każdym razem Isaiah Canaan – filigranowy zabójca Rockets. Obrońca z wybuchowym pierwszym krokiem i odwagą do rzucania za trzy w najważniejszych momentach meczu, zaliczył 24 punkty, trafiając 8 z 17 prób z gry.
A tutaj skrót całego spotkania:
Washington Wizards – Sacramento Kings 62:74
Ekipa z Waszyngtonu gorzej tego zacząć nie mogła… Być może nie spodziewali się, że Kings będą tak świetnie grać piłką i rozrzucać ich obronę po rogach boiska. Doświadczony skład drużyny z Sacramento grał równo przez cały pojedynek i ponownie pokazał, że nie trzeba mieć zdecydowanego lidera, jakim w zespole przeciwnym był Glen Rice Jr., żeby wygrywać.
Już w drugiej kwarcie prowadzenie Sacto wynosiło 20 punktów (31:11) i kolejne akcje nie zapowiadały poprawy gry ze strony Wizards. O tym jak ciężko szło stołecznym najlepiej mógł świadczyć fakt, że rzut na równo z syreną ogłaszającą koniec drugiej części gry, był ich pierwszym trafieniem za trzy w piętnastu próbach…
Dopiero po przerwie nastąpiło małe przełamanie, a jego autorem był nie kto inny, jak Rice Jr. Wybrany wczoraj na MVP turnieju drugorocznia bardzo dobrze grał w obronie, a jego aktywne ręce przyprawiały Królów o wiele problemów w rozegraniu swoich akcji. W końcu, po kilku przechwytach i agresywnych akcjach 1/1 w izolacjach dla Rice’a Wizards zeszli do -10.
W czwartej kwarcie strata została zmniejszona jeszcze bardziej (-7), ale to było już dziełem Otto Portera, który zanotował 16 punktów (7/18 z gry, 0/5 za trzy), zebrał 5 piłek i rozdał 2 asysty. Ani to, ani 24 punktów, 9 zbiórek i aż 6 (!) przechwytów Rice’a Juniora, nie pomogło jednak w wyrwaniu zwycięstwa rywalom.
Quincy Acy swoją grą dawał wiele energii Kings. 14 oczek z ławki dorzucił MarShon Brooks (5 zbiórek), a 10 dodał jeszcze Jared Cunningham. W kluczowym momencie, kiedy zwycięstwo było zagrożone, bohaterem okazał się Ray McCallum, który trafił dwa rzuty w ostatnich minutach i odebrał Wizards szanse na wygraną.
A już dzisiaj w nocy finał Ligi Letniej w Las Vegas:
03:00 Sacramento Kings – Houston Rockets
Dobra robota z tymi dniówkami SL, przyjemnie się to czyta.
Ja również dziękuję za recapy z SL. I do tego to – ” Btw, obie drużyny powinny być zdyskwalifikowane z turnieju, skoro nie potrafią zdobyć gola przez 120 minut…” – you made my day :)