Mówisz Tyronn Lue, myślisz – mecz numer jeden Finałów 2001, ostatnia minuta dogrywki, Allen Iverson na prawym skrzydle, crossover, celny jumper, przejście nad leżącym rywalem i nieoczekiwane zwycięstwo Sixers. Lue miał wtedy 24 lata, to był jego trzeci sezon w NBA, był na początku swojej drogi, ale ten moment pozostał z nim do końca kariery. Chcąc nie chcąc, to highlight, którym zapisał się w historii.
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Zaloguj się jeśli masz już abonament
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
super artykuł:)
i super słownik, 5 przemytów ;)
ehh, szkoda poprawienie tych przemytów. Te pomyłki słownika naprawdę dodają uroku Pańskim tekstom.
Przy okazji, też pamiętam tą akcję z oglądania na żywo. Moje pierwsze finały oglądane na żywo z racji wieku i wcześniejszej niedostępności NBA w polskiej telewizji. Co to były za czasy,
Iverson na spotach reklamowych w bluzie Georgetown reklamowany jako już młoda gwiazda, wielki prospekt i następca Jordana, który w erze post-michaelowskiej tak ogromnie był poszukiwany. Ja zakochany w duecie Kobe-Shaq, zarywający nocki w szkole podstawowej i mój ojciec zdziwiony, kiedy po szkole siadałem raz jeszcze przed TV żeby katować powtórkę. Aaron McKie, George Lynch a w lejkach serialowy karierowicz Rick Fox. Oj, zdecydowanie dobre czasy :)
Ostatecznie ustanowił rekord kariery 5 przemytów
made my day :)
Rekord przemytów Tyronna w finałach do dnia dzisiejszego pozostaje niepobity. Ba, nikt się do niego nawet nie zbliżył!
jr smith go pobił prawdopodobnie, ale jeszcze nikt o tym nie wie
Wszystkich ich przebił Tomek “Dżjani” Hajto szmuglując fajki. Ale to nie NBA więc się chyba nie liczy.
Ja ten mecz pamiętam tak – Lakers dostają, nie maja pomysłu jak zatrzymać Iversona. Ogólnie zaskoczenie, bo Lakers byli jak Dream Team, a Philadelphia to grupa walczaków z jedną gwiazdą.
Ale jaką!
Iverson robił co chciał, był za szybki, nie mieli pomysłu co z nim zrobić. Był wszędzie, robił wszystko, nakręcał wszystkich!
I nagle po przerwie wchodzi w koszulce Lakers jakas tania podróba Iversona.
WTF?!
Nigdy wcześniej na gościa nie zwróciłem uwagi. Co gorsza (nie da się ukryć, że byłem za Philadelphią), gość naprawdę nadąża za moim ulubionym zawodnikiem! Nieźle go kryje, zmusza do błędów i nagle mecz robi się coraz bliższy, bliższy…
Już mam rąbnąć głową w ścianę aż przychodzi akcja, którą Adam zamiescił na początku. Iverson kończy w wielkim stylu (mecz, bo o serii wolę nie pamiętać).
Jedne z fajniejszych emocji jakie przeżyłem przed tv. Za to będe obu zawsze wdzięczny.
Był moment w tym meczu, że podjerzewałem Phila Jacksona o czary, że stworzył tego kolesia gdzieś na boku, jak w grach komputerowych:)
To jest normalne że asystentów wybiera zarząd klubu, a nie head coach?
Tyronn Lue był spoko