Nowojorskie impresje 732… czyli Arizona, co Polaka nie chciała…

6

NBA LPB - podpis własny
NBA LPB – podpis własny

Mecz był jak źle wlana w gardło setka wódki. Poszło nie tą dziurką. Dłużyło się, to kaszlało, skwierczało. Łzy napływały do oczu.  Normalnie potrafię obejrzeć spotkanie w godzinę pięć – godzinę dziesięć minut. Dziś trwało to prawie godzinę czterdzieści. Faule, gwizdki, powtórki, przewijanki. Matko.

Zobaczyć Jeffa Hornacka i umrzeć. Mam sentyment do tego niekorowanego króla rzutów sytuacyjnych, za te wszystkie lata, w których facet o aparycji księgowego i atletyzmie Fido Dido gnębił tych ociekających tłuszczem boudin noir. Był zawsze jakiś taki bliski. Swojski. Chłopak z ulicy. Sąsiad od którego nie boisz się pożyczyć wkrętarki. Kumpel, który przypilnuje Twojego psa kiedy musisz wejść do dyskontu albo podleje kwiaty gdy pojedziesz na dłuższe wakacje. Nic się w tej sprawienie nie zmieniło. J. Hornacek pozostał sobą. Zaryzykuje tezę. Coach PHX jest w pierwszej stu pięćdziesiątce najlepszych koszykarzy NBA w historii. Dziś nadal po cichu robi dobre rzeczy. Nie koniecznie sytuacyjnie. Ale systemowo.  Zespół, który przed sezonem wydawało się, że nakręci drugą część „Polowania na Czerwony Październik” gra tak, że Jeff jest z pewnością jednym z potencjalnych kandydatur do tegorocznej nagrody imienia trenera Pacesasa. Patrząc na skład i rekord człowiek łapie się za głowę i krzyczy – „Ludzie Hornacek przebił Chucka Norrisa” – zrobił wszystko z niczego.

Bo ten materiał ludzki PHX skromniusi. OK. G. Dragić – (nie wiem dlaczego Clyde uparł się nazywać go Dradżikiem – czy to jest jakiś ukłon i hołd oddany Magicowi czy to zwykły kalambur wujka Fraziera) – jest świetny. Światło moich oczu rzadko spowija mroki Arizony, ale miałem tego chłopaka za taką chińską podróbkę kanadyjskiego rozgrywającego. Na szybko obciągnięty skórą worek kości pożyczonych z demobilu plus lekko zwichrzona peruka. I ty możesz sobie zrobić S. Nasha. Miałem go za takiego gracza, który przeprasza za to, że żyje, odzywa się tylko gdy zapytany, a generalnie udaje, że go nie ma.  W każdym razie Dradżik wyszedł na słońce i do ludzi się budzi. Jest hot. Wierzga na boki, knuje, nie boi się wziąć brzemię gry na wątle barki, kreuje, mija po koźle. Wow. Wszystkie złe i obelżywe słowa, które z pewnością wypowiedziałam pod jego adresem w przeszłości – cofam. Przepraszam Cię Goran całym swoim polskim sercem. Więcej tak nie będę. Marcin Gortat też przeprasza.

Jest E. Bledsoe – dziś z Maćkiem nagrywaliśmy R&P (ale na razie jest RIP bo ciągle mamy problemy z apkami i jakością) i była tam cała sekwencja ortopedyczna dotycząca tego jaka część Erika B. została usunięta wraz z jego rzepką w kontekście, ile cyfr z przodu mu się mogło odjąć z tego tytułu i jak to się ma na jego pozycję negocjacyjną. Może za wcześnie o tym mówić… Zresztą, czy ktoś chciałby widzieć go w żółtym trykocie? Nieuniknione?

W R&P mieliśmy też taką mikro dyskusję o relacji matematycznej M. Plumlee > = < M. Gortat i czy z Marcysiem PHX byliby tu gdzie są. Bez konkluzji. Choć Maciek przyjął front narodowy (byliby nawet lepsi) a ja bardziej kosmopolityczny (żartujesz sobie). M. Plumlee to jest mini historia w Arizonie. Skacze do łęku zupełnie bez lęku jakby tam była przywieszona kanapka z baleronem. Mnie to osobiście przeraża. Może PHX ściągną jego brata z BKN i Suns zrobią takie zawody bliźniacze dwa na dwa. Już to widzę. PHX pierwsza drużyna w historii, która zagrała w pierwszej piątce czterema bliźniakami. To jest fajne story. Ależ tam by była chemia. Jeden z Morissów zaplusował. Wystartował do JR Smitha z rękami, co zawsze jest przejawem albo ogromnej odwagi, albo przeczucia zbliżającej się agonii. Trudno orzec w tym przypadku. Ale to i tak jest duży szacunek.

L. Barbosa is back. Mój TOP 5 graczy na świecie (szósty jest A. Łapeta). Uwielbiam tego gościa. Sposób w jaki się porusza z tą lekko pochyloną sylwetką, osadzoną nisko głową, rękami do kolan człowieka gumy. Brakuje mu tylko takiego kołpaczka z piórkiem i podkręcania wąsów, żeby się w nim zakochać i nazwać jego imieniem jakieś rondo w Lemingowie. To dobra historia w NBA, faceta znalezionego w dorzeczu Amazonki przygarniętego przez amerykańskiego lekarza i usynowionego. Lekarz nadal ma proces z Jackiem Pałkiewiczem, o to kto pierwszy wypatrzył Leandro w łozinie. Się tam, ze STATkiem Barbie poprzytulał za te wszystkie przeszłe lata. Serdecznościom nie było końca. Z dziubków było. Z dziubków. Szkoda, że nie zrobili zakochanego kundla z klopsikiem. Po meczu razem zadzwonili do MDA.

NYK?

Tak bez historii. Melo miał od drugiej połowy ciężki kufer i nie bardzo miał siłę skakać, co wpłynęło na niską skuteczność (2-9 w 2H), STAT był uczciwy do bólu – nic nie ukradł byłym kolegom, I. Shumpert rzucił telefon do T. Hardaway’a Juniora po trafionej trójce, a R. Felton naprawdę chce wskoczyć na ballot.

JR Smith chciał powtórzyć gamewinnera z PHX z zeszłego sezonu, ale nie po to brać ludowa wymyśliła powiedzenie o piorunie, drzewie i powtarzalności zjawisk atmosferycznych.

PS. J. Tyler jest do wynajęcia. Jeżeli chcesz zrobić marketing uliczny swojej firmy to facet przebierze się za dodo/szynszylę/rzekotkę drzewną i będzie rozdawał ulotki. Ceny ma bardzo przyzwoite. Wynik murowany. Nikt tak jak on nie potrafi sprzedać entuzjazmu, pozytywnej atmosfery. Kto wie czy on nie odpowiada za ostatnie wyniki Knicks.

Hej NYK. Witamy w PO.

6 KOMENTARZE