Nowojorskie impresje 722… czyli – świąteczny okc-kac…

4

fot. AP

Z mroków karpia wynurzyłem się na powierzchnię obudzony przez smsa o pierwszej w nocy –

Pewnie nie zgodzisz się ale możemy o tym podyskutować. W nowym 4-na-5 napisalem imho swoje zdanie roku, tezę i another take na potwierdzenie czyjejś wartości. Wszystko w jednym zdaniu. Wesołych!”

???

Już przy porannych pierogach przeczytałem kwestie Maćka w 4 na 5. I na twarzy wypłynął mi uśmiech wielkości kontenerowca bananów.

„Naprawdę myślę, że Oklahoma City Thunder w opcji z Kevinem Durantem jako silny skrzydłowy w small-ballu może być lepszym teamem niż aktualni Miami Heat. LeBron jest tak dobry, że Durant może być drugim MJ’em, a my tego nawet nie zauważamy.”

To zdanie wypowiedziane w chwile wigilijnej zadumy, będzie go prześladowało niczym ogórek kiszony popity maślanką. Będzie za nie ciągany przed trybunały, a potem cyklicznie na Golgotę po tym jak dobrzy ludzie go wyszydzą i wybatożą. Co bardziej życzliwi będą twierdzili, że Redaktor Kwiatkowski opił się czerwonego barszczu i nie można jego słów traktować poważnie albo, że to proroctwo zostało wypowiedziane przez jego kota, a Maciek tylko niefrasobliwie je zacytował nie chcąc ranić jego zwierzęcych uczuć. Nie w Wigilię. Jak by, co to tylko zauważam, że sympatyczny dachowiec obejrzał w życiu więcej spotkań NBA niż Ty i ja zjedliśmy schabowych, więc wcale się nie dziwię, że w Wigilię wąsaty zwierzak może dzielić się bon motami w sposób, który czyni z niego kociego Nostradamusa.

Ten paragraf jest wizjonersko tak szalony jak projekt czołgu Leonarda da Vinci –bo zawiera heretycki atak na dwie świętości. Po pierwsze, że może być w dzisiejszych czasach zespół lepszy od MIA z L. Jamesem (w siedmiomeczowej batalii). Po drugie, że K. Durant może być drugim MJ-em (tu Maciek szczęśliwie dla siebie, zatrzymał się w pół słowa i nie poszedł krok dalej mówiąc, że Tarantula może owinąć legendę Michaela w pajęczy kokon i sprzedać na straganie jako podroby).

Ja te słowa przyjmuję ze spokojem… i po chwili, krótkiej refleksji stwierdzam, że jak trzeba stanę się Szymonem z Cyreny, żeby pomóc je Maćkowi ponieść przez życie.

Z przyjemnością. Zwłaszcza, że w 2012 r. zaproponowałem Maćkowi zakład (którego natenczas ten nie przyjął, co chyba oznacza, że się z tezą zgodził, choć wydaje mi się, że powiedział, że zakład jest głupi), że w składzie jeszcze z J. Hardenem, OKC zdobędą cztery z najbliższych siedmiu pierścieni.  I te trzy porażki mają charakter jedynie losowy – takie jak zeszłoroczna kontuzja R. Westbrooka. OK. Nie ma już Czarnodbrodego, ani nawet jego chińskiego substytutu K. Martina, co w jakiś sposób unieważnia ten zakład – ale czy R. Jackson i J. Lamb, S. Adams czy nawet Perry Jones to nie jest coś znacznie bardziej perspektywicznego i dającego większe gwarancje na czempionat? Dziś wydaje się, że potencjał tej czwórki ogranicza tylko wyobraźnia i odwaga trenera Brooksa. Jeżeli ten znajdzie dla nich minuty i obdarzy ich kontrolowanym zaufaniem to ta grupa ma szansę przynieść plon nawet stukrotny. Trenerze Brooks niech nie zabraknie Ci odwagi!

Mimo, swojej jabłczanej egocentryczności coś tam z tego main streamu NBA na pewnym poziomie ogólności wyłapuję. I prawdę mówiąc takiego ofensywnego flow jakie ma OKC to nie ma dziś żaden z zespołów NBA. To jest OKC, potem jest przerwa i gdzieś chyba dalej w kolejności myślę może o HOU może o GSW. Ale to jest jak odbite światło księżyca. Może jakieś sekwencje tych zespołów przypominają grę w ataku Tunder.

To na ilu instrumentach i tonach i barwach OKC potrafi rozprowadzić grzmot jest poezją wiosennej burzy. K. Durant sprawia, że patrząc na niego wydaje ci się, że ta koszykówka to nie jest jakaś przesadnie trudna gra. Sposób, w jaki on rzuca, podejmuje decyzje na boisku wygląda naturalnie jak oddychanie. Żadnego wysiłku, fatygi. To się po prostu dzieje. Mnie wczoraj zszokowała jedna rzecz, której nie dostrzegałem i żyłem w błędnym przeświadczeniu. Wydawało mi się, że KD jest nadal takim lekko przygarbionym nerdem w okularkach, który kiedy przez środek korytarza przebiega drużyna footballu amerykańskiego to ten skleja się z szafkami na książki, bojąc się fizycznej konfrontacji. Nic bardziej mylnego. Ten chudy szaparag jest silny jak byk. Ja zwierzę. Ja wiem, że I. Shumpertowi czy T. Hardaway’owi daleko do miana Ursusa Kubackiego, ale to jak Durant przesuwał ich jak pionki po boisku sprawiło, że lekko szczęką zarysowałem klawiaturę. Miałem tylko jedno skojarzenie. Melo na atakowanej tablicy. Poważnie. To jest szok.

W 4 na 5 pojawiło się także pytanie o 2016 r. Czy to jest kres tej burzy i naporu?. Nie chcę wróżyć z fusów. Ale wydaje mi się nic tak nie trzyma zawodników razem jak wspólny sukces i wspólne zwyciężanie. Dlaczego przestało się mówić o odejściu L. Aldridge’a z POR, dlaczego MIN zrobią wszystko by złapać się na PO i uratować Miłość, a NYK drżą, że w Melo odezwie się gen ambicji (Kobe proszę Cię zadzwoń). Jeżeli OKC zdobędą do tego czasu mistrzostwo, co wydaje się więcej niż realne to układ będzie trwać (SAS muszą wreszcie dać pola, Paula już nie będzie, a James bez Wade’a to jak Batman bez Robina chyba, ze C. Bosh ma być Kobietą Kotem). Jedyne realne zagrożenie to HOU (pojedynek D. Morey v. S. Presti to może być cicha historia tej dekady pod warunkiem, że M. Ujiri nie włoży kija w szprychy) i IND (bo GSW w tym wariancie osobowym nie ma defensywnych zatrzymań). Po za tymi zespołami to ja nie widzę w perspektywie trzech lat, kto może być piorunochronem i sprowadzić błyskawicę spokojnie na ziemię. Oczywiście potrzebne jest szczęście, którego zabrakło w zeszłym sezonie bo K. Durant nie zrobi tytułu bez Russella Westborooka i vice versa. To jest skała, na której buduje się kościół. A akolici już czekają w blokach, gotowi szerzyć kolejny dżihad. Talentu nie brakuje. Potrzebna jest tylko właściwa batuta.

Gdyby ta wizja miała się jednak nie spełnić, i K. Durant zacząłby się rozglądać po świecie, to włodarze OKC będą musieli uderzyć na kolanach do rybki Wandy „Wielkiej Pachy” Pratt i tłumaczyć, że Niemcy czają się wszędzie i synek nie może oddać się teutońskiemu demonowi. Podobno S. Presti ma zaprosić delegację posłów PIS na specjalną prezentację pokazującą skalę krzyżackich zagrożeń.

To jednak przyszłość odleglejsza. Na chwilę obecną OKC mają księgowo dwa problemy na tapecie. Większy i mniejszy. Ten szerszy w gabarytach to oczywiście K. Perkins, który przejadł swój talent i każdego dnia sprawia, że D. Ainge dostaje ataku histerycznego śmiechu. Kontrakt Perka ciężki jak jego odwłok, ciągnie się każdego dnia boleśnie po ziemi i nie pozwala zapomnieć. Co się z nim stało? S. Presti oddałby go nawet za teściową – może być wściekła – ale pewnie musi połozyć coś młodego na osłodę temu, kto przejmie zapełnianie lodówki K. Perkinsa. To może być za duża cena i GM OKC będzie się zżymał ze sobą, czekając na to aż na stole pojawi się coś, czemu nie będzie mógł odmówić. Czas pracuje na jego korzyść.

Drugi problem OKC (minorowy) to, czy zespół może sobie pozwolić na odejście po tym sezonie Thabo Shefolosy i jak jego prezencja przekłada się na panią księgową. Ile jest warta jego defensywna obecność i przytomność w ataku? Kalkulatory już zostały zapuszczone. Czy to jest 6m. Czy jednak 8m? Na pewno w offseasonie ktoś będzie próbował go ozłocić. Pytanie czy na małym ryneczku, jakim są Thunder znajdą się środki na zneutralizowanie zakusów tych, którzy omamią Szwajcara kolekcją najnowszych zegarków wprost z targów w Basel.

Wkręciłem się w OKC. Przepraszam. I kiedy przyjdzie w tym roku do finałowej konfrontacji IND – OKC będę miał zgryz o kogo drżeć. To będzie game time decision. I kto wie czy nie będę zmieniał jej w trakcie.

Mecz.

Pomarańczowe koszulki versus przeciwnicy = porucznik Borewicz.

Bez Melo, R. Feltona (tam zdaje się znowu ktoś powinien wprowadzić na syrenie dietetyka bo szczerze mówiąc oczy Raya znowu zapadły się w twarzoczaszce) i P. Prigioniego (nadal nie macha palcem w bucie) NYK byli skazani na ciężkie porażenie piorunem. Ale chyba nikt się nie spodziewał, że historia znowu wyryje swoje krwawe piętno umaczanymi w posoce zgłoskami. Jeszcze nigdy drużyna „domowa” w Christmas Day nie doznała takiego blowoutu jak dziś Knicks. Dwudziesto dziewięcio punktowy deficyt to nowy rekord świata. Brawo. Do tego R. Westbrook zaliczył ósme w dziejach tego dnia TD. Historia tworzy się na deskach MSG. Jak zwykle.

OKC zagrało w stosunku do NYK koszykówkę na planecie o innej grawitacji. Ktoś mógłby powiedzieć, że te gry są tylko do siebie podobne, ale tak naprawdę nie mają z sobą nic wspólnego. Jedyny pomysł jaki Knicks mieli na uniknięcie blow outu to były rzuty za trzy i brak obrony. To wychodziło wręcz koncertowo. JR Smith – prowadź wodzu. Z Tobą choćby potop.

Bohaterem spotkania i po-spotkania dość niespodziewanie został… Hrabia Monte Christo – B. Udrih.

Najpierw Beno wygrał konkurs rzutów o bok tablicy (dwa celne na dwa, z gry tylko 1-6) i podwijania mankietów koszulki (zrzucił winę na swoją rzutową niedyspozycję na… rękawki – poważnie!!! – twierdząc, że krępowały jego ruchy, przez co nie mógł wyprostować łokcia). Potem odpalił dwa airballe (a co!) i publiczność oszalała na punkcie nowego idola, chcąc go rozerwać końmi. O jego grze defensywnej powiem najdelikatniej tylko tyle, że R. Westbrook i R. Jackson jechali z nim jak z taczką ekskrementów do oczyszczalni ścieków. Mike Woodson próbował ratować koszmarny występ swojego PG – twierdzącBeno troszkę się borykał z przeciwnościami losu, ale ja potrzebuję, żeby Beno grał…” W języku dyplomacji oznacza to, że pluton egzekucyjny już na niego czeka pod drzwiami.

To dla Benia było trochę za dużo i… zaczął kąsać(?) i zdradzać tajemnice alkowy. Wypowiedział bowiem serię takich dziwnych zdań. Media oszalały.

“When I was coming to visit New York, I definitely had a different picture of everything — of my role, the team, everything.”

Sugeruje, że został oszukany? Myślał, że te bajki o mistrzostwie są realne? Prawdziwe? Czy, że będzie trzecim PG i nikt nie będzie go zmuszał do gry, a tym bardziej do jej prowadzenia? Czym oni go naszprycowali? Strychnina?

Udrih odwołał się także do gry z WAS (matko jak to głęboko siedzi) sugerując, że to jednak B. Beal go faulował i on nie powinien być winiony za to, że w tej ostatniej akcji meczu zachował się jak Bogu ducha winny statysta w reklamie proszku do prania.

Ale Udrihowi ulało się jeszcze więcej – zwracając się do kolegów z drużyny (?), fanów(?) popełnił kolejną linijkę, z której wynika, że co raz częściej musi zwalczać argument, że nie jest koniem trojańskim wpuszczonym do NYK w charakterze puszki Pandory.

“Sometimes I have a feeling like when I do a mistake, I have a feeling that they think I’m making the mistake on purpose”

To niewiarygodne. Beno, czy już Ci każą pokazywać przepływy na rachunku bankowym, żeby zobaczyć kto Ci jeszcze płaci?

Na koniec Beno idzie w jakąś chrześcijańską naukę społeczną. Ma łzy w oczach mówiąc:

“Don’t just be a coach; be a person. Don’t just be a player; be a person.”

Co mu się stało? Bądź człowiekiem? O co tu chodzi? Ktoś go bije w szatni? Stosuje bierną przemoc? Dlaczego?

Ale spokojnie. Na koniec dnia wszystko się przerzuci na dziennikarzy, że odpowiedzi były emocjonalne po przegranym meczu, wyrwane z kontekstu i oznaczały coś zupełnie innego. Beno przeprosi i będzie misio.

Żarty żartami ale to chyba pokazuje… że w środku musi być już naprawdę źle, skoro gracze zarzucają sobie nawzajem sabotaż i działalność wywrotową…

STAT rozegrał ostatni najlepszy mecz w swojej karierze (to takie epitafium na nagrobku). Momenty, w których próbowali się K. Perkinsem nawzajem zapakować jak prezent choinkowy zadziwiły nawet tego perfomatora Christo. Podobno poszło o zjedzonego rogala.

JR Smith próbował złapać się zębami za własny ogon i mu się to nawet udało tyle, że w pluso minusach był na minus trzydzieści dwa. Z gry niewiele lepiej. Ale dobre samopoczucie go raczej nie opuści.

Sumarycznie nie zawiódł chyba jedynie Hardaway Junior, który chociaż próbował postawić jakieś zasieki z tektury, patyków i sznurka przeciwko jadącym tankom. Efekt był opłakany, ale umarł godnie. Na barykadzie. Z kapiszonami i saletrą w ręku.

Nic się nie stało. NYK nadal wierzą w M. Woodsona. Na pewno jego łysą głowę toczy jakiś plan B. Tyle, że to może być nowotwór, bo gra Knicks na chwilę obecną wygląda na śmiertelną i nieuleczalną.

Teraz dwa mecze z TOR. Wystarczy je wygrać i jesteśmy w PO. Czyli w finale. Czyli jesteśmy mistrzami. Hura!

Koszmar trwa. My się nadal nie budzimy.

Poprzedni artykułNiepowtarzalny charakter świątecznych gier
Następny artykułKiepskie Święta w NBA, czyli długa lista nieobecności, blowouty i przepychanki

4 KOMENTARZE