Ostatnie kilka lat jest u mnie czasem emocjonalnej redefinicji. Przestałem się realnie ekscytować koszykówką klubową w tym sensie, że nie mówię jak dziecko „nienawidzę LAL”, „serce i ciało w ATL zostało”, albo „ORL było mi zawsze lekko na wpół obojętne”. Dziś cieszę się grą zawodników. Podziwiam talent. Kibicuję osobom. Graczom po prostu. Barwy klubowe? To jakaś zamierzchła historia. Nie rozumiem całego hate’u. Jak gość spod Przasnysza może mówić, że „całe życie przeciwko MIN”. Ale dlaczego? Jaki masz związek? Ktoś zwalił Ci drzewo na teściową? Łoś zarysował lakier na drzwiach? Redaktor Cegliński nie podał Ci ręki? O co chodzi?
Myślę więc czule o wielu zawodnikach. Z bardzo wielu różnych drużyn. Wzajemnie się konfliktujących. Sprzeczność interesów jest ogromna. Ale to nie przeszkadza mi oglądać koszykówki. To jest dziś. Dojrzałość stateczność. A kiedyś…
IND nie znosiłem. Za 1994 r. Pamiętacie pierwszą rundę PO? 3-0. Pierwszy mecz jednym punktem. Drugi mecz dwoma. Trzeci już było przeczołganie na kolanach. Płakałem. Głośniej niż Shaq. Zadra została na długo. Nie-bracia Davisowie, Miller-Killer, Chodak Smits, sędzia Workman. Wymieniałem jak Arya swoją listę. I trwało to latami. Dziś nie ma śladu tej niechęci. Nie wiem może to również po części dlatego, że wszystko spiął klamrą Pan Walsh, który najpierw uprzątnął Broadway a potem zdjęli go z afisza? Idą młodzi jak Ujiri, Morey ze swoimi moneyballami, ale Pan Walsh to stary old school – Ethan Edwards prerii. Nosorożec. Może już niemrawy, może powolny, może lekko ślepy. Ale nikt nie chce podejść za blisko. Nikt nie chce okazać mu braku szacunku. Moim zdaniem przyszły Hall of Famer. Może nawet będzie miał w Indianapolis swój skwer? W kilku posunięciach on i uczeń L. Bird zbudowali w IND (przecież realnie niewielkim rynku) naprawdę siłę, która jest w stanie realnie przeciwstawić się szaleństwu Króla Kubusia.
Eksplozja talentu P. George’a – może nieco niespodziewana, ale jakże oczekiwana (czarny Mesjasz?). Ten chłopak ma ruchy jak pantera zasadzająca się na paczkę kabanosów nierozważnego turysty. Do tego ten luz i spokój. Pewność siebie. (Emsi Ty wiesz, że gdybyś wskoczył na solarkę to mógłbyś robić za jego polskie wcielenie?) Drugi Pippen? Lepiej? Nie potrzebuje swojego MJ? Niesamowite, on ma dopiero 23 lata, a już szturmuje pudło. Może jeszcze przedwcześnie – Melo wczoraj objechał go w kilku akcjach jak siostry Tlaukówny wertykał pokazując, że pod nosem to Paul ma jeszcze śmietanę. Ostatecznie punktowo było po stronie Juraska. Ostatnie trzy wolne? Mistrzostwo świata. Myślicie, że serducho mu zabiło? Nie skoczyło nawet o puknięcie. Ice, ice baby. Zdecydowanie mój Top 5 graczy.
R. Hibbert jest dla mnie zagadką. Jak człowiek o tym wzroście i tej wadze właściwie nie ma problemu z kolanami i plecami. Podejrzewam, że on go skręcają przed każdym meczem i rozkręcają po, pakując w skrzynie wysmarowane formaliną. To jest szokujące. Medycyna nie zna takiej historii. Pewnego dnia trząśnie i wtedy biada Wam mieszkańcy Azji. Będzie powtórka z tsunami 2004 (boszsz to już 9 lat). Maciek twierdzi, że przynajmniej jedna nagroda roczna jest już przyznana. DPOY można wręczyć chyba już dziś. Nic nie jest w stanie tego zmienić. Ofensywnie jest jakiś progres, ale chciałoby się więcej. Śmieszy mnie jak Roy próbuje się stylizować się na Rob Roya – małego rozbójnika, twardziela o stalowej pięści i diamentowym języku. To tak jakby z Calineczki próbować zrobić terminatora.
D. Granger – stracił swoją pozycję i kontuzja jest chyba tylko formą leczenia frustracji polegającej na utracie berła i korony. On już do tego zespołu nie wróci co daje IND szansę na jakieś genialne wzmocnienie.
L. Stephenson to też zawodnik mojego Top Fajfu. Ktoś mógłby go nazwać wariantem podobnym do rodziny Smithów lub innych Robinsonów, ale ja zatytułuje go gościem „fajnie zakręconym na punkcie koszykówki”. On ma w sobie te obłęd. W jasełkach mógłby robić za jednego z Króli. Te oczy jakby przyczadzone kadzidłem, twarz znamionująca demoniczne nawiedzenie i ten permanentny drive&effort na obu końcach stołu. Myślę że byłby fenomenalny w trambambułe.
G. Hill należy do tzw. Klubu Niespokojnego Oczka zwanego inaczej Klubem Leonarda (jeden wolny Kahawi – jeden wolny)– zawodnika który zawsze wygląda tak jakby go ktoś przyłapał w spożywczaku na kradzieży lizaka. Lekko wypłoszony, lekko niepewny, „psze Pana ale to był mój lizak”. Nie jestem pewnien, czy on by trafił te trzy jedynaki, gdyby to Shump jego pochlastał? Wątpię. Nie czuję tego gracza jako PG.
D. West is the Be(a)st. Prowadzę z Maćkiem od początku sezonu dyskusję, którą zaczynamy prawie każdą poranną rozmowę – czy Zachodu jest mniej? Maciek twierdzi, że u niego na jego rozdzielczości monitora jest go tyle samo, ja skłaniam się do tego, że stracił w lecie parę kamieni. Ciągle jest bykiem i zawodnikiem, który ma większy kark niż Pudzian udo, ale gdzieś ten dynamizm wyparował jak pieniądze klientów AmberGold. Niby jego cień obniża temperaturę w hali, o kilka stopni ale już jakby robi się coraz cieńszy. Na pewno jego dobra gra jest jednym z elementów składowych sukcesu IND w tym sezonie.
Tak jak w zeszłym sezonie ławka Pacers przypominała beczkę z przebranymi kiszonymi ogórkami tak dziś udało się zgromadzić gromadkę, która potrafi dać S5 zmianę i chwilę ciszy z elektrolitem. Jest L. Scola, którego udało się przekonać paczką czipsów i zgrzewką nektarynek, jest C. „Jesteś przyszłością ławki rezerwowych IND” Copelanda (dziś już nikt nie pamięta, że grał w NYK), jest szalony Dr Watson, co raz bardziej oszlifowany I. Mahimi. Nad nim to musi pracować jakiś spec klasy kamieniarz. Ktoś tam z nich zawsze zapali. Jest co pokazywać. Jest czym się chwalić. Serce rośnie. Moim zdaniem nie są bez szans, a nawet zaryzykuję twierdzenie, że przewaga parkietu może dać im Finał. Ja mam ciągle warzenie, że MIA się zatrzymało nie dokonując w istocie żadnego transferu i wzmocnienia (sorry Bestialski Chłopcze). I to może nie wystarczyć, bo IND zrobiła ze dwa kroki w przód.
Tym bardziej byłem wczoraj rozczarowany bo koszmarnością ataku Pacers. Czkalo to jak zapchany trocinami gaźnik. Nie było żadnego flow. Gracja na poziomie wyrąbywania kilofem węgla na przodku. Finezja smaku kefiru z kaszą gryczaną. NYK niby nie lepsi i dziś drogę do pracy sprzeczaliśmy się z Mackiem czy mecz był dobry (on) czy też taki lekko niestrawny (ja). Maciek bronił końcówki – ze kozacka, że było wszystko, że George wytrzymał, że Melo nie trafił. Ja tak bardziej, że dramaturgia może, ale tak bez skoku ciśnienia i potrzeby reanimacji. Ot dwie akcje. Trzy wolniaszki. W dogrywce IND docisnęła kolanem wynik (K. Martin – dzięki, że potrafisz trzymać nerwy na wodzy) i jest 6 porażka z rzędu w MSG. Czy to już rekord?
NYK
Chyba jedno z lepszych spotkań. I za to kciuki w górę bo to jednak było bitubi. Obrona mignęła. Miejscami i przejazdem. Melo pracował tak, że Wincenty Pstrowski (górnik ubogi wykonał normę wyciągnął nogi) otrzymał wreszcie pośmiertnie wczoraj odpowiedź na pytanie “Kto da więcej niż ja”?. Melo-d(i)a. W ataku to nadal jest flow zatkanej rury i wody stojącej w brodziku, ale na desce chłopak dokonywał akrobacji wręcz cyrkowych. Julinek ogłasza nabór. Trochę brakowało wsparcia do natarcia. Sam Carmelo nie powiezie. Andrzej był jak rozgotowane spaghetti bez smaku i w konsystencji glutowaty, B. Udrih zagrał mecz po którym odebrał Jeffowi Hornackowi tytułu –króla Rzutu Sytuacyjnego. JR Smith się pozytywnie miotał i OMC wygrałby to spotkanie ale klątwa nad rodziną nadal krąży (brat już na zesłaniu w Irlandii). I. Shumpert dołożył jeszcze jeden powód żeby go wywieźć z NYC ma taczkach. Sfaulował. Fakt. George mógł trafić. Albo też nie trafić mógł z linii. Gamble. A mimo to nie potępiam. Clyde ma rację – Iman stracił szwagiera. Może powinien pójść do jakiejś ciemni i wywołać swojej demony. To co jest, przypomina grę skopanego spaniela. Nawet hycla by wzruszył. T. Martin był na 38 min. i tylko czekam na informację, że jego kostki wezmą udział w pucharze Gordona Bennetta. MWP ciągle ciurkał z kolan i obsługa nie nadążała z osuszaniem parkietu, więc dostał przymusowy pit stop, P. Prigioni na recepcie ma napisane do 15 min. z dopiskiem nie przekraczać – grozi kalectwem lub zajechaniem, a Timo był wczoraj epizodyczny jak prawda w publicznej telewizji.
T. Murry – nadal rozgrzewa się w barze. Przeczytał już czwartą biografię J. Lina. Tym razem wspak.
Teraz Dziki Zachód. W zeszłym sezonie to był początek lotu. Mgła była później.
@zNYKający
a tam nie miało być “Stephenson” zamiast “Stevenson”,
Czy to jakaś forma nostalgii za DeShawn’em ?
Miało być :)
Dzisiaj bez pytań :)
Tryby w głowie zaczynają się zazębiać i rozkminka idzie coraz lepiej.
No i 10x lepsze niż przepis na naleśniki zwany relacją z meczu Adama Sz.
Jestem zawiedziony i czuję się oszukany zNYK, śniadania nie jadłeś? Czy zęby połamałeś na płatkach. My wierzący nie damy się dłużej oszukiwać, wyjdziemy na ulicę. Ani słowa o sędziowaniu? Przecież to jawny spisek.
Stefan pozdrawiam, mam nadzieję że wszyscy przeżyli :-)
Dobry mecz spaprali sędziowie. Pozdrawiam.
GO NY!!!
Obudziłem się z wielkim bananem na twarzy, bo wszedł mi typ Pacers -6, ale po obejrzeniu powtórki uważam się za sporego szczęściarza. Z innej beczki: wczoraj stwierdziłem, że David West to jeden z moich ulubionych graczy w NBA. Na Zachodzie bez zmian! :-)
Ja juz szykuje sie na krucjate,ruszam do Sherwood podobno widziano tam 7 ubogich rycerzy.Sedzio Crawford strzez sie!!!
A ja zupełnie z innej beczki :) Jako że zbliża sie styczeń ;) mam pytanko ile kosztowały bilety w Londynie na NBA :) wiem że było tam kilkoro z naszego grona
Pippena Scottiego sezon 1993/94 kiedy miał jeszcze zbudowaną druzyne jak teraz George minus dziura na pozycji shooting guarda pokazuje jaki wielkim zawodnikiem mogl byc Pippen, ale wlasnie na przeszkodzie stanoł mu M.Jordan.
Sezon 1994/95 tez jeszcze o tym świadczy choc Druzyna juz kadrowo nie byla ulozona.
George mial już ubiegly sezon aby nabrac tego doświadczenia i “będzie rósł” bo “zaden M.Jordan” mu nie przeszkodzi.