I znowu historia się powtarza. Golden State Warriors po przegraniu pierwszego meczu serii w dramatycznych okolicznościach, wygrali drugie spotkanie odbierając rywalom przewagę własnego parkietu. Nie powtórzyła się natomiast historia z oddaniem wysokiego prowadzenia przez Warriors, chociaż było blisko. Po fantastycznej pierwszej połowie, w drugiej ich przewaga zaczęła topnieć. Jednak tym razem zachowali więcej zimnej krwi niż poprzednio i dowieźli zwycięstwo do końca. Po raz pierwszy udało im się pokonać gospodarzy w San Antonio w erze Tima Duncana.
GOLDEN STATE 100, SAN ANTONIO 91 (1-1)
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
No no no.. dzieje sie. Mega zaskoczenie Ci Warriors w tym PO.
W SAS wszystko się może zdarzyć, na przykład jakaś kontuzja.
W innych zespołach za to kontuzje zdarzyć się nie mogą ;)
Kluczowe jest to jak GSW atakują w obronie Parkera, któremu ciężko będzie przez to utrzymywać dobre tempo przez cały mecz, głównie w 4 kwartach. Jack, Barnes, wcześniej Klay atakują go non stop i chwała Curremu za to, że w pewnym momencie pohamował swoje zapędy gdzie ewidentnie próbował znowu przejąć mecz i konsekwentnie dogrywał kolegom na izolacje na Parkera. Po drugiej stronie Thompson robi cholernie dobrą robotę.Trzyma parkera przed sobą, przeciska się sprawnie na zasłonach i wygląda na to, że to co miało być i zawsze jest zabójczą bronią w spurs(picki tonego), w tej serii może nie stanowić wartości dodatniej. Jeśli Thompson da radę grać do końca bez foul trouble( mecz numer 1 jako dobry przyklad) to nagle obecność Parkera na boisku może być osłabieniem dla Spurs. Wiem, ciężko w to uwierzyć ale na tą chwilę tak to wygląda. Nie mówi się dużo o obronie Thompsona, który cały sezon uganiał się za jedynkami i często miał przez to kłopoty z faulami ale opłacało się. Moim zdaniem świetnie broni niższych i szybszych graczy co jest tak bardzo istotne dla Stefki, który może łapać oddech w obronie kryjąc przeważnie strzelców na rogach.
Drugim kluczem dla warriors jest tutaj postawa barnesa i greena, którym spurs( denver też to robiło)regularnie dają( są do tego zmuszeni) trochę miejsca, a Ci pewnie punktują, mając albo czyste pozycje albo wolne ścieżki w okolice deski. Jeśli to utrzymają, Bogut wystarczy, że będzie robić za zagrożenie w środku, które duncan do końca musi respektować i w miarę szybko będzie zdejmowany przy próbach hack atak( jak dzisiaj), to ciężko będzie spurs ograniczyć warriors w ataku. Nie chcę zapeszać ale po dwóch meczach przewaga ewidentnie jest po stronie golden state i póki co, to chyba tylko młodość i brak doświadczenia może im przeszkodzić w sprawieniu mega niespodzianki:) Nie licząc Heat to chyba żaden inny team nie ma takiej optycznej przewagi jak warriors nad spurs
“Pamiętajmy jednak, że to Spurs, to Popovich i tu jeszcze wszystko może się zdarzyć.” tak tak, ale to w jedną jak i w drugą stronę :)
Wszechmogący jest z pastorem Jacksonem, to prawie jak szamani na pucharze afryki.
Pamiętacie taką drugą rundę, że po pierwszych dwóch meczach w każdej z par było 1-1???
do roku 1967 (a od wtedy grało się do 4 zwycięstw w tej rundzie) nie znalazłem takiego przypadku, kilka razy było 3 mecze po 1:1, ale wszystkie 4, to pierwszy taki wynik w historii. Jeżeli coś przeoczyłem, to proszę o poprawienie
No własnie o tym i jeszcze dwówch innych ciekawostkach napisałem pod serią Heat-Bulls. Ja nie pamiętam, bez sprawdzania NBA History, a oglądam ładnych …. XX lat.
Fajne bylyby jaja jakby na tym mocarnym zachodzie z OKC, Spurs, Clippers, Nuggets, z Parkerem, Durantem, Paulem, Iguodala, w finale zagrali Memphis bez Gaya i Warriors bez Lee :)
@wroblon akurat pozbycie się gaya dalo nowe opcje dla MEM. Przypominam jak dwa lata temu MEM wygrało z SAS też bez gaya.
To z Gayem to z przymruzeniem oka.
Wiele się mówi i pisze o tym, że Spurs to, Spurs tamto. Sam jestem ich wieloletnim sympatykiem, ale mam wrażenie, że od ładnych paru lat przeceniamy trochę Popovicha. Przypominam, że po ostatnie trofeum Spurs sięgnęli sześć lat temu, w 2007 roku. Od tamtej pory nie przestaje się o nich mówić jako o realnych kandydatach do tytułu mistrzowskiego, ale ostatnie lata pokazują, że nie tak Popovich straszny, jak go malują. Owszem, to świetny coach (chyba aktualnie najlepszy) na regular season, ale w playoffach już nie jest tak kolorowo. W 2008 roku prezentowali inny styl gry niż obecnie, wiadomo. Przegrali dopiero z Lakers w finale konferencji, ale spójrzmy dalej: 2009 rok – przegrana (1-4) z Mavs w pierwszej rundzie, gdzie Spurs byli rozstawieni z ‘trojką’; 2010 – chyba najbardziej kompromitująca ich seria: 0-4 z Suns, gdzie Popovich został ograny jak młodziak przez Alvina Gentrego; 2011: przegrana w pierwszej rundzie (2-4) z Grizzlies (Spurs byli rozstawieni z ‘jedynką’, gdzie Randolph kompletnie wybił Spurs koszykówkę z głów; 2012: przegrana (2-4) z Thunder w finale konferencji, gdzie Thunder wygrali cztery mecze z rzędu po tym, jak coach Brooks usprawnił system gry w trakcie serii. Obalmy wreszcie ten mit profesora Popovicha. Jak wspomniałem, dla mnie to wybitny szkoleniowiec, profesjonalista, ale… stetryczały i odporny na ewoluujące okoliczności: gdy Spurs są zmuszeni do zmiany stylu gry, nie grają swojej koszykówki, nagle stają się wyjątkowo bezradni i ostatnie pięć sezonów dobitnie to udowodniło. Dlatego w tej serii stawiam na Warriors. Mark Jackson jest zdecydowanie bardziej elastyczny trenerem, z energią i dużymi ambicjami, zaś Popovich, mam wrażenie, jest nieco wypalony: ponad wyniki drużyny stawia konsekwencje, a jeżeli już wprowadza usprawnienie w trakcie serii, to zazwyczaj są one chybione, nie wnoszą nic nowego i świeżego. Warriors (gdyby nie fatalny błąd w defensywie w kluczowym momencie Game 1) mogliby wyjeżdżać z Teksasu z bilansem 2-0. W obu meczach optycznie byli lepszy zespołem, choć to moje subiektywne zdanie. Po prostu czuję w powietrzu, że powtórzy się scenariusz z serii z Nuggets i Spurs pojadą na ryby już po drugiej rundzie. Warriors są szybsi, młodsi i bardziej głodni sukcesów, niesie ich niespodzianka, jaką sprawili w pierwszej rundzie, a świadomość, że nie byli faworytami w starciu ze Spurs też jest dla nich korzystna, bo nic nie muszą – oni co najwyżej mogą. Mogą odprawić Spurs z kwitkiem w sześciu meczach, zwłaszcza że im dalej w tę serię, tym bardziej będzie to odczuwalne dla weteranów z San Antonio.