Wczoraj w Nowym Jorku wydarzyła się rzecz bardzo dziwna.
Pacers na trzy i pół minuty przed końcem trzeciej kwarty uzyskali 2-punktową przewagę. Do tego momentu mieli na swoim koncie już 15 strat, nie grali tak dobrze jak w game 1, ale udało im się odrobić -13 z drugiej kwarty. Zanotowali run 10-4, Lance Stephenson i George Hill trafili kolejne trójki i po raz pierwszy w meczu goście byli na prowadzeniu. Wyglądało jakby się rozkręcali, powoli wchodzi w swój rytm i zapowiadała się wyrównana walka w ostatnich minutach. Tylko, że za chwilę Pacers spudłowali 14 rzutów z rzędu i przez prawie 12 minut zdołali uzbierać ledwie cztery punkty. Co się stało?
Chcesz czytać dalej?
Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.
Subskrybcja
Uzyskaj dostęp dopełnej treści artykułów.
jakoś nie odniosłem takiego wrażenia. NYK byli bardziej zmotywowani. Tak czy siak wygraliby ten mecz. Nie doszukujmy się drugiego dna:)
“Tak czy siak wygraliby ten mecz”, jesteś pewny? Przecież NYK mają mentalność dziecka, jak wpada to przeniosą góry, jak nie wpada to foch, winni sędziowie, itd…
mają mentalność dziecka przy założeniu, że Knicks = Anthony + Smith, reszta to twarda grupa kolesi (Chandler, Prigioni, Kidd). dość nieuczciwe założenie więc to jest. żeby nie było, jestem za Indianą ;)
tak, NYK = człowiek Melo, to On jest liderem, JR pomocnikiem ;)