Flesz: Gorący w minutę

1
fot. youtube

8 lutego, ale nie 2020-ego, tylko 2022-ego roku Portland Trail Blazers wreszcie zrobili to, co przez długie lata podpowiadało im zewnątrz. W raczej skomplikowanej wymianie, w której w końcu stracili jeden z dwóch pozyskanych wyborów w drafcie, Blazers wymienili CJ’a McColluma z Larry’m Nance’em do Pelicans, a przejęli jeszcze czterech graczy – trzech, których nie ma już w składzie – w tym Josha Harta. Ale stworzyli też tą wymianą trade-exception, która posłużyła im później latem do przejęcia z Detroit schodzącej umowy Jerami’a Granta.

Cały ten deal odczytany został gremialnie, jako chodzenie w miejscu. Przed obecnym sezonem reakcjom na skład Blazers towarzyszyło raczej “meh”, niż zachwyt. Wymiana ta miała jednak może przede wszystkim otworzyć minuty gry dla 23-letniego Anfernee’ego Simonsa, który po 21 meczach tego sezonu rzuca średnio 24.8 punktów, jest jednak, obok Desa Bane’a, chyba najbardziej anonimowym strzelcem z Top-20 ligi.

Simons, drugi tylko po Stephie Curry’m w liczbie prób za trzy w meczu (10.7) reprezentuje dziś w lidze typ już dobrze opłacanego gracza, typ, o którym przed ponad dziesięcioma laty marzyli Brandon Jennings, Aaron Brooks, Mo Williams czy O.J. Mayo, o JR Smithie nie mówiąc. Gracza niegdyś odsądzanego od czci i wiary, któremu dziś pozwala się mieć zielone światło. Co więcej, zachęca się go, tak jak zrobili to Blazers.

W sobotę w meczu dwóch defensyw z dolnej dziesiątki ligi Simons raz jeszcze złapał ogień. Trafił w pierwszej połowie siedem trójek, zdobywając w niej 33 ze swoich 45 punktów, i po dwóch kuriozalnych stratach w ostatniej minucie Lauriego Markkanena, Simons – w siódmym z rzędu meczu bez kontuzjowanego Damiana Lillarda – ukradł jeszcze na końcu piłkę Clarksonowi i poprowadził Portland Trail Blazers do zwycięstwa 116:111 w Utah.

Poprowadził to jednak raczej wciąż zbyt duże słowo na określenie gracza, na którego na dwie minuty przed końcem rezerwowy wysoki Trendon Watford – startujący obecnie na czwórce – musiał pokrzykiwać, żeby z chwilowej zaćmy oddał mu piłkę – po to, by uruchomić zagrywkę Blazers. Gdyby Brandon Ingram miał bowiem mieć w NBA kuzyna, to zamglone oczy i raczej nie wyrażająca emocji twarz młodego florydczyka nadawałaby się najbardziej. Promowany jednak od lat przez menedżment i sztab trenerski, grający przez to z niemałą presją, w dodatku z nowym 100-milionowym kontraktem podpisanym jeszcze w lipcu, impaktujący grę może nie konsystentnie, przeważnie nie kwarta w kwartę, Simons nazwany “Anfernee”, po wiadomo kim, ma już dziś o ósmej rano dopisane w wikipedii zdanie o nowym career-high.

Chcesz czytać dalej?

Poniżej znajdziesz trzy różne opcje abonamentu. Zdecyduj się na jedną z nich, a w zamian otrzymasz pełny dostęp do wszystkich artykułów na naszej stronie. To dzięki Twojej pomocy portal jest wolny od reklam, a my możemy 24 godziny na dobę dostarczać Ci najświeższych wieści z NBA.

Subskrybcja

Uzyskaj dostęp do
pełnej treści artykułów.
Poprzedni artykułDraymond Green nie martwi się o kontrakt z Warriors
Następny artykułWake-Up: 55 punktów Davisa. 38 Alvarado. Celtics dalej ogrywają Nets

1 KOMENTARZ

  1. Lubię to tegoroczne Portland. Grają z jakąś taką większą intensywnością, czuć ten „hustle”, który przyszedł razem z Grantem i Hurtem mimo że nie jest to top obrona. Oni grają nadal bez teoretycznie pierwszej opcji więc nie jest źle. Sam Simmons ma tak szybkie kroczki gdy szuka sobie tej przestrzeni do rzutu, że Olynyk wyglądał czasem jakby impuls z mózgu nie zawsze dawał radę dotrzeć do stóp z odpowiednią decyzją czy zrobić drop czy jednak próbować wyjść wyżej. Oby tylko zdrowie dopisało, a mogą sprawić fajną niespodziankę w playoffach

    0