Dniówka: Haslem

4
fot. NBA League Pass

42-letni Udonis Haslem jest najstarszym zawodnikiem w NBA, choć „zawodnikiem” jest już coraz bardziej tylko z nazwy, bo od kilku lat siedzi na samym końcu ławki i bardzo rzadko wychodzi na boisko. Przez ostatnie sześć sezonów pojawił się łącznie w ledwie 58 meczach, grając średnio po siedem minut. Praktycznie bardziej pełni rolę trenera niż zawodnika, ale mimo wszystko Miami Heat cały czas trzymają go w składzie.

Teraz też zostawili dla niego miejsce, czekając czy zdecyduje się „rozegrać” swój 20 sezon kariery. Z boku to może wyglądać jak marnowanie cennego miejsca w 15-osobowym składzie, bo zamiast staruszka mogliby wziąć kogoś młodszego, kto bardziej przydałby się w grze. Przecież nawet ten zawodnik z końca ławki może okazać się wartościowym wsparciem, o czym świetnie przekonaliśmy się w zeszłym sezonie, gdy Gary Payton II był tym ostatnim dodanym do Golden State Warriors, a stał się ważnym rezerwowym. Poza tym, Heat akurat świetnie potrafią wynajdować talenty i „produkować” przydanych zawodników, więc trzymając się Haslema zabierają sobie szansę sprawdzenia kogoś innego. A teraz nawet nie zatrudnią tego 15-tego do składu, ponieważ po podpisaniu UD z 14 kontraktami znajdują się tuż pod kreską podatku, którego nie chcą przekroczyć.

Ale w Miami nikt nie uważa, że Haslem zabiera czy blokuje komuś miejsce. Mimo, że prawie nie gra, cały czas odgrywa kluczową rolę w zespole, będąc mentorem dla kolegów i jednym z fundamentów słynnej #HeatCulture. Już wiele lat temu Pat Riley mówił, że Haslem jest uosobieniem tej kultury, prawdziwym wojownikiem i wspaniałym profesjonalistą. Het doceniają jego wpływ na drużynę, dlatego zależało im, żeby wrócił jeszcze na kolejny sezon i cierpliwie czekali na jego decyzję. Dali mu czas, ale też zaraz po otwarciu wolnej agentury przedstawiciele klubu odwiedzili Haslema w jego wakacyjnym domu w Orlando, żeby pokazać jak jest dla nich ważny.

Udonis dba o utrzymanie kultury i przekazuje wszystkie jej wartości swoim kolegom, kolejnej generacji zawodników, dlatego też tak istotne jest, że pozostaje jednym z nich. Mimo, że bardziej funkcjonuje jak coach, nie jest częścią sztabu szkoleniowego, tylko częścią składu. To robi różnicę, bo w ten sposób ma większy wpływ i łatwiej mu dotrzeć do kolegów. Trenuje razem z wszystkimi, spędza wspólny czas w szatni i siedzi między zawodnikami na ławce w trakcie meczów. Nie gra, a mimo to ciężko pracuje i przegotowuje się na moment, gdyby jednak był potrzebny drużynie, dając przykład pozostałym. Właśnie w ten sposób przede wszystkim lideruje.

Jego głos mocno wybrzmiewa w szatni i pozostali słuchają go, ponieważ widzą jego codzienny wysiłek. Ma trzy mistrzowskie pierścienie, ogromne doświadczenie i ponad 40 lat na karku, a do tego rzadko już gra, a cały czas daje z siebie wszystko na treningach. Nie robi sobie dni wolnego. Nawet w czasie wakacji po krótkim urlopie, szybko wraca do treningów. Utrzymuje jak najlepszą formę fizyczną, więc jeśli on jest w stanie tak pracować, nie rozumie, dlaczego gość o 20 lat młodszy miałby nie dać rady. Nie chce słyszeć „nie potrafię”. Najpierw sam daje przykład, potem wymaga równie dużego wysiłku od swoich kolegów. Na każdym kroku podkreśla im, że przygotowanie do postawa. Jeśli widzi, że nie wywiązali się ze swoich obowiązków, robi notatki nad czym musi z nimi popracować.

Kiedy Heat zostali zamknięci w bańce, Haslem pojawił się na boisku tylko w jednym meczu – rozegrał 24 minuty w ostatnim seeding game. Potem już z ławki oglądał jak jego drużyna dociera aż do wielkiego finału, ale nadal pełnił rolę lidera razem z Jimmy’m Butlerem. Dawał przykład. Nie przyjechał tam, żeby korzystać z hotelowych wygód i spędzać czas na zaprzyjaźnianiu się z rywalami. Spał na kanapie zamiast na łóżku i nie rozmawiał z zawodnikami innych drużyn. Nie chciał być zbyt zrelaksowany. Chciał skoncentrować się na koszykówce, na tym po co tam przyjechali i starał się to przekazywać kolegom. Zadbał także o to, żeby jako zespół cały czas trzymali razem i wspierali się w tych dziwnych okolicznościach.

Jak sam mówi, najważniejsze jest wygrywanie. Pod tym względem jego zadanie się nie zmienia. Teraz oczywiście robi to inaczej niż we wcześniejszej fazie swojej kariery, ale nauczył się wygrywać nawet nie wychodząc na parkiet i uważa, że jest bardzo dobry w swojej pracy.

„My job is to win, that’s it. It’s as simple as that.”

Koszykówka to sport zespołowy, wygrywa drużyna, więc Haslem robi co może, żeby jej pomóc. Dobro drużyny jest u niego na pierwszym miejscu, dlatego też zawsze był gotowy do poświęceń. Teraz poświęca się wspierając kolegów i nie oczekując nic w zamian. Godzi się z tym, że nie dostanie nawet krótkich minut na boisku. Treningi muszą wystarczyć mu zamiast meczów. Wcześniej natomiast nie miał problemów, żeby poświecić swoją rolę i chociażby oddał miejsce w piątce młodemu Michaelowi Beasleyowi. Zrobił to będąc w swoim prajmie i w contract-year, a potem zgodził się na niższy kontrakt tylko po to, żeby zostać w Miami i pełnić rolę zmiennika dla Chrisa Bosha.

W wakacje 2010 przez chwilę wydawało się, że Haslem odejdzie. Heat tworzyli wtedy swoje gwiazdorskie trio, na które wydali niemal wszystkie pieniądze, podczas gdy UD nie mógł narzekać na brak kuszących ofert od innych drużyn. Dallas Mavericks byli najbardziej zdeterminowali i jako pierwsi zaproponowali mu pełne mid-level exception, a w sumie 5-letni kontrakt za około $34 miliony. Potem taką samą ofertę złożyli Denver Nuggets, natomiast New Jersey Nets dawali $20mln w trzyletniej umowie. Heat nie byli w stanie tyle zapłacić, ale Dwyane Wade bardzo chciał zatrzymać swojego przyjaciela w Miami. Andy Elisburg wyliczył, co trzeba zrobić, żeby znaleźć środki na kontrakt dla Haslema i gwiazdorzy zgodzili pomóc, biorąc nieco mniej niż maksymalną pensję. To pozwoliło Heat zatrzymać go, a także zatrudnić Mike’a Millera.

Został, ale nie za takie same pieniądze, które mógł otrzymać gdzieś indziej. Podpisał 5-letnią umowę za $20mln. Od razu dodajmy, że pięć lat wcześniej, kiedy jeszcze nie był mistrzem i dopiero pracował na swoją pozycję w lidze, dostał kontrakt na $30mln. W 2010 tłumaczył jednak, że pieniądze nie są najważniejsze – “Zmieniłbym swoje DNA, gdybym odszedł tylko dla pieniędzy”. Chciał zostać w swoim Miami, blisko rodziny i w drużynie, z którą był związany od początku kariery. Chciał grać dalej ze swoim przyjacielem Wade’m i walczyć o tytuł.

Pomógł Heat zdobyć dwa kolejne mistrzostwa, a potem ponowie pomógł ze swoim kontraktem, kiedy potrzebowali finansowej elastyczności przy przemeblowaniu składu. W 2014 zrezygnował ze swojej opcji wartej $4.6mln, biorąc dwuletnią umowę za $5.6mln. Zawsze mogli na niego liczyć. Heat odpłacili mu dwa lata później, gdy salary cap mocno podskoczyło. Dali mu wtedy podwyżkę i $4mln w rocznej umowie, choć był po pierwszym sezonie, w którym przestał być elementem stałej rotacji.

Od tamtego czasu jest już na minimalnych kontraktach, które podpisuje co roku. Podpisuje mimo że nie gra, więc też można by się zastanawiać czy nie jest to jakaś forma odpłacenia mu za jego wcześniejsze poświęcenie. Może przedłużając swoją karierę, finansowo nadrabia pieniądze, które zostawił na stole w 2010? Tego nigdy się nie dowiemy, ale też nikt w NBA nie będzie się tego czepiał, bo nikt nie ma wątpliwości, że w tym tak długo już trwającym związku pieniądze nie są najważniejsze. Wszyscy wiedzą jak ważny dla Heat jest Haslem. Nawet teraz, gdy zawodnikiem jest tylko w teorii. Pełni specyficzną rolę w drużynie, ale to nadal jest rola, która ma znaczenia.

W Miami jest już legendą.

Poprzedni artykułMemphis Grizzlies chcą włączyć się w wyścig o Kevina Duranta
Następny artykułMiędzy Rondem a Palmą (1120): W kuluarach na Nowogreckiej

4 KOMENTARZE

  1. Jaki jest najlepiej opłacany gracz NBA w ciągu ostatnich pięciu sezonów biorąc pod uwagę czas gry (na minutę gry)?

    Kevin Durant – 21 179 $?
    Steph Curry – 23 766 $?
    Kawhi Leonard – 25 285 $?
    A może John Wall na najgorszym kontrakcie w lidze – 42 346 $?

    Nie, to Udonis Haslem – 45 267 $!
    :)))

    0
  2. Chyba w 2011 w playoffs Haslem po poważnej kontuzji wrócił szybciej i w jednym z meczy z Bulls był kluczowym graczem dając z siebie wszystko i ryzykując odnowienie urazu.
    W którymś z kolejnych sezonów grał ileś tygodni z poważnym urazem na własną prośbę – bo nie chciał osłabiać drużyny, która i tak juz miała problemy z kontuzjami innych graczy.

    Bardzo dobry artykuł Adam!
    Cały UD :)

    0